sobota, 26 lipca 2014

„20 00 mil pomorskiej żeglugi” Juliusz Verne , audiobook, czyta Maciej Stuhr





    Zastanowiło mnie już na wstępie to, dlaczego właśnie to ta książka, a nie inna,  w dzieciństwie podobała mi się tak bardzo… Pierwszy raz chyba słuchałam audiobooka z taką olbrzymią przyjemnością. Tytuł „20 000 mil podmorskiej żeglugi „ od zawsze miał dla mnie coś z magii, jakąś zapowiedź niesamowitej przygody i oderwanie się od rzeczywistości. Tak było zanim jeszcze tą książkę przeczytałam i tak już zostało.  Zastanowiłam się przez moment, przed wysłuchaniem audiobooka, czy słuchanie ma sens, „20 000 mil ”  jest mi doskonale znane , czytałam je przecież w sumie kilka razy i jako dziecko i nawet jako dorosła osoba. Ale dobra literatura ma to do siebie, że czytelnik wie, co się będzie działo , jak się wszystko skończy i mimo to, chce to wszystko przerobić jeszcze raz. I chyba czysta przyjemność z czytania, czy w tym przypadku słuchania, jest najważniejsza . O takiej właśnie przyjemności z czytania toczyły się dyskusje w „Klubie Dumas” Artura Perez-Reverte. Ale nie tylko to się liczy ,  dzięki temu,  że książkę się zna,  można zwracać uwagę na interpretację tekstu,  no i można wychwytywać te fragmenty, które gdzieś  wcześniej umknęły . Zawsze ponadto każdy zwróci się uwagę na coś, co wcześniej nie przyszło mu do głowy. 

          W tym przypadku krótko przed wysłuchaniem oglądałam w telewizji bodajże na Discovery program z cyklu o wielkich  twórcach science fiction . Brzmi to dziwnie, ale Verne był przecież prekursorem science fiction . Poza przypomnieniem, jak wiele rzeczy przewidział dużo wcześniej, niż zostały one wynalezione, przypomniano tam epizod z życiorysu pisarza. Verne gdy był już znanym twórcą,  został zaatakowany na ulicy przez chorego psychicznie. Miał potem problemy ze zdrowiem fizycznym i psychicznym,  i to do tego stopnia, że odciął się od świata, nie tylko odseparował się, ale przestał pisać. Po tym wydarzeniu nie napisał już nic więcej. Myślę, że idea  odcięcia się od brudów tego świata,  musiała w nim tkwić chyba od zawsze. I urzeczywistniła się, gdy nadszedł odpowiedni moment.  I może po tą książkę sięgają właśnie te osoby, które pragną tego samego, chociażby tylko chwilowo.

      Maciej Stuhr czytał świetnie, chociaż muszę przyznać, że nigdy nie wyobrażałam sobie kapitana Nemo tak, jak on. Nemo w jego wykonaniu jest nieco nonszalancki i zadufany w sobie , profesor z jednej strony mu imponuje, z drugiej zaś może się przed nim popisywać. Nemo w wykonaniu Stuhra przypominał mi bardzo zdolne, ale egocentryczne dziecko.  Stuhr nie kładł akcentów na tragizm postaci, tylko czytał jego partie z lekkim przymrużeniem oka i przez to cała lektura nabrała lekkości. Wyjątkiem są sceny, kiedy to Nemo zatapia inny statek i gdy twardo utrzymuje, że nigdy nie uwolni profesora i jego kompanów. W tych przypadkach pobłażliwości dla kapitana nie ma.

     Tym razem podczas słuchania skupiłam się właśnie na osobie kapitana Nemo . To wyjątkowo ciekawa postać,  pełna sprzeczności. Z jednej strony apodyktyczny i nie znoszący sprzeciwu, z drugiej zaś empatyczny, gdy chociażby ratuje przed atakiem rekina poławiacza pereł, czy gdy przekazuje pieniądze dla powstańców, walczących na Krecie. Do tego błyskotliwy, inteligentny, oczytany. Potrafi uratować chociażby tego poławiacza pereł, narażając się przy tym na spore ryzyko , ale jakiś czas później, gdy przyjdzie mu do głowy pomysł dotarcia do bieguna , naraża poważnie dla zachcianki życie nie tylko swoje, ale i całej załogi.  Nie ma żadnych skrupułów, aby  z zemsty zatopić inny statek i skazać całą załogę na śmierć.  Psychiatrzy z pewnością mają swoje określenia na tego typu osobowość, kapitanów Nemo nie jest obecnie wcale tak mało.    I wcale nie trzeba ich przecież szukać tylko wśród samotnych żeglarzy, oni są przecież wszędzie,  a skoro nie mogą schronić się na Nautilusie,  mają inne kryjówki,  dla jednych jest to dom , dla innych pasja np. muzyka  , wymieniać można byłoby w nieskończoność . 

     Zaskoczyło mnie tez kilka innych rzeczy, których faktycznie wcześniej nie dostrzegłam. Verne był prekursorem ekologii i pacyfizmu. W „20 000 mil” zwracał uwagę na grożącą oceanom katastrofę ekologiczną, na bezwzględne trzebienie ryb i na możliwe zachwianie równowagi ekologicznej i związane z tym konsekwencje. Konsekwencje te przewidział bardzo trafnie. Ostro protestował też przed zabijaniem dla zabijania i przed agresją. Niechęć kapitana Nemo do profesora i jego towarzyszy, a szczególnie do Neda Landa prawdopodobnie wzięła się już od pierwszych chwil ich znajomości. Kapitan ostro zareagował na sytuację, gdy harpunnik, będący jeszcze pasażerem innego statku,  widząc Nautilusa i biorąc go za wieloryba, bez powodu usiłował go zabić.   Równie ostro zareagował, gdy Ned Land chciał dla rozrywki w późniejszym okresie zabijać wieloryby.  Verne był wielkim humanistą i wielbił ona takie wartości, jak dobroć , braterstwo, wolność.  Gdy profesor niemal umierał z braku powietrza, jego służący z Landem oddawali mu swój tlen z aparatów do oddychania z kombinezonów nurka. Narażali się tym samym , w pełni świadomie na to, że to oni umrą. Gdy powiedzieli o tym profesorowi, gdy poinformowali go, że z racji jego wiedzy uznali, że to on zasługuje, aby przeżyć, a nie oni, profesor zakomunikował im, że nie ma bardziej wartościowego człowieka nad człowieka dobrego.  Wyjątkowo przejmująco brzmiały też fragmenty, gdy profesor opisuje , w jak strasznym z powodu niewoli, stanie psychicznym był Ned Land. Ostatecznie i profesor i jego służący i Land woleli zaryzykować utratę życia, niż być pozbawionymi wolności. Te fragmenty właśnie w wykonaniu Macieja Stuhra wryły mi się w pamięć, zaakcentował je w jakiś szczególny sposób. Nie znoszę postaci Neda Landa i nienawidzę jego hobby w postaci zabijania zwierząt, nie żywiłam więc dla niego żadnego współczucia. Ale  zamierzenia i idee Julusza Verne były wyjątkowo czytelne.    

6/6

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz