niedziela, 24 listopada 2019

J. R. R Tolkien "Władca pierścieni. Dwie wieże" - tłumaczyła Maria Skibniewska


   Zastanawiałam się, czy jest sens pisać o każdym tomie "Władcy pierścieni" oddzielnie, skoro "Władca" jest trylogią, a poszczególne tomy stanowią jedną, nierozerwalną całość. Myślę, że sens jest, bo w każdym tomie akcent położony jest na nieco inny aspekt. W "Drużynie pierścienia" wszyscy byli razem, przynajmniej do pewnego momentu, zło było jeszcze daleko. W "Dwóch wieżach" drużyny już nie ma, sytuacja wszystkich bohaterów jest dużo gorsza, niż wcześniej.

     "Dwie wieże" odbieram jako opowieść o czasie, kiedy to jest już naprawdę bardzo źle, nadzieja zdaje się coraz bardziej nikła. Zło jest coraz bliżej. Nie wiadomo, kto z napotkanych osób jest wrogiem, kto zdrajcą, a kto może być sprzymierzeńcem, no i jak to odróżnić. To przede wszytkim opowieść o nadziei, o tym, jak można się jej trzymać, gdy wydaje się, że wszysko już jest stracone.

      Tolkien opowiada tu też o zaangażowaniu się przez poszczególne osoby i władców w sprawy, które bezpośrednio, w danym momencie pozornie jeszcze ich nie dotyczą. Problem jest stary jak świat. Czy reagować na coś, co dzieje się obok? Czy warto narażać się, czy lepiej udawać, że się czegoś nie widzi, lub liczyć na to, że problem rozwiąże ktoś inny. Tolkien nie ma tu żadnych watpliwości, złu trzeba się sprzeciwiać, trzeba się angażować. I dotyczy to każdego. Nawet gdy komuś się wydaje, że w obliczu zła nic nie może zrobić, że przecież nie zajmuje żadnego stanowiska, że nie ma żadnych szczególnych umiejętności, itp. Właśnie w tym tomie pokazane jest spotkanie hobbitów: Merrego i Pippina z Entami. Żaden z tych hobbitów nie był szczególnie mądry, ani wykształcony. Ale najlepiej jak mogli opowiedzieli Drzewcowi, co się dzieje i zainicjowali wydarzenie niespotykane. Las ruszył z miejsca. Gdyby nie to wydarzenie losy nie tylko jednej bitwy, ale i całej wyprawy mogły potoczyć się inaczej. Każdy więc ma swoją misję do spełneinia i swoją rolę do odegrania.

     W tym tomie jest jedna z najwspanialszych scen całej trylogii. Król Theoden od dłuższego czasu już był tylko marionetką w rękach Gadziego Języka, stał się zniedołężniały, niczym się nie interesował i niczemu się nie sprzeciwiał, robił to, co mu zasugerowano. Dzięki Gandalfowi w przeciągu paru minut wyzwolił się z tej niemocy, zachciało mu sie chcieć. Gandalf uświadomił mu, że nie musi tkwić w tym stanie. Nie musiał wymawiać zaklęć. Odwołał się do do sił, które tkwiły w samym Theodenie, krzyczał "Nabierz ducha". "Nie mam rad dla tych, co zrozpaczyli o ratunku". "Zbyt długo już ślęczysz w mroku, dając posłuch kłamliwym wiadomościom i przewrotnym podszeptom".

6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz