Tym razem opiszę zwyczaj nowy, narodził
się zaledwie rok temu, sądzę jednak, że będę go praktykować bardzo długo. Też
jest to zwyczaj urlopowy i dotyczy sposobu kupowania książek. Jestem fanką
kupowania książek przez internet, mniej więcej orientuję się, co jest wydawane,
wiem , co chcę kupić i przez dobrych kilka lat w ogóle nie korzystałam ze
zwyczajnych księgarni. Rok temu właśnie na urlopie , w Ustce, zajrzałam do
normalnej , a nie wirtualnej księgarni.
Była to dla mnie niesamowita przyjemność, chodzenie miedzy regałami i
przeglądanie książek dało mi niesamowitą frajdę, a poza tym kupiony wówczas
„Sunset Park” nie tylko mię spodobał i to spodobał szalenie, ale też
zarówno ten tytuł , jak i Paul Auster kojarzy mi się już z Ustką. Gdy
widzę tą książkę na półce mam przed oczami piękne, wrześniowe morze, wiatr i
słońce . I na sam widok okładki poprawia
mi się nastrój, a fakt, że książkę przeczytałam dopiero po powrocie, nie ma
żadnego znaczenia.
Teraz właśnie już przed urlopem
postanowiłam, że z całą pewnością muszę zobaczyć księgarnie w J. I przeszłam
całe miasto i rzeczywiście wszystkie niemal księgarnie zobaczyłam. I było to w
dalszym ciągu niemal zmysłowo przyjemne. Brałam książki do ręki , oglądałam,
niczym jakiś neofita, albo analfabeta, który dopiero co posiadł sztukę
czytania, albo jak ktoś, kto w ogóle nie czyta książek i nagle musi coś kupić.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że ceny książek w księgarniach
internetowych rzeczywiście są niższe,
albo nawet dużo niższe od cen w księgarniach tradycyjnych, tak więc z całą
pewnością nadal większość pozycji kupować będę przez internet, ale jednak z
jednym wyjątkiem. Na wyjazdach różnego rodzaju mimo wszystko zaglądać będę do
księgarni.
W trakcie tej lipcowej wizyty zauważyłam,
rozważając co konkretnie kupić, że sporo
daje przejrzenie, poczytanie paru akapitów. I poza tym może się okazać, że
zaczyna kusić i prosić o kupno książka, której nie brało się pod uwagę podczas
przeglądania różnych wariantów w internecie. Tak jakby te książki były czymś
więcej, niż zbiorem zapisanych kartek, tak jakby co najmniej żyły jakimś
sekretnym życiem i wiedziały, w czyje ręce w danym momencie powinny trafić. Nie
potrafię powiedzieć, na czym polega ten sekret, ale przecież „są rzeczy na
ziemi i niebie, o których nie śniło się
nawet filozofom. Jedną z moich
ulubionych , kultowych dla mnie książek, mam na myśli „Kroniki Portowe” A.
Proulx, kupiłam kilkanaście lat temu
całkowicie przypadkowo . Nie znałam wtedy autorki, tytuł nic mi nie mówił,
weszłam do księgarni, stanęłam przed tą
książką i była moja. Zdecydowałam się
błyskawicznie, jakaś dusza tej książki lub inna tajemnicza siła wiedziała,
że została napisana właśnie dla mnie.
Teraz podczas urlopowej wizyty kupiłam „Taniec szczęśliwych cieni” Alice
Munro i też zaczęłam ją czytać dopiero po powrocie . Jeszcze nie ma swojego
miejsca, ale wiem, że położę ją przy „Sunset Parku” i w ten właśnie sposób
zacznie się wypełniać półka urlopowo - wyjazdowa . I przy rzuceniu okiem na nią
, błyskawicznie będę wiedziała, to jest pamiątka pobytu w J., podczas tego
urlopu wydarzyło się to i to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz