niedziela, 11 lutego 2018

Adam Zamoyski "Święte Szaleństwo"


    Dawno nie miałam w ręce książki, którą czytałoby się tak bardzo ciężko, a zarazem tak mądrej. Sam temat jest ciekawy i to nawet bardzo, ale do czytania w wielu miejscach potrzeba olbrzymiego samozaparcia. Czytam książki historyczne i mam porównanie. Czytałam ją chyba miesiąc, a równolegle do niej - inne. A i tak pewne fragmenty opuszczałam. Nie czytałam innych pozycji tego autora, ale spotkałam się z opiniami, że te inne jego książki czyta się dobrze i że problem dotyczy właśnie tej .

    Gdyby nie ten mankament, byłaby to książka idealna, bo ma to, czego szukam w literaturze historycznej. Zamoyski pisze częściowo o wydarzeniach znanych, jak np. chociażby o powstaniu listopadowym, ale i o walkach o niepodległość Grecji i całej masie innych wydarzeń. Nie jest to jednak opis dla opisu, typu przypomnienie dat czy nazwisk. Zamoyski ma zupełnie inne spojrzenie na tego rodzaju wydarzenia, niż podreczniki szkolne. Widzi je w szerszym kotekście i wszystkie niemal ocenia jako absurdalne, lub pozbawione szans na sukces, potem zmitologiowane przez potomnych. A jak sam wskazuje, ich powszechnie znany opis odbiega od realnego. Ten znany powszechnie jest albo sfałszowany, albo wybiórczy.

    Autor opisuje wszelkiego rodzaju rewolucje, powstania i różne ruchy niepodległosciowe w latach 1776 - 1871. Dotyczy to całego świata, żaden jego fragment nie jest faworyzowany. Ksiażka napisana jest tak, aby mógł ją czytać i Amerykanin i Europejczyk i chociażby mieszkaniec Ameryki Południowej. Przez to też w jednych fragmentach jest porywająca, a w innych straszliwie nudna. Kilkadziesiąt stron o Ameryce Południowej z zalewem dat i nazwisk było dla mnie nie do przebrnięcia i odpuściłam to sobie. Opis jest chronologiczny, ale poszczególne miejsca omawiane są odrębnie. Polska jest opisana, ale skrótowo i na tle przeobrażeń, jakim podlegały wóczas inne państwa.

    Generalnie rzecz biorąc pod pojęciem tytułowego świętego szaleństwa autor rozumie płynące z głębi serca porywy, które nakazywały ludziom stawać do walki o "wolnosć", "sprawiedliwość", "równość" czy niepodległość. Było to święte, bo w większości wierzyli oni w to, co robią, gotowi byli na trudy i wyrzeczenia, nawet na poświęcenie własnego życia. Z wspomnianymi hasłami się utożsamiali. A postawa ta była swoistego rodzaju szaleństwem, bo w przeważajacej większości liczne narody w tamtym czasie z racji sytuacji międzynarodwej nie miały żadnej szansy na niepodległość, a zrywy z bronią w ręce zdecydowanie pogarszały ich sytuację i były najgorszym możliwym rozwiazaniem. Powstańcy czy rewolucjoniści nie mieli świadomości, że udział w różnych walkach niesie często za sobą realny ból, rany, głód, zimno, bród, smród, gwałty, potem gnicie w więzieniu itp., a nie wzniosłość, opiewaną przez romantyków. Gdy ma się na względzie, że walka ta nigdy nie miała szans powodzenia, wyraźnie widać absurd romantycznych haseł.

    Hasła zaś równości czy braterstwa były zaś tylko czczymi frazesami, których nikt z dysydentów nigdy nie zamierzał lub też i nie mógł wcielić w życie. W teorii hasła te brzmiały pięknie, a w praktyce było zupełnie odworotnie. Francuskie "wolność, równość i braterstwo" z okresu Rewolucji Francuskiej oznaczały w rzeczywistości krwawy terror. Literaci, malarze czy muzycy, tworzący w tamtym czasie, nazwani potem romantykami, bezmyślnie gloryfikowali walkę, szczególnie gdy walczący ginęli, w swej twórczości nie szczędzili patosu, literaci wielkich słów i robili wodę z mózgu odbiorcom swoich dzieł. Sami zaś poza sloganami nie mieli głębszego pojęcia, o czym piszą. Zamoyski zamieszcza sporo reprezentatywnych cytatów z różnorakich utworów, są też wkładki ze zdjęciami obrazów. Cytaty i te obrazy były świetnym pomysłem, bo rzeczywiście lepiej wówczas można poczuc ducha epoki.

     Idealnym przykładem takiego świętego szaleństwa jest udział w wojnach napoleońskich. Napoleon nie dbał o żadną równość i nie dążył do niczyjej niepodległości. Realizował swój własny interes, chciał być wielkim wodzem, kimś na wzór cesarza rzymskiego, a potrzebował do tego imperium. Zyskiwała na tym pod względem terytorialnym Francja. Na podbitych teryrtoriach realizował wyłącznie swoje własne interesy, ewentualnie to, co leżało w interesie Francji. Ale aby znaleźć żołnierzy, chętnych walczyć, na sztandarach musiał mieć nęcące hasła. W rzeczywistości grabił inne kraje, kradł zabytki, stłumił chociażby powstanie na Haiti. No i nabrała sie na to cała masa ludzi, którzy rownież dobrowolnie zaciagnęli się z wielkimi nadziejami do jego wojska. Zamoyski cytuje w tym kontekście słowa naszego hymnu. Wystarczy też przypomnieć sobie "Pana Tadeusza" i opisane w nim nadzieje, wiązane z 1812 rokiem.

     Przywódcy różnorakich ruchów, dla których konieczna była walka, to byli często, mówiąc dzisiejszym jezykiem, oszołomy. Ludzie bez realnej wizji, wykształcenia, również z zaburzeniami psychicznymi, którzy często z równych wzgledów nie mieli szans na karierę w swoich krajach i przyjeżdzali gdzie indziej, aby tam się wybić. Niekiedy przeszkodą do wybicia się był po prostu brak wojny w danym okresie czasu w ojczyźnie tej osoby i jednocześnie pozajmowane wszytskie wyższe stanowiska w armii. Wyjazd gdzieś dalej jawił się wówczas takim osobom jako jedyne rozwiazanie. Mogliby walczyć o cokolwiek, bo często mieli naturę awanturników, ale walka pod szczytnymi hasłami wygladała naprawdę dobrze. Przykładowo znany jako bohater walk o niepodległość Ameryki la Fayette będąc jeszcze w Europie dzięki koneksjom rodzinnym, jak pisze autor, dorobił się stopnia kapitana. Nie miał gdzie walczyć , a tu jakby na życzenie pojawiła się możliwość przyłaczenia się do Amerykanów.

    Zamoyski niezaleznie od faktów historycznych stawia też tezę, że gdy ludzie w 1789r. odrzucili Boga, szukali jego substytutów. Na miejscu Boga umieszczli więc innych ludzi, których traktowali jak bóstwa, a zawsze nawet podczas wyłącznie laickich uroczystości do złudzenia imitowali jakby przebieg uroczystości religijnych.
 
5/6






 



2 komentarze:

  1. Choć recenzja ładnie napisana, zniechęciła mnie do książki - bo sugeruje... tani sensacjonizm autora? No bo jak inaczej skomentować rewelacje, że "Napoleon nie dbał o żadną równość", a nawet "grabił inne kraje" - jednak "na sztandarach musiał mieć nęcące hasła, (...) nabrała się na to cała masa ludzi". Przypomina to narzekanie w stylu "podobno go kochała, a w rzeczywistości obsypywała go czułościami tylko po to, by na nią zarabiał, a w nocy wstawał do dziecka. Nie ostrzegła go też, że opieka nad dzieckiem to często trud, a nawet smród, a w dodatku, choć niby kochała, to nieraz zadręczała go pretensjami". - To ludzie naiwni mają odrealniony, kryształowy obraz pewnych osób czy spraw, a gdy odkryją, że nie ze wszystkim zgadza się on z rzeczywistością, zawiedzeni w swych marzeniach przechodzą do drugiej skrajności i malują wcześniejszych bohaterów najczarniejszymi barwami...
    Tymczasem "odbrązawianie" bywa równie naiwne, co "brązowienie". Przy tym jałowe, bo zwykle prowadzi do lenistwa i rezygnacji z własnego rozwoju, usprawiedliwianej hasłami w rodzaju "wszyscy politycy to złodzieje, faceci to świnie, baby to kurtyzany, a tak w ogóle, panie, to chciałbym dobrze, ale co ja mogę!"

    Fragment, że powstańcy to szaleńcy, bo ich zrywy bez szans, byłby bardziej wiarygodny, gdyby nie to, że nieraz czyny pozornie szaleńcze przyniosły sukces. - Czy Amerykanie w walce o niepodległość mieli realną szansę na pokonanie supermocarstwa, Wielkiej Brytanii? Czyż Grecy idący pod Maraton nie byli ostrzegani, że ich próba oporu wobec Persji jest szaleństwem? Oczywiście, można wskazywać naiwność i błędy różnych powstańców - jednak wrzucanie wszystkich do jednego worka historyka kompromituje.

    Uwagi w rodzaju "powstańcy czy rewolucjoniści nie mieli świadomości, że udział w różnych walkach niesie często za sobą realny ból, rany, głód, zimno..." zakrawają na groteskę - oczywiście, niektórzy paniczykowie, podejmujący decyzję o walce tylko na podstawie romantycznych lektur, mogli przeżyć rozczarowanie. (Ponownie - na takiej samej zasadzie, jak młodzi nakarmieni romantycznymi marzeniami o miłości przeżywają szok w starciu z brutalną prozą życia po ślubie - czy oznacza to, że wszelkie cieplejsze uczucia to kłamstwo?) Jednak absolutna większość powstańców rozmawiała przecież często z innymi uczestnikami walk; wielu konspirowało, ukrywało się i walczyło przez wiele lat... Jak mieli się nie zorientować, czym to pachnie? Takie zaskoczenie pasuje prędzej do współczesnego człowieka, który poznaje życie z kanapy...

    Nie jestem też pewien, czy reklamowane "uchwycenie ducha epoki" przez Zamoyskiego będzie rzetelne, jeśli dokonywać go jedynie z perspektywy zdumionego dziecka współczesności chcącego zdemaskować mity... Dla faktycznego odczucia dawnego (czy w ogóle innego) sposobu myślenia trzeba nieco pozytywnego nastawienia, wczucia się w osobę badaną, próbę myślenia "jej ścieżką". - Tak postępują nawet profilerzy seryjnych morderców, których przecież nie lubią - ale jeśli nie spróbują bez uprzedzeń wczuć się w motywację badanych osób, to z samej odrazy zrozumienie nie przyjdzie... Łatwo popaść w paranoję - niczym bolszewicy, którzy całą historię sprowadzali do zaciekłych prób burżujów, aby jak najbardziej wykorzystać i upokorzyć biedaków - albo radykalnych feministek czy mizoginów, którzy we wszystkim widzą jedynie zbrodniczą złośliwość płci przeciwnej...

    Zaś słowa "święty szaleniec" mają dość szczególny kontekst w Wielkiej Brytanii, skąd przecież pochodzi autor. Są one bowiem dość często używane do opisania człowieka, który bez realnych szans zmusił swe państwo do walki z supermocarstwem, w czasie gdy chłodna kalkulacja i rozsądni ludzie jasno dowodzili, iż taka walka przynieść może jedynie klęskę jego narodowi. Człowiek ów nazywał się... Winston Churchill! Autor o tym nie wiedział? A może subtelnie zakpił z własnej rezerwy wobec ludzi walczących z przeważającym wrogiem? No bo chyba nie krytykował wysiłków w kierunku obalenia Rzeszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi


    1. Bardzo intrygujący i treściwy komentarz. Mimo wszystko mocno zachęcam do lektury. Pisząc swoją recenzję, kwestie szerzej omówione w książce, jedynie zasygnalizowałam, dzieło Zamoyskiego jest naprawdę obszerne. Nie nazwałabym "Świętego szaleństwa" tanim sensacjonizmem, absolutnie nie. To rzecz bardzo wnikliwa, oparta na faktach, wymagająca uwagi i pewnej dawki wiedzy. Szukający tylko sensacji sięgają po inne pozycje z zupełnie innej półki, ta byłaby dla nich nie do przyjęcia. Teza, że "powstańcy czy rewolucjoniści nie mieli świadomości, że udział w różnych walkach niesie często za sobą realny ból, rany, głód, zimno... " to oczywiście pewne uproszczenie, byli oczywiście tacy, którzy tą świadomość mieli. Czym innym jednak jest słuchać innych, opisujących głód czy strach, a czym innym po prostu to poczuć. O tym mówią wszyscy weterani różnych wojen. Zamoyski doskonale wie, że byli tacy, którzy wiedzieli, w "co się pakują", ale jego książka jest o czym innym i o kim innym. Właśnie o tych, którzy nie do końca mieli świadomość, jak to będzie wyglądało. W żadnym wypadku nie ma tutaj mowy o odrazie autora przy opisywaniu określonych osób. Określenie "święte" budzi przecież pozytywne odczucia. Właśnie w sporej części książki autor usiłuje nakreślić portrety osób, które zaangażowały się w powstania, widzi np. czyste intencje, bezinteresowność, uczciwość, ale i chociażby naiwność czy brak środków do walki, brak wiedzy i orientacji w sprawach międzynarodowych.

      Churchilla nie nazwałabym "świętym szaleńcem" w takim rozumieniu, jak autor opisuje swoich bohaterów. "Święci szaleńcy" walczyli w absolutnie przeważającej większości o sprawy, których w danej chwili naprawdę nie dało się wygrać. I jednocześnie nie mieli świadomości, że wygrana nie jest możliwa. Churchill dysponował wiedzą, wyposażeniem itp. Był niesamowicie sprytny i cyniczny względem innych narodów, chociażby wobec Polski.

      Ale rzeczywiście, czasami, bardzo, bardzo rzadko, "święci szaleńcy" wyrywają i o tym też w książce jest wspomniane, chociażby w rozdziale o powstaniu USA.

      Usuń