„Wszystko za Everest” czyta się
rewelacyjnie. Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym bardziej robiła się
wciągająca. Autor w 1996r. był członkiem komercyjnej wyprawy, która jako jedna
z kilku innych podjęła w tym samym czasie próbę zdobycia Everestu. Początkowo
szokujące są opisy takiej wyprawy, zupełnie odmiennej od tych, jakie zna się z
innych książek, potem zaś nie można się oderwać od opisu wydarzeń, które
skończyły się tragedią, w trakcie ataku szczytowego zginęło bowiem 8
osób.
Wyprawa komercyjna to po prostu wyjazd ze
zorganizowana grupą. Organizator bierze na siebie wszystkie kwestie , związane
z zaopatrzeniem wyprawy w żywność i sprzęt, typu butle tlenowe, obecność
szerpów i przewodników. Klient płaci i powinien być wprowadzony na
wierzchołek. W praktyce podczas opisywanej wyprawy wyglądało to wszystko mocno
szokująco. Członkowie grupy się wcześniej nie znali. Ich kondycja i
doświadczenie wysokogórskie było mocno zróżnicowane, jedni mieli mocną kondycję
i byli obyci z warunkami himalajskimi, inni wręcz odwrotnie. Przykładowo jeden
z uczestników musiał dopiero uczyć się chodzić w rakach, inny wziął ze sobą
nowe buty, bo nie wpadł na to, że mogą go obetrzeć. Część osób miała też dolegliwości
zdrowotne, które powinny ich wykluczyć z zakwalifikowania do udziału w
wyprawie, przykładowo jeden mężczyzna przebył krótko wcześniej operację
okulistyczną. Skoro ludzie wcześniej w ogóle się nie znali, nie mogli na sobie
polegać. Zaufanie do partnera, które jest postawą każdej wyprawy wysokogórskiej
innego typu, w tym przypadku było tylko czczym frazesem. Wskutek różnicy w
kondycji, ten uczestnik który szedł jako pierwszy po przebyciu określonego
odcinka, musiał w mrozie siedzieć i czekać na resztę, nawet i 1,5 godziny.
Kierownictwo poszczególnych wypraw nie było w stanie niczego skutecznie wspólni
uzgodnić. Co najgorsze, z uwagi na sporą liczbę osób, na poszczególnych
odcinkach góry tworzyły się korki. Gdy przykładowo autor schodził już ze szczytu
i widząc pogarszające się warunki pogodowe, chciał to zrobić w najszybszym
możliwie tempie, musiał poczekać, aż pewien odcinek przejdzie, idąca w górę
grupa, co trwało około godziny.
W tym czasie gdy pojedyncze osoby zdobyły już
szczyt i zaczęły schodzenie, gwałtownie pogorszyły się warunki i rozpoczęła się
burza śnieżna. Wszyscy byli wówczas w tzw. strefie śmierci z bardzo
ograniczonym zapasem butli tlenowych czy pożywienia. Kilka zaledwie osób
dotarło do namiotów w najwyżej położonym obozie. Reszta została na grani, a
odczuwalna temperatura wynosiła wówczas minus około 70 stopni. Krakauer starał
się, jak twierdzi, dokładnie opisać, co się wówczas stało. Pisze to zarówno z
perspektywy swojej ówczesnej wiedzy w danym momencie, kiedy nie miał pojęcia,
co dzieje się z resztą osób, jak i z pozycji osoby, która już post factum
starała się zrekonstruować przebieg wydarzeń. Ta rekonstrukcja wzbudziła spore
kontrowersje, gdyż inny wspinacz, Anatolij Bukriejew do tego stopnia nie
zgadzał się z opisami Krakauera, że napisał własną powieść. Karkauer lojalnie
poinformował o tym czytelnika. W tej części książki można obserwować ludzkie
postawy w tak ekstremalnych warunkach, i odwagę i brawurę i nawet bohaterstwo,
ale i bierność czy egoizm. Aczkolwiek mam wątpliwość, czy od osób
skrajnie wycieńczonych, ledwie żywych można wiele wymagać.
Książka wytrzymuje porównanie z innymi pozycjami o
wysokich górach, aczkolwiek dla mnie w dalszym ciągu ideałem jest „Broad Peak.
Niebo i piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego. W „Broad Peaku”
zdecydowanie więcej miejsca poświęcone zostało aspektowi psychologicznemu, temu
dlaczego ludzie chodzą po takich górach, jak również dokładnemu ustaleniu, co
się stało i dlaczego. Polscy autorzy sporządzili portrety psychologiczne
uczestników dramatu i to nie tylko odnoszące się do tej jednej wyprawy.
Krakauer może z uwagi na olbrzymia ilość uczestników ograniczył się do tego, że
z każdym prawie starał się porozmawiać na temat wydarzeń. Bardziej skupił się
na opisie tego, co się stało, niż na wnikaniu w głąb psychiki ludzkiej.
Przed przeczytaniem książki słyszałam co nieco o wyprawach
komercyjnych w Himalaje. Wydawało mi się, że z taką wyprawą wejście na Everest
najprostszą drogą nie jest trudne i leży w zasięgu możliwości wielu osób.
Wizja ta była to zupełnie błędna. Tak nie jest. Można oczywiście popatrzyć na
to, co się stało w maju 1996r. przez pryzmat braku pokory uczestników
wyprawy i przecenienia własnych możliwości, jako pstryczek w nos tzw. komercji
. Ale z drugiej strony czy informacje o zdobyciu Everestu przez tzw. zwykłych
ludzi nie dodają wszystkim wiary we własne siły?
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz