środa, 30 października 2013

„Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa - audiobook, czyta Wiktor Zborowski

Mistrz i Małgorzata - audiobook | Michaił Błuhakow

„Mistrz i Małgorzata” to jedna z moich ulubionych książek, czytałam ją już kilka razy, zarówno w tłumaczeniu Dąbrowskiej i Lewandowskiego, jak też i Andrzeja Drawicza. To ostatnie podoba mi się znacznie bardziej.  Niektóre fragmenty znam prawie na pamięć.    Pamiętam, że gdy pierwszy raz czytałam „Mistrza”, był październik i moja ukochana pora roku ,  jesień. „Mistrzem” zafascynowałam się od razu i za rok, gdy liście na drzewach zaczęły żółknąc,  przypomniałam sobie że rok wcześniej czytałam Bułhakowa. Nie chciałam, aby tamta jesień była gorsza od poprzedniej i poczułam, że chcę „Mistrza” przeczytać znowu. I w ten właśnie sposób narodziła się taka moja tradycja, że jesienią, gdy nie ma już gorąca i jest tak pięknie, to uprzyjemniam sobie te dni jeszcze bardziej i czytam wtedy jedną z moich ulubionych powieści.  W ubiegłym roku po raz pierwszy zamiast czytać, wysłuchałam „Władcy pierścieni” , był to maraton, łącznie 60 godzin. Tego roku zobaczyłam, że jest właśnie audiobook  z „Mistrzem i Małgorzatą” i zadecydowałam, że  odsłucham go .
        <a href = "http://www.strykowski.net">Zdjęcia - www.strykowski.net</a>
Sprzedaż zdjęć, kupno zdjęć, szukam fotografii
„Mistrza i Małgorzatę” w tłumaczeniu, niestety,  Dąbrowskiej i Lewandowskiego czyta Wiktor Zborowski.  Lubię Zborowskiego, czyta prawidłowo, ale też słuchałam bez euforii. Zborowski mimo całej mojej sympatii, czyta jako taka. Nie ma takiego głosu, jak Andrzej Łapicki, który może czytać cokolwiek i będzie to fascynujące.    Ale też nie dorównał Krzysztofowi Globiszowi, który czytał „Paragraf 22”. „Paragraf” odsłuchałam, zanim jeszcze założyłam tego bloga. Wykonanie Globisza to było autentyczne mistrzostwo, raz krzyczał, raz szeptał, raz wolno , raz tak szybko, jak karabin maszynowy, innym razem czytając był tak wściekły, że aż udzieliło mi się to.  Chyba nic z „Paragrafu” nie uszło mojej uwadze, a to  zasługa Globisza. To wykonanie to taka najwyższa półka . Zborowski  nie przeskoczył poprzeczki, postawionej przez Globisza.

Ale słuchało mi się „Mistrza” nie tak źle. Wiedziałam doskonale, co się  za chwilę będzie działo. Jeździło mi się z tą powieścią dobrze.  Uwielbiam wracać raz na jakiś czas do dawnych lektur. Zawsze czuję się prawie tak, jakbym czytała  je po raz pierwszy. Za każdym razem , gdy ponownie sięgam po książkę, jestem starsza i mądrzejsza, mam więcej tzw. doświadczenia życiowego . Zawsze tak jakoś się dzieje zwracam uwagę  podczas kolejnego czytania na coś, czego wcześniej  nie zauważałam . Co do „Mistrza” to wydawało mi się, że już nic mnie nie zdziwi, że sporo już i przemyślałam na temat tej książki i przeczytałam, co sadzą o niej inni. Myślałam, ze odkryłam już i drugie i trzecie dno tej powieści. Ale myliłam się .    

Parę lat temu natrafiłam na jeszcze jedną interpretację , szalenie ciekawą. Natrafiłam na nią przypadkowo, ale też nie do końca. Będąc u krewnych zobaczyłam Frondę, a na okładce wśród różnych tytułów był też taki : „Mistrz i Małgorzata” powieścią satanistyczną?” Publikacja jest na tyle ciekawa, że streszczę ją tutaj. Autorem jest Andriej Diomin , Rosjanin, historyk sztuki, kulturoznawca, współpracuje z prawosławnym ruchem ikonograficznym.

Znaczna większość historyków literatury traktuje tą powieść jako antychrześcijańską , głównym bohaterem jest szatan , pokazany w pozytywnym świetle. Zdaniem Diomina jest dokładnie odwrotnie . Bułhakow pochodził z bardzo religijnej rodziny, dziadkowie byli księżmi, a ojciec teologiem, po pewnym kryzysie wiary pisarz powrócił na łono cerkwi. Gdy czyta się jego dzienniki, albo „Białą gwardię” jego  postawa religijna i głęboka wiara nie budzą wątpliwości . W okresie międzywojennym Rosjanie albo uważali, że Chrystus nie istniał, albo traktowano go jedynie jako postać historyczną. Obraz Ha Nocri z powieści to obraz Chrystusa nie jako Boga, tylko człowieka, pochodzący z apokryfów, bardzo popularny wówczas w Rosji . Autorem opowieści o Ha Nocri wbrew pozorom  nie jest  Mistrz, tylko szatan, który jak sam mówi, był świadkiem tamtych wydarzeń. To również on jako pierwszy rozpoczyna opowieść o Ha Nocri  , a opowieść mistrza w niczym nie różni się od tego co szatan widział. Pozostaje pytanie, skąd Mistrz znał tak dokładnie, łącznie z przebiegiem rozmów,  przebieg wypadków? Według Diomina, autorem powieści o Ha Nocri jest szatan, a Mistrz występuje jako medium lub osoba przez tego diabła opętana. Obraz Chrystusa przedstawianego w taki sposób, jak Ha Nocri , był w okresie stalinizmu bardzo popularny w Rosji. Idąc tym tokiem rozumowania, obraz ten pochodzi od szatana. I dalej : Mistrz po napisaniu powieści staje się wrakiem człowieka, całkowicie wypalonym i niezdolnym do niczego , stale się czegoś boi. Małgorzata nie jest w stanie mu pomóc, chyba nawet bardziej niż Mistrzem jest zafascynowana jego powieścią. Z opisów w powieści wynika, że mieszkańcy Moskwy  nie chodzą do cerkwi  , ich religijność jest zerowa i stąd też są bardzo podatni na diabelskie działania. Diomin dochodzi też do wniosku, że akcja powieści toczy się pomiędzy  1933 a 1937r. w przededniu Wielkanocy. Szatan pojawia się w Wielki Czwartek i śpieszy się, aby zdążyć  wyjechać przed Wielką Niedzielą, czyli przed Zmartwychwstaniem.

Interpretacja ta jest pisana z punktu widzenia religijnego. I od czasu przeczytania tego artykułu nie miałam kontaktu z „Mistrzem”, aż do momentu, gdy zaczęłam słuchać audiobooka. I tym razem odbierałam powieść na zupełnie innej jeszcze płaszczyźnie. Wersja Diomina jest dyskusyjna, ale moim zdaniem, warta uwagi, niesamowita. Sama na to nie wpadłabym, ale być może Diomin ma rację. Czytałam kiedyś pozycję „Wyznania egzorcysty” autorstwa włoskiego księdza katolickiego, była szalenie ciekawa . Polecam ja osobom wierzącym, niewierzący uznają, że nie jest warta czytania. Wątki uwiedzenia przez szatana też były tam poruszane.

Może za jakiś czas natrafię na jeszcze inną interpretację „Mistrza” i znowu da mi ona do myślenia. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Teraz natomiast zastanowiłam się, którą z ukochanych książek, znanych mi doskonale, będę chciała przeczytać lub odsłuchać  za rok, gdy nastanie jesień. Nie wiem, na co będę miała ochotę. Może będzie to „Łuk triumfalny”, może „Kroniki portowe”, może „Noce i dnie”…      A może w najbliższym czasie przeczytam coś, czego jeszcze nie znam   i co mnie zachwyci do tego stopnia, że  zechcę do tego wrócić właśnie jesienią? Teraz zdecydowanie nie mogłam oderwać się od słów Diomina.

I jeszcze jedno . „Mistrz” to jeden z nielicznych audiobooków, którego słuchałam, znając wcześniej powieść. Odsłuchiwanie znanej już powieści jest doskonałym pomysłem. Nie ma problemu, że    czegoś się posłucha nieuważnie , że czegoś się nie usłyszy. Słuchałam „Mistrza” z większym chyba luzem, niż innych książek , nie musiałam ani razu wracać do pewnych fragmentów .

sobota, 26 października 2013

„Wszystko czerwone” Joanna Chmielewska

Wszystko czerwone - Joanna Chmielewska


Jak wszystkie książki tej autorki „Wszystko czerwone” jest pozycją lekką, pełną humoru i przyjemną.  Przyznam, że akcja sama w sobie niespecjalnie mnie wciągnęła, była mocno schematyczna, ale plusem i głównym atutem tej książki jest wszechobecny humor i luz. Są komiczne dialogi i komiczne sytuacje. Czytywałam „Wszystko czerwone” również w metrze i zdarzyło się parę razy, że parsknęłam śmiechem. Próby dokładnego opisywania tutaj różnych humorystycznych scenek czy rozmów z książki mogą nie skończyć się dobrze, każdy musi sam przeczytać cokolwiek tej autorki i stwierdzić, czy mu się podoba, czy nie. Chmielewska zachowała dobry humor przez całe życie, bez względu na okoliczności i taka postawa w trakcie czytania wyraźnie się udziela czytelnikowi, może nie każdemu, ale mnie z całą pewnością. 

     Tym razem Joanna odpoczywa u swojej koleżanki Alicji, w Danii. W tym samym czasie zjawia się tam cała masa przyjaciół Alicji, w większości z Polski, ale nie tylko. Zdecydowana większość u niej nocuje. No i zaczynają się problemy. Na przyjęciu z okazji kupna bardzo oryginalnej lampy zostaje zamordowany Edek. Edek parę godzin wcześniej przestrzegał Alicję przez kimś z jej znajomych,  nie zdołał jednak sprecyzować, przed kim konkretnie. Wkrótce potem zabójca dopada kolejne ofiar, jego skuteczność w uśmiercaniu jest wątpliwa, ale niewątpliwie poluje na kogoś, najprawdopodobniej na Alicję.  Akcja książki sprowadza się do humorystycznego opisu tych prób zabójstw, podjętych  poszukiwań i typowań zabójcy.

5/6



piątek, 18 października 2013

Stanisław Lem „Niezwyciężony” audiobook


Nie znam Lema, dawno temu przeczytałam  jego „Opowieści o pilocie Pirxie”, ale chyba nie była to całość. Teraz zobaczyłam, że Audioteka wydała jego „Niezwyciężonego” jako superprodukcję , ze specjalnymi efektami dźwiękowymi, muzyką skomponowaną dla tego dzieła i z różnymi  aktorami, czytającymi poszczególne role. I zakupiłam z czystej ciekawości i zachwyciłam się. I forma i treścią. Pokazuję tutaj okładkę tradycyjnej książki , nie udało mi się wkleić tu okładki pliku mp3 z audioteki.
Niezwyciężony - Stanisław Lem
 
Zacznę może od formy, trochę będzie to jakby od końca, forma przecież nie może być ważniejsza od treści. Ale po raz pierwszy słuchałam takiego audiobooka  i z tego też względu nie mogę się powstrzymać.  Komfort słuchania jest absolutnie rewelacyjny.  Jestem bardziej malkontentem, niż kimś, kto zachwyca się byle czym , ale w tym przypadku to była prawdziwa uczta dla ucha i dla ducha. Nie ma żadnego problemu ze skupieniem się, wielu aktorów powoduje , że nikt z bohaterów się z nikim nie myli. Odgłosy rodem z filmu sf i specjalnie skomponowana muzyka też sprzyjają skupieniu uwagi.  Jest to wykonanie absolutnie artystyczne. Dowódcą statku jest jeden z moich ulubionych aktorów – Daniel Olbrychski, nie było możliwości, abym nie słyszała, co on  mówi, lub abym wyłączyła się . Narratorem jest Krystyna Czubówna. Tak bardzo spodobało mi  się to wykonanie, że zakupię chyba wszystkie superprodukcje Audioteki lub jakiegokolwiek innego podmiotu, o ile zostaną zrealizowane w podobnej formie.   
                A teraz co do meritum. Słuchałam Lema niczym neofita. Ale chciałam zapoznać się chociaż z minimalną częścią jego twórczości jako dorosła osoba z pewnym bagażem doświadczeń.  „Niezwyciężony” to historia załogi statku kosmicznego o tej nazwie. Załoga ma dolecieć do  planety Regis III i podjąć próbę ustalenia, co stało się ze statkiem i załogą bliźniaczego względem „Niezwyciężonego” statku „Konddor” . Ziemia straciła kontakt z „Kondorem”. Na miejscu okazuje się, że załoga „Niezwyciężonego” odnajduje wrak, ale co gorsze,  natrafia na dość niespotykanego przeciwnika.     Na planecie, na którą dotarli, natrafiają na coś w rodzaju owadów, które są formą sztucznej inteligencji. W przypadku zagrożenia „owady” te łączą się, tworząc chmurę, która unieszkodliwia przeciwnika robiąc coś w rodzaju resetu jego mózgu  . Nie zabijają go, ani nawet nie ranią. Wymazują z mózgu wszystkie informacje , jakie ten ktoś pamiętał . Po kontakcie z „chmurą” ofiara staje się jakby niemowlakiem , wymaga opieki osób trzecich, nie ma wspomnień, nie ma wiedzy, nie umie mówić  ani słuchać.   Ostatecznie chmura atakuje członków załogi „Niezwyciężonego” i jego broń. W pewnym momencie pojawia się pytanie, czy statek ma odlecieć czy konieczne jest jednak podjęcie poszukiwań za 4 członkami załogi. Problem polega na tym , że ci 4 ludzie prawie na pewno nie żyją. Gdy słuchałam książki, byłam absolutnie przekonana, że oni nie żyją, że nie żyją na pewno, a nie prawie . Dla dowódcy „Niezwyciężonego”   nie było to takie oczywiste. No i stanął przed dylematem, czy narażać całą załogę, zwlekać z odlotem , ale być lojalnym wobec tych czterech, czy też uznać, że nie ma prawa do narażania życia kilkudziesięciu ludzi dla czterech. Te rozważania snuł zresztą nie tylko dowódca.  Bałam się trochę, czy w dziele tym nie będzie za dużo filozofii , ale obawy te okazały się absolutnie bezpodstawne.   
      Podczas słuchania trudno uciec od rozważań , jak powinien postąpić dowódca, czym faktycznie jest ta „czarna chmura”, odbierająca ludziom mózg, czy mamy prawo zdobywać wszystko, co tylko zobaczymy , każda planetę? Są to szalenie ciekawe pytania.
                Na kanwie „Niezwyciężonego” nasunęły mi się jeszcze refleksje o słuchaniu książek. Z racji tego, że jak do tej pory jest to absolutnie najlepiej zrealizowany audiobook, jakiego  słuchałam   , zaczęłam zastanawiać się, skąd wzięło się we mnie to zamiłowanie nie tylko do czytania , ale i do słuchania książek. Może jest to jakieś podświadome wspomnienie bardzo wczesnego  dzieciństwa, kiedy to nie umiałam jeszcze czytać i słuchałam, jak opowiadano mi bajki lub je czytano? Może jakaś jeszcze wcześniejsza pamięć pokoleń? Kilka pokoleń temu powszechnym zjawiskiem było przecież słuchanie różnych opowieści? Nie mam pojęcia. Pamiętam natomiast jeszcze jako dziecko,    gdy w radiu, np. w „Lecie z radiem” nadawana była zawsze powieść w odcinkach.  Pamiętam, jakie zawsze przeżywałam  rozczarowanie, gdy  odcinek się kończył. Korzystając z audiobooków tego rozczarowania nie ma, słucham kiedy chcę i ile chcę.  Jest to ciekawy  powód do rozważań dla psychologa, nie wiem, do jakich konkluzji doszedłby. W tej chwili trudno jednak było mi wyobrazić sobie jazdę samochodem bez audiobooka.   Audiobookiem do samochodu musi   być jednak powieść, innych form słucha mi się gorzej.
 

 
 

 

 

 
 
 
 

 


piątek, 11 października 2013

„Niech się panu darzy” Antoni Libera

Niech się panu darzy - Antoni Libera
   Okładka jest niepozorna, ale nie można się tym zrażać.

Wyjątkowa książka , a dokładnie zbiór 3  opowiadań . Pierwsze i trzecie z nich były dla mnie autentycznie rewelacyjne.

                Opowiadanie tytułowe, czyli „Niech się panu darzy” mówi o fizyku, fizyku z dorobkiem naukowym. Jest on już w starszym wieku, nie ma rodziny , jest niewierzący. Ufa tylko „szkiełku i oku” i nie wierzy w to, że „są rzeczy na ziemii  i w niebie, o których nie śniło się nawet filozofom”. Pewnego razu, będąc  na naukowym sympozjum,  za granicą ,  zorientował się, że jest 24 grudnia. Ten dzień od dawna nie robił na nim żadnego wrażenia i w związku z tym nie miał żadnych planów. Wieczorem jednak, bez żadnego szczególnego powodu wyszedł na spacer i szedł „przed siebie” , bez celu i zamysłu. Przypomniała mu się teoria chaosu  i zastanowił się, gdzie poniosą go nogi , gdy będzie szedł bezmyślnie. I raptem znalazł się przy budce telefonicznej i również bezmyślnie wszedł do niej.     Wykręcił numer, naciskał na guziki równie bezmyślnie, jak i szedł. I …potoczyła się rozmowa, jedna z najważniejszych w jego życiu, z pewnością taka, o której nigdy nie zapomni. Absolutnym zaskoczeniem będzie zarówno osoba rozmówcy, jak i sam przebieg rozmowy.   Będzie to rozmowa, która wzbudzi w każdym czytelniku zastanowienie, czy  o wszystkim decyduje chaos, czy wręcz przeciwnie.

                Trzecie opowiadanie – „Toccata C-dur” z kolei jest o dwóch absolwentach liceum muzycznego, którzy spotykają się po wielu latach. Dawno temu  przyjaźnili się ze sobą. Najbardziej pamiętny okres w ich przyjaźni miał miejsce, gdy przygotowywali się do egzaminu końcowego na koniec liceum. Profesor nakazał im, aby na ten egzamin przygotowali m. in.  Toccatę C-dur Schumanna. Jest to utwór wyjątkowo trudny technicznie i budzi  też wątpliwości, jak należy go rozumieć. Zdaniem profesora , to m. in. opowieść o sztuce doskonalenia się pianisty, o żmudnych ćwiczeniach. Pod wpływem słów profesora o utworze i pracy nad tym utworem , nasz główny bohater, narrator, dochodzi do wniosku, że nie ma wielkiego talentu i w dziedzinie muzyki niczego nie osiągnie, być może zostanie tylko zwykłym wyrobnikiem, a i to nie jest pewne.  Kochał muzykę, ale gdy uzmysłowił sobie, że nie będzie Mozartem przestał brać pod uwagę  życie jak zwykły muzyk. Został prawnikiem, doskonale zarabiał, wyjechał na stałe za granicę.  Z okazji zjazdu absolwentów – kilkadziesiąt lat później - przyjechał  do Polski i spotkał swojego dawnego przyjaciela, Sławka, z którym nie utrzymywał kontaktów przez całe lata. Sławek ukończył konserwatorium, został nauczycielem muzyki i pozostał samotny. Przyjaciele porozmawiali ze sobą, Sławek zagrał jeszcze raz toccatę C-dur . I przed obojgiem z nich pojawiło się nieme pytanie, który wybrał lepszą drogę i który jest szczęśliwszy…

    Trzeciego opowiadania nie będę opisywać, bo nie za bardzo mi się podobało.  Opisane dwa natomiast nie dają mi spokoju. Przed pisaniem tego bloga np. też się zastanawiałam, czy to ma w ogóle sens, nie stworzę przecież  nic na miarę np. Tołstoja, nie mam takiego talentu. Ale z kolei takie pisanie bardzo mi się  podoba, pomaga uporządkować pewne sądy i chroni różne refleksje przed zapomnieniem . Tego rodzaju dylematy ( i nie tylko takie) opisał właśnie Libera w „Toccacie C-dur”. Opowiadania te maja oczywiście i inne konteksty . Są napisane w szalenie ciekawy sposób, oba wciągnęły mnie tak niesamowicie , że nie mogłam się oderwać. A przy drugim nawet tak się zdenerwowałam, że ledwo, ledwo,  powstrzymałam się od zerknięcia, jak to się skończy. Oba szalenie intrygują.

……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………  

Alice Munro dostała Nobla. Wszyscy mówią, że zasłużenie. Jeden jej zbiór opowiadań „Taniec szczęśliwych cieni” podobał mi się, ale mnie nie zafascynował, był a piątkę, ale na szóstkę już nie.  Prawdziwie zafascynowały mnie opowiadania Libery i to właśnie one nie dają i nie będą dawać mi spokoju.  One nie są oczywiste i to one skłaniają do myślenia. Nobel kolejny już raz wydaje mi się rozczarowujący. Chciałabym, aby nagrodzone zostało coś, co jest objawieniem, co jest autentycznie porywające, coś, od czego nie można się oderwać, a gdy już się oderwie, to nie można przestać o tym myśleć.  Dla mnie Alice Munro tych kryteriów nie spełnia.  Gdy przydarza mi się takie objawienie, wrażenie, czuję, że konkretne dzieło to kontakt z Geniuszem.

środa, 9 października 2013

Aldous Huxley „Nowy wspaniały świat” - audiobook

Okładka produktu


Słuchanie tego audiobooka  było ciekawym doświadczeniem.  Książki nie czytałam, ale dość dobrze wiedziałam, o czym jest.  Nie będę więc szczegółowo  opisywać treści .Książka to wizja futurystyczna, opisuje koszmarną przyszłość. Do takiego koszmaru doprowadził postęp, a właściwie jego ciemna strona. Inżynieria genetyczna umożliwiła  utrzymywanie ciągłości ludzkości dzięki sztucznemu zapłodnieniu i umiejscawianiu embrionu w środowisku sztucznym, poza organizmem matki. Do prokreacji nie jest już potrzebny akt płciowy. Można dokonywać selekcji płodów i za pomocą różnych sztuczek programować płody na inteligentów, mało inteligentnych robotników itp.  Ludzie nie mają złych nastrojów ani a nawet depresji, przy pomocy różnych środków, nagminnie stosowanych, zawsze mają dobry humor. Wszyscy są piękni, chirurgia plastyczna i kosmetologia czynią cuda. Właściwie nie ma chorób, bo zaczynają się one ok. 60-tki i delikwent,  wówczas gdy jest z nim źle,  umiejscawiany jest w czymś w rodzaju umieralni, z dala od ludzie, gdzie kończy swój żywot.  Nikt po nim nie płacze, bo nie już rodzin i nie ma żadnych bliskich więzów, łączących ludzi .  

W niektórych momentach ten obraz  przedstawiał coś, co potem było realizowane w ustroju totalitarnym , np. doprowadzanie do zaniku indywidualizmu, , życie w komunie, chociaż u Huxley`a nie nazwała się ona w ten sposób.   

I wsiadając do samochodu  i zabierając się do tego audiobooka  miałam wrażenie, że spotykam się z legendą.

Ale w euforię nie wpadłam, ani w trakcie słuchania, ani nawet parę dni później, już po przemyśleniu książki.  Sama idea snucia czarnych wizji mnie nie przekonuje. Widzenie świata w wyłącznie czarnych barwach też nie.  Huxley ewidentnie był przeciwnikiem postępu, nie zauważał żadnych jasnych stron tego, że ludzkość idzie naprzód. Co do zasady , to nie mogę zaprzeczyć, taka wizja być może kiedyś zostanie zrealizowana, aczkolwiek wydaje mi się ona mało prawdopodobna. Gdy porównuję czasy dawne i obecne, to zdecydowanie nasze uważam z najlepsze.  Drażniło mnie w tej książce absolutnie bezkrytyczne  gloryfikowanie rodziny i traktowanie  jej jako jedynej alternatywy dla każdego. Będąc prawnikiem widywałam wiele rodzin, a w wielu wypadkach uważam, że urodzenie się w takiej rodzinie, było czymś najgorszym, co kogoś mogło spotkać.  I dom dziecka byłby zdecydowanie lepszy. Nie przemawiało do mnie też,  gdy np. jeden z bohaterów Dzikus się biczował, w dosłownym rozumieniu tego słowa, powracając niejako do epoki średniowiecza. Miało to być powrotem do natury i normalności. Albo hasło „my chcemy raka” , jako choroby oczywiście, też brzmiało jak jakiś wygłup.   

Wykonanie Karoliny Gruszki też rewelacyjne nie było. Do audiobooków trzeba mieć  naprawdę dobry, piękny głos, niczym innym nadrobić się nie da. Albo się go ma, albo nie , niczyja w tym wina. Karolina moim zdaniem głos ma  za cienki, w dosłownym brzmieniu tego słowa, gdy czytała szybko , miałam wrażenie, że piszczy.  Nie zauważyłam, aby w jakikolwiek sposób interpretowała tekst, nie było tam np.  ani ironii, ani przymrużenia oka, ani jakiegokolwiek innego sposobu wyrazu. Było to po prostu odczytanie, nic więcej, poprawne odczytanie pod względem dykcji, dla ścisłości. I do tego jeszcze nie była zbyt przekonywująca.  


 Poza tym …Zmarła Joanna Chmielewska…
Zrzut ekranu: YouTube 

Przeczytałam sporo jej książek, ale głównie  jeszcze w czasach liceum i studiów.   Te książki to było moje lekarstwo na chandrę i zły dzień. Zawsze pomagało.   Poza tym gdy widziałam Chmielewską  w telewizji , zawsze miałam potem dobry nastrój. Ta szalenie pogodna kobieta potrafiłaby rozweselić chyba każdego.  Z całą pewnością poświęcę jej oddzielny wpis, ale teraz nie mogłam powstrzymać się od tych paru zdań. Pamiętam , jak w jednym z wywiadów dziennikarka zakomunikowała jej, że niektórzy nie uważają jej książek za zbyt mądre. Pisarka uśmiechnęła się i powiedziała, że w takim razie niech ich nie czytają. I czekała na następne pytanie, bez żadnego tłumaczenia się czy zaprzeczania. Najgorsze jest to, że poza jedną pozycją,  to nie mam jej książek . W czasach studenckich nie miałam za co ich kupować, a potem zaczęła się przerwa w ich czytaniu. Na studiach pożyczałam je od koleżanki , pożyczałyśmy od niej w kilka, a potem był idealny temat do rozmowy i pośmiania się. Nie mogłyśmy zrozumieć, dlaczego faceci patrzyli na to z lekkim przymrużeniem oka i nie zabierali się do lektury. Chyba jednak przeczytałam tych książek za dużo w krótkim czasie, stąd taki efekt przesytu. Teraz będę je kompletować
 

czwartek, 3 października 2013

„Droga powrotna” Erich Maria Remarque


Droga powrotna - Erich Maria Remarque

  
Bardzo rzadko, sporadycznie wręcz, zdarza  się, abym czytając książkę miała poczucie, że czytam coś, co jest doskonałe.  W przypadku Remerque’a tak już się zdarzyło, było to w trakcie czytania „Łuku triumfalnego”.  I teraz  to  uczucie powróciło. Dla mnie  „Droga powrotna” to arcydzieło, bez żadnych wątpliwości, jest to jak dotąd numer  1 na mojej  liście przeczytanych książek roku 2013.   I wątpię, aby tej pozycji jakakolwiek inna zagrażała.

„Droga powrotna” to historia żołnierzy, Niemców, wracających po przegranej dla nich I wojnie światowej do domu. Jest to jakby kontynuacja „Na zachodzie bez zmian”, która opowiadała o przeżyciach podczas wojny. „Droga powrotna”  zaczyna się w ostatnich dniach wojny, kończy ok. 1,5 roku później. Remarque walczył na tej wojnie i próbuje opisać doświadczenia ekstremalne, to, co dla kogoś, kto pewnych rzeczy nie przeżył, jest nie do rozumienia.   Ci żołnierzy to w większości byli młodzi chłopcy, oderwani od ław szkolnych. Każdy z nich był absolutnie szczęśliwy, że wojna się skończyła. Jak się okazało, powrót do domu i próby zaadaptowania się do nowych warunków były szalenie trudne, niemal tak, jak i próby przeżycia na wojnie. Większość z nich, delikatnie mówiąc,  nie potrafiła przystosować się do nowych warunków.  Przyzwyczajeni byli do zabijania, ale i do braterstwa z kolegami. W warunkach ekstremalnych, stałego zagrożenia życia, charaktery ludzkie można było poznać momentalnie, nie było czasu na udawanie. O pozycji wśród kolegów decydowały umiejętności żołnierskie i koleżeństwo, odwaga. Po wojnie , w totalnej biedzie, okazało się, że znaczenie zaczynają mieć  zupełnie inne czynniki, pochodzenie, status majątkowy, umiejętność kombinowania i cwaniactwo. Tchórze i donosiciele po powrocie zaczęli się idealnie ustawiać i zdobywać pozycję społeczną.  Braterstwo broni przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy weterani szli na demonstracje, protestując przeciw biedzie i bezrobociu, ich dawni koledzy frontowi, obecnie nadal żołnierze czy policjanci , nakazywali otwierać do  ich ogień. Nawyk zabijania spowodował, że jeden z weteranów  z błahego powodu zastrzelił człowieka. Kolejny w ogóle nie był w stanie egzystować  inaczej, niż tylko w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. Dochodziło do samobójstw. Ci którzy jakoś żyli miewali często   koszmary senne , śnili im się np. ludzie, których zabili, i to, jak ich zabijali, a to i tak chyba był jeden z najlżejszych objawów traumy. Cywile nie mieli jakiegokolwiek zrozumienia dla ich doświadczeń i musieli słuchać o tym, że gdyby jeszcze parę miesięcy wytrzymali, to Niemcy wygraliby wojnę .

„Droga powrotna” to książka psychologiczna. Budzi totalną empatię dla przeżyć tych młodych. Jest oryginalna i pionierska ze względu na temat . W naszej , polskiej kulturze, temat I wojny światowej traktowany jest marginalnie, walczyliśmy przeciwko samym sobie, po różnych stronach frontu. I przez to mamy książki, w których mówi się o powstaniach narodowych, tak samo jest z malarstwem, a potem zaraz pojawiają się legiony i rok 1918. Tymczasem dla wielu innych narodów I wojna ma w literaturze i świadomości społecznej równie ważną , o ile nie ważniejszą pozycję, jak i II wojna.  Gorycz towarzysząca powrotom z wojny i totalne rozczarowanie też nie są często opisywane, obojętnie której wojny to dotyczy .

Czytając miałam wrażenie, jakbym  też na tej wojnie była i z niej wracała. Nikt nie opisał takiej sytuacji sugestywniej od Remarqua. Doświadczenie tych żołnierzy stało się w tej sytuacji częściowo także i moim doświadczeniem.  To czego oni dowiedzieli się o ludzkich czynach, bohaterstwie i podłości, dowiedziałam się i ja. Czuję się więc niemal trochę jak weteran, jakby dane mi było bezboleśnie, zdobyć cudzą wiedzę o ludzkich zachowaniach. Ta właśnie pozycja na zawsze zmieniła już moje postrzeganie  psychiki ludzi w takich sytuacjach.

Młodzi ludzie, bohaterowie książki snują też plany na przyszłość, rozważają różne warianty. Teoretycznie są młodzi, mentalnie są starcami, co powoduje , że ich zapatrywania są szczególnie ciekawe. Oni maja pełną świadomość  tego, że np. po kilku latach człowiek , którego nie widzieli, a który kiedyś był im bliski, może stać się całkiem  obcy.  I nie ma tu niczyjej winy. Wystarczy, że zmieniła się tylko jedna osoba.   Takich myśli i wniosków jest cała masa. Nasuwają się od razu refleksje o nas samych.     Wnioski do jakich dochodzą ci,  którzy przeżyli, nie zwariowali i jakoś ostatecznie się zaadoptowali do nowej rzeczywistości nie są odkrywcze, ale przecież wszystkie wielkie prawdy są jasne i proste i jakoś mimo to  zawsze się o nich zapomina.  Willy na jednej z ostatnich kartek wyznaje , że chce wracać na wieś i uczyć dzieci jako nauczyciel.   Będzie ich uczyć, czym dla nich jest ojczyzna, że to „drzewa, łąki, pola, ziemia a nie nadęte hasła”. Stwierdza : „Długo się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że mamy dość lat, żeby podjąć się jakiegoś zadania. To będzie moje. Nie jest wielkie, przyznaję. Ale dla mnie wystarczy. Nie jestem przecież drugim Goethem”.

Warto tez pamiętać, że na I wojnie walczył sam Remarque. Wszystkie te przeżycia  i refleksje nie są więc wymysłem.