niedziela, 14 czerwca 2020

Sandor Marai "Rozwód w Budzie"


    Bohaterem Sandora Maraia jest człowiek, którego los został już niejako zaprogramowany zanim się  jeszcze urodził, nawet zanim jeszcze został poczęty. Ludzi takich jest szalenie dużo i to w każdej epoce. Kristof urodził się w rodzinie sędziowskiej, jego ojciec, dziad, pradziad i jeszcze wcześniejsi przodkowie aż od czasów Andegawenów mieszkali w Budzie i byli sędziami, każdy z nich oczywiście się ożenił i miał dzieci. Żona każdego z nich musiała oczywiście pochodzić  z rodziny o określonym statusie majątkowym i społecznym. Nie do pomyślenia było, aby ktoś wyłamał się z tego schematu. Dziecko było wtłaczane w społeczeństwo na zasadach takich, jak chciała rodzina i otoczenie. Wszystko było przewidywalne i pozbawione ryzyka, ale dające za to mocną stabilizację, uwolnienie od trosk materialnych i akceptację, a nawet i szacunek otoczenia. Pisarz przygląda się więc mocno i przenikliwie Kristofowi, który żyje właśnie w taki sposób i usiłuje odpowiedzieć na pytanie, czy taki sposób na życie daje  szczęście i spełnienie. 

   Niemal od początku czytelnik wie, że "Kristof długo słyszał ten głos. Aż w końcu ów głos zamarł, w jego miejsce zaś wdarła się głuchota, przyjemna głuchota. Długo tak żył, pracował, istniał w rodzinie, na swoim urzędzie, sądził i ustalał, a tymczasem wiedział, że "się broni", że jakiś głos w głuchym mroku, gdzieś tam, nakazuje co innego... Taki stan przypomina brzask, półsen tuż przed momentem przebudzenia". 

      Gdy przyglądamy się Kristofowi odnosimy wrażenie, że wszystko niby jest ok. Nie ulega wątpliwości, że lubi on sądzić, a zawód ten traktuje niezwykle poważnie, nie tylko jako źródło zarobku, ale jako misję wobec społeczeństwa. Kocha żonę i dzieci. Gdy widzimy, jak poznał żonę, to wiadomo jest, że po prostu się w tej kobiecie zakochał. Kulminacja w powieści następuje w trakcie rozmowy Kristofa z dawnym, szkolnym kolegą, który późnym wieczorem, bez zapowiedzi pojawił się u niego pewnego dnia. Jest to rozmowa szczera aż do bólu, w trakcie której Kristof po raz pierwszy w życiu przyjrzał się temu, co kryło się w głębi jego duszy. Przyjrzał się chociażby swoim snom i wszystkiemu, od czego odgrodził się tak niebywale mocno, że w pewnym momencie nie miał już nawet cienia świadomości, że coś takiego istnieje. 

   Ta kluczowa rozmowa, momentami przypominająca psychoanalizę, odbyła się w nocy. Noc i mrok są tutaj symboliczne. To w ciemności, w podświadomości,  kryją się sekrety ducha, właśnie najgłębsze pragnienia czy lęki, to wówczas można najlepiej usłyszeć ten wewnętrzny głos, o którym wspomniał Marai.  Za dnia wiele osób jest w kieracie, typu praca, dom i nie ma za wiele czasu na refleksje. Książka kończy się już o poranku, gdy znajomy Kristofa opuszcza jego dom. A przed Kristofem jest decyzja, czy zmieni coś w swoim życiu pod wpływem tego, co się stało, czy zostanie przy tym, co znane. Sędzia tą decyzję podejmuje.  

        W "Rozwodzie" jest sporo obserwacji psychologicznych, Marai jest świetnym obserwatorem. Nie pisze on obszernych chartakterystyk, ale potrafi zrobić to tak, że wskazuje bezbłędnie to, co dla danej osoby jest najważniejsze, co stanowi kwintesencję jej jestestwa. Przykładowo matka Kristofa porzuciła jego ojca. Ojciec nigdy się z tym nie pogodził i nigdy już nie był szczęśliwy.  Wiele osób jest w stanie zacząć po czymś takim nowy etap życia, ojciec Kristofa nie potrafił. Marai scharakteryzował przyczynę krótko i treściwie. "Bunt żony musiał go zranić gdzieś w centralnym punkcie równowagi, tam, gdzie człowiek ma zarzuconą kotwicę, gdzie jest całkowicie sobą, gdzie nie da się go zmienić". Po jednym takim zdaniu dalsze dywagowanie, dlaczego on nie był w stanie nawet w dłuższej perspektywie czasowej być szczęśliwym, nie ma już sensu. Może gdyby żył w innych czasach, gdyby jakiś bardzo dobry psycholog był w stanie mu pomóc, może to by coś dało. 

     Ta książka jest świetną inspiracją ku temu, aby przyjrzeć się swojemu życiu, czy aby na pewno żyje się zgodnie z najgłębszymi pragnieniami, albo chociażby czy się próbuje i czy w ogóle żyje się zgodnie ze sobą. Czy ma się świadomość własnych uczuć. Wbrew pozorom jest to szalenie trudne. Znam chyba tylko jedną osobę, która tak właśnie żyje, w 100% zgodnie ze sobą i utrzymuje się z tego, co ją naprawdę fascynuje. Musi żyć skromniej, niż mogłaby, wybierając inną drogę. Jest to też życie w pewnej nerwówce co do chociażby źródeł utrzymania, ale widać, że jest zadowolona i spełniona. Marai widzi nawet zależność pomiędzy tym, czy człowiek jest spełniony, czy żyje zgodnie z tym, "co mu w duszy gra", a stanem zdrowia. Z krótkich fragmentów, dotyczących różnych bohaterów, jednoznacznie to wynika. Teza ta jest oczywiście dyskusyjna i mocno kontrowersyjna, ale zgadzam się z pisarzem całkowicie, moje obserwacje też potwierdzają taką zależność. O przypadku skrajnie nieszczęśliwego ojca Kristofa autor napisał, że w pewnym momencie "zakażona dusza wydała ciału zgodę na przeminięcie".  

    Na uwagę zasługuje też końcowy tekst "Od tłumaczki" Ireny Makarewicz, która wyjaśniła te aspekty powieści, które dla osób, znających słabo kulturę i historię Węgrów, mogą być trudne do zrozumienia, np. motto "Za dnia zbudowany, nocą się zawala".
5/6
  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz