sobota, 7 kwietnia 2018

Jarosław Mikołajewski "Wielki przypływ" - audiobook, czyta Adam Ferency


    "Wielki przypływ", czyli reportaże J. Mikołajewskiego z pobytu na Lampedusie,  właściwie już od samego początku pozostawiają uczucie niedosytu. Nie wynika to bynajmniej z małej objętości książki. Lampedusę kojarzy chyba każdy, w telewizji czy w internecie gęsto jest materiałów na temat uchodźców, zalewających wyspę. Aczkolwiek liczba przybyszy zmalała od czasu szczytu migracji, ale problem cały czas jest aktualny. 

    J. Mikołajewski opowiada o wyspie w sposób bardzo wybiórczy. Nie odnosi się do problemów, które wynikają z dużej liczy uchodźców, np. zniszczeń, brudu, śmieci, kradzieży itp. negatywnych zjawisk. W tak dużym skupisku przybyszy tego rodzaju problemy muszą zaistnieć, bo każda społeczność się z nimi zmaga. Na Lampedusie problemy te są spotęgowane. To, że mieszkańcy, a przynajmniej ich część się boi, też jest faktem, bo strach i niechęć są niemal wszędzie tam, gdzie są uchodźcy. Oczywiście to kwestia proporcji, jedne społeczności są bardziej otwarte, inne mniej. Tego rodzaju sprawy autora nie interesowały, zaledwie je zasygnalizował. Pokazał problem uchodźców w dużym stopniu z perspektywy osób, które wykazują się olbrzymim heroizmem, niemal na pograniczu świętości. Jeden z bohaterów to lekarz, który niezależnie od swojej pracy zarobkowej, zajmuje się przybyszami, bada ich na pomoście, leczy, przejmuje się nimi, zarwane noce to jego chleb powszedni.  Stwierdza też zgony, musi oglądać trupy. O lekarzu tym powstała odrębna książka autorstwa Pitero Bartolo pt. "Lekarz z Lampedusy. Opowieść o cierpieniu i nadziei." Bardzo pozytywnie wypowiadał się o niej Wojciech Jagielski, tutaj.

Okładka książki Lekarz z Lampedusy. Opowieść o cierpieniu i nadziei

      Miejscowy ksiądz z kolei zachęca mieszkańców do pomocy. Autor sam też podchodzi do problemu uchodźców z olbrzymią empatią, chociaż nie nawiązał z nimi kontaktu.  
 
     Tego rodzaju podejście do tematu z jednej strony pozbawia czytelnika wiedzy o szeregu faktach, z drugiej zaś zmusza do refleksji . Jaką postawę zająłby na miejscu mieszkańców czytelnik? Może jednak gdy przybywa ktoś głodny, spragniony i bezdomny dywagacje o zniszczeniach czy śmieciach rzeczywiście nie powinny być stawiane na pierwszym miejscu? Myślę, że zabieg z pominięciem tych nieciekawych aspektów sąsiedztwa uchodźców właśnie służył temu, aby zwrócić uwagę na proporcje. Na to, co tu jest najważniejsze. 

        Są też w książce Mikołajewskiego reportaże, w których mowa jest o historii wysypy, o żółwiach, z których Lampedusa niegdyś słynęła, o wielkich psach, które też ją zamieszkują. Są też i o innych ciekawych osobach, np. artyście kopiującym obrazy Caravaggia. 

    Rozmowy z bohaterami też są prowadzone w sposób niestandardowy, gdyż Mikołajewski tylko ich słucha. Opisując tego rodzaju podejście do portretowanych osób, nawiązał do Ryszarda Kapuścińskiego, który jego zdaniem właśnie tak postępował. Pozwolenie, aby druga osoba się wygadała, według tej teorii, daje najlepsze efekty. Osobiście mam co do tego wątpliwości, każdy mówi to, co na co ma ochotę, nie ma miejsca na niewygodne kwestie.   

   Ferency jest może trochę za bardzo pompatyczny w niektórych momentach podczas czytania, ale da się to przeżyć. 

5/6



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz