Ten
niepozornie wyglądający starszy pan, Alan Ayckbourn, pisze jedne z
najśmieszniejszych sztuk, jakie kiedykolwiek
oglądałam. Dawno temu w Teatrze Telewizji obejrzałam 2 jego komedie i do dziś
pamiętam, że były arcyzabawne. Jego nazwisko to gwarancja dobrego humoru,
niesamowitego relaksu. Nie mam do tekstu
żadnych zastrzeżeń, wykonanie też jest wyśmienite. Doprowadzenie widza do
takiego stanu, że zapomina o całym świecie i śmieje się niemal do łez, naprawdę
jest trudne, a Ayckbourn potrafi tego dokonać. Myślę, że gdyby ludzie zamiast kuracji na depresję i łykania tabletek,
oglądnęli „Trzy sypialnie”, a potem jeszcze parę innych dobrych komedii,
nastrój z pewnością by im się poprawił i spojrzenie na świat również.
Sztuka jest współczesna, mowa jest w niej o
perypetiach 4 par, oglądamy zwyczajne, codzienne problemy, z którymi ludzie
borykają się każdego dnia. Problemy każdego bohatera oglądane z zewnątrz nie
wydają się aż tak poważne, jak jemu samemu. A humor jeszcze bardziej
dystansuje. Para w średnim wieku jest komiczna, gdy każde z małżonków mówi coś
do drugiego, a małżonek tego nie słucha. On opowiada, że dach przecieka, a ona
że zgubiła rzęsę, a zaraz przecież wychodzą do restauracji. Inny małżonek ma z
kolei akt korzonków lub czegoś podobnego, nie może ruszyć się z łóżka, a żona
idzie na imprezę, na której może spotkać się z dawną miłością. Kolejna para
jest w trakcie rozstawania się i nie mogą się na siebie patrzeć. Gdy już jednak
się zobaczą, to jedyną niewiadomą jest to, czy do awantury dojdzie po minucie
czy dwóch. No i jest jeszcze czwarta para, organizująca parapetówę.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz