Książkę
– kryminał retro z akcją umiejscowioną około 100 lat temu czyta się lekko,
lektura wciąga, można oderwać się od rzeczywistości. Można też dowiedzieć się
sporo o tym, jak wyglądała podróż irlandzkich emigrantów do Nowego Jorku, a
potem pobyt w tym mieście. Akcja jest wartka, aczkolwiek na szczęście bez
przesady. Główna bohaterka za to jest sympatyczna, energiczna, odważna,
pomysłowa i uparcie dążąca do celu. Zaczęłam czytanie cyklu od ostatniego tomu „Dublin
moja miłość”, o którym pisałam tutaj, a teraz przystąpiłam do czytania całości.
Nie jest to lektura, mająca drugie czy
trzecie dno, nie ma w niej jakiejś głębi psychologicznej, ale czyta się bardzo
dobrze, nie jest to głupie. Powieść zaciekawia nie tylko z powodu zagadki kryminalnej,
którą Molly usiłuje rozwiązać. Budzą zainteresowanie też i jej losy, a także
opisy tego, co działo się wówczas w Nowym Jorku. Gdy parę tygodni temu zastanawiałam
się nad tym, które książki przeczytane w ubiegłym roku uważam za najlepsze,
uzmysłowiłam sobie, że pod względem lekkości czytania w ścisłej czołówce jest
właśnie powieść Rhys Bowen. Jest idealna, gdy ktoś jest zmęczony, nie ma ani
siły ani ochoty na głębsze przemyślenia, a jednocześnie nie chce czytać żadnego
badziewia, tylko coś mimo wszystko wartościowego. Powieść jest mimo wszystko
pogodna, autorka nie epatuje strasznym położeniem emigrantów, kładzie nacisk bardziej
na to, że byli oni na tyle zdesperowani i zaradni, że dawali sobie radę. Poziom
tych dwóch znanych mi tomów jest wyrównany.
W tomie
„Prawo panny Murphy” Molly ucieka z Irlandii. Ponieważ zabiła wysoko urodzonego
mężczyznę, który usiłował ją napaść, jedynym sensownym rozwiązaniem wydała się
jej ucieczka na inny kontynent. Pomógł jej w tym zbieg okoliczności. Opisu
rejsu nie da się zapomnieć. Nie miało to nic wspólnego z warunkami, jakimi
podróżowało się 3 klasą na słynnym Titanicu, znanymi z filmu. Podróżujący 3
klasą innymi statkami mogli wychodzić na zewnątrz jedynie przez godzinę w ciągu
doby. W pomieszczeniach panował smród wymiocin, słychać było płacz dzieci. Było
gorąco od blisko pracujących maszyn, jedzenie przypominało pomyje. Koszmar.
Molly się udało to przetrwać, ale potem musiała przejść selekcję na Ellis
Island, gdyby uznano ją za chorą, zostałaby zawrócona. Przyjezdni byli przez
obsługę okradani, oszukiwani i traktowani jak niższa kategoria ludzi.
Jak się okazało już na wyspie, jeden z
pasażerów statku został zabity, a podejrzenie padło właśnie na Molly. Ponownie
dzięki i szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i uporowi, połączonemu z
pomysłowością, udało się jej wyjść na stały ląd. Tyle tylko, że nie miała gdzie
mieszkać i gdzie pracować. Zaczęła od zamieszkania u znajomego i jego żony w
obleśnej i brudnej norze. Gdy szukała pracy dostępne były miejsca przy patroszeniu
ryb, za żenująco niskie stawki i to po znajomości, oraz druga alternatywa …w
domu publicznym. Ostatecznie załapała się na pracę pokojówki, dzięki małemu oszustwu.
Ale traktowała to tymczasowo. Jej znajomy z kolei, u którego rodziny chwilę
mieszkała, pracował jako robotnik przy budowie nowo powstającego metra. Budowa
ta była swoistego rodzaju sensacją, ludzie oglądali wielką dziurę w ziemi. Nie
miałam świadomości, że społeczność irlandzka w mieście stanowiła znaczącą siłę,
o której głosy już w tamtym czasie musieli się ubiegać politycy.
Po lekturze naszła mnie refleksja, że
nie ma co się dziwić, że USA są taką potęgą. Zadecydował o tym kapitał ludzki.
To właśnie ci zdesperowani i biedni emigranci, którzy nie poddawali się, a właściwie
ich potomstwo, stali się wybitnymi artystami, naukowcami, przedsiębiorcami czy politykami.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz