Donna Leon –
„Ukryte piękno” – „Dlaczego on Cię tak fascynuje? /Henry James/ Zapytał nie po
raz pierwszy. Uświadomił sobie przy tym, że mówi jak nadąsany, zazdrosny mąż, w
którego tak często zmieniał się w reakcji na jej entuzjazm dla amerykańskiego
powieściopisarza .
- Dlatego,
że rozumie różne rzeczy. Odparła. ……I dlatego, że dzięki niemu my rozumiemy te
rzeczy.”
- wkraczamy w powolny rytm paryskiego
życia, do smakowania chwili, do nieśpiesznych ale głębokich rozmyślań i rozmów,
do piękna w mowie i ubiorze no i
kryjących się pod tą otoczką intryg-
Jestem pod urokiem
tej powieści. Im dłużej się w nią wgłębiałam, tym bardziej i ku mojemu
zaskoczeniu, byłam nią oczarowana . Do tej pory twórczości H. Jamesa
praktycznie nie znałam. Widziałam filmy „Plac Waszyngtona” A. Holland i
„Portret damy” Jane Campion no i czytałam „W szponach lęku”. To właśnie te filmy
, które moim zdaniem są niemal
arcydziełami, spowodowały, że sięgnęłam po ich pierwowzór.
Akcja książki jest z
pozoru bardzo zwyczajna, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że może początkowo
wydawać się mało ciekawa. Otóż do Paryża z przełomu stuleci, przybywa
Amerykanin, 55-letni Strether . Został
wysłany z misją przez swoją narzeczoną , bogatą wdowę, panią Newsome, mianowicie ma skłonić do powrotu jej syna Chada. Chad już od kilku lat tkwi w Paryżu, a
zaniepokojona matka obawia się, że mógł on zakochać się w nieodpowiedniej
kobiecie. Matka oczekuje powrotu syna i
tego, aby ustatkował się, ożenił i przejął firmę. Strether ma jej w tym pomóc właśnie jako jakby jej ambasador. Tymczasem
Paryż rzuca na niego urok. Zaczyna
wątpić w słuszność swojej misji. Do pani Newsom docierają także wieści , że pan
Strether zbyt dużo czasu spędza w
towarzystwie jednej z kobiet. Narzeczona zaniepokojona wysyła z odsieczą
kolejne osoby, a na ich czele stoi jako jej kolejny „ambasador” – córka Sarah. Sarah daje Stretherowi do zrozumienia, że matka może zrezygnować z
ożenku z tak mało skutecznym wysłannikiem
, a poza tym stanowczo domaga się od Chada, aby ten wrócił do matki.
Tymczasem Strether zjawia się w obcym kraju i obserwuje dziwne
jego zdaniem zachowania innych osób. Spodziewa się zobaczyć kobietę niemoralną,
będąca uosobieniem wszelkiego zła, czyli
tą, która w przekonaniu matki Chada uwiodła jej syna. Hrabina de Vionnet tymczasem
oczarowuje Strethera mądrością, pięknem, gustem, erudycją i klasą. Strether zaś
wcale nie ma pewności, czy pomiędzy nią,
a Chadem kiedykolwiek do czegoś doszło. Zaczyna
on wsiąkać w atmosferę Paryża.
Dzieło skojarzyło
mi się z raczkującym obecnie trendem –
slow life, czyli powolnym refleksyjnym życiem.
Bohaterowie się nie śpieszą, rozmawiają długo ze sobą , poświęcając drugiej
osobie i rozmowie całą uwagę , chłoną dźwięki, zapachy, piszą często długie
listy, prowadzą długie rozmowy . Rozmyślają , analizują, Stether
bywa w katedrze, nie po to, aby się modlić, ale aby się wyciszyć. Ubierają się elegancko, mieszkają w pięknie i z klasą urządzonych
domach, mówią starannie. Są
przeciwieństwem często teraz spotykanego pośpiechu i niechlujstwa. Ta powolność
wciągała mnie i właściwie się nią rozkoszowałam, przypomniało mi się, jak to
uroczo jest dostawać świąteczne czy
wakacyjne widokówki, zamiast sms-ów czy maili, jak miło jest spacerować bez
pośpiechu. Czytanie „Ambasadorów” było trochę jak wkraczanie w inną
rzeczywistość lub inny wymiar czasowy. I jest to chyba coś, co wywarło na mnie
największe wrażenie, nie było żadnych gwałtownych zwrotów akcji. Obcowanie z
takim jakby innym wymiarem rzeczywistości dosyć szybko zaczęło przynosić
skutki, podczas czytania potrzebowałam spokoju i większej ilości czasu.
Czytanie kilku kartek w trakcie np. gotowania lub w metrze, albo np. tuż przed
filmem w telewizji wydawało mi się
świętokradztwem. Bezwzględnie musiałam mieć minimum godzinę na wyłączność, aby
zasiąść do lektury . No i żadnych
obowiązków. I nie odpowiadałam wtedy na sms-y, a właściwie nawet ich nie
czytałam, poświęcałam się tylko temu . To olbrzymie wytchnienie dla umysłu .
W „Ambasadorach” bez
wątpienia czytamy też o pewnym zderzeniu kultur, oczywiście nie na miarę
Huntingtona, ale obyczajowość amerykańska i europejska na przełomie wieków
różniły się mocno. Ciekawy jest sposób, w jaki na to zderzenie kultur reaguje
Strether, on się spokojnie wszystkiemu przygląda, analizuje i daje ponieść wydarzeniom, nie uprzedza się
z góry do niczego. Stara się zrozumieć, co się dzieje. Podczas czytania
przypominało mi się, jak to trochę lat temu przybyłam do Warszawy . Też miałam, tak jak i Strether swoje
spostrzeżenia , ale początkowo prawie
nic mi się nie podobało, wszystko wydawało mi się gorsze, niż u mnie . Siła
uprzedzeń robi swoje. Myślę, że każdy, kto przeżył pewnego rodzaju zmianę
miejsca zamieszkania i środowiska ma
podczas lektury dodatkowe wspomnienia.
W „Ambasadorach”
Henry James przygotował jednak dla czytelnika pewną zasadzkę. Nie wiem, czy każdy
się na to nabierze, ja nabrać się dałam. W pewnym momencie poczułam się tak, jak podczas czytania powieści – kryminału czy
thrillera, gdy uzmysławiamy sobie, że autor wprowadził nas w ślepą uliczkę i że
np. osoba, co do której byliśmy pewni, że jest mordercą, z pewnością nim nie
była. Wydarzenia opisywane są z punktu widzenia Strethera, co spowodowało, że
to jemu kibicowałam i to jego punkt widzenia uznawałam za słuszny. Przychodziło
mi to tym prościej, że nasz bohater jest osobą uczciwą i prostolinijną , daleką
od intryg czy oszustw. Początkowo więc uważałam,
że jego misja jest absolutnie słuszna i chciałam, aby szybko skłonił Chada do powrotu.
Potem z kolei uznałam, że przedłużenie pobytu w Paryżu i przyjrzenie się bliżej
całej sytuacji nikomu nie zaszkodzi i że Stretherowi też należy się odrobina
odpoczynku w tym pięknym mieście. W pewnym momencie załapałam się niemal za
głowę, uświadamiając sobie, że Henry James
właśnie mnie nabiera. Uzmysłowiłam sobie , że Chad jest młodym mężczyzną, pani de
Vionnet atrakcyjną, piękną kobietą i że naiwnością
byłoby sądzić, że spędzają oni czas wyłącznie na rozmowach o sztuce czy
pogodzie. Poza tym – co szalenie ważne – hrabina de Vionnet jest mężatką i chociaż z mężem żyje w separacji, szans na rozwód nie
ma. Postawa i matki i siostry Chada ,
chcących zerwania tego nie rokującego niczego dobrego związku, wydała mi się już
wtedy całkowicie uprawniona , a Strethera zaczęłam postrzegać jako poczciwego,
naiwnego i trochę uwiedzionego zarówno przez panią de Vionnet, jego znajomą
panią Gostrey i przez sam Paryż. Zaczęłam się bać, że Strether rzeczywiście będzie
przedłużał pobyt w Paryżu w nieskończoność , narzeczona zerwie z nim, a Chad pozostanie przy
kochance i zaprzepaści swoje szanse na ustatkowanie się, na ożenek z normalną
dziewczyną, na zwykłe życie , a także na odziedziczenie całego majątku w Ameryce
i na przejęcie firmy. A potem nastąpił
kolejny zwód - zastanowiłam się, czy faktycznie porzucenie
kobiety, którą Chad kocha i powrót do
Ameryki wyłącznie dla ocalenia możliwości dziedziczenia bogactwa, ożenek z
niekochaną osobą, zasugerowaną przez matkę , są faktycznie takim dobrym wyjściem. I co jest
bardziej niemoralne, życie w pobliżu kochanki lub wręcz razem z nią? Czy życie
w zaaranżowanym małżeństwie bez miłości i narzucona kariera businessmana oraz jednoczesne
udawanie, że te fałsz jest ok? O tych
dylematach trudno jest zapomnieć po skończonej lekturze. Te pytania gdzieś we
mnie tkwią.
W „Ambasadorach”
jest mnóstwo celnych obserwacji psychologicznych , to właśnie do tej
przenikliwości psychologicznej H. Jamesa nawiązywała w książce „Ukryte piękno”
żona komisarza Brunettiego, Paola, mówiąc, że Henry James „rozumie
różne rzeczy i że dzięki niemu my
rozumiemy te rzeczy”. Paola posunęła się
nawet dalej, bo aby zgłębiać twórczość H.
Jamesa i coraz lepiej ją rozumieć uznała za konieczne przeczytać biografię jego
brata Wiliama, wybitnego psychologa i filozofa.
Nie można zapomnieć
o języku tej książki. Jamesa tłumaczyła Maria Skibniewska, ta, która
przetłumaczyła „Władcę pierścieni” i to
wystarczy za komentarz w tym zakresie. Styl Jamesa, dla niektórych zbyt zawiły,
oczarował mnie. No i na koniec Paryż – to jest kolejny bohater
książki, nie ma co prawda zbyt wielu opisów zabytków, ale oddana atmosfera
miasta, do tego stopnia, że znowu chciałabym tam pojechać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz