Teraz, w związku z tym, że jest tak gorąco,
zaczęłam już lekturę tegorocznego romansu, ale ta książka będzie to temat na
odrębny post. Teraz zaś naszły mnie refleksje o tym, że może czasem warto
zmienić wieloletnie nawet przyzwyczajenia czytelnicze i dać, chociaż raz, szansę
czemuś nowemu, co nigdy nas nie ciągnęło. Może właśnie taka ,
inna niż zazwyczaj lektura, komuś wyda się jednak ciekawa? W moim przypadku nie
zaprzyjaźniłam się ze współczesnymi romansami , ale mniej więcej raz roku, czasem dwa,
po nie sięgam. Gdy jest gorąco, oczywiście.
Znalazłam ratunek.
W książkach oczywiście. Dla mnie, lubiącej zimno, wiatr, deszcz , i jesień i
zimę, wytchnieniem od upału stały się również książki. Problem polega na tym,
że muszą to być specyficzne książki.
Muszą być takie, abym dzięki nim mogła
całkowicie się oderwać od rzeczywistości. Muszą więc być bardzo wciągające i
nie mogą wymagać analiz i rozważań. Najlepiej aby były długie, czytając taką
pozycję przez kilka dni łudzę się, zaczynając ją, że gdy skończę, może będzie
już chłodniej.
Taką rolę odgrywały
już u mnie kryminały, ale też nie wszystkie.
Staram się czytać te mądrzejsze, aby mieć możliwość wrócić do nich . Gdy
jest upał, nie czytam dokładnie, bywam śpiąca i zdarzyło się, że co nieco
umknęło mi z akcji. Przeczytałam coś zbyt szybko, nie zapamiętałam tego, co
trzeba. I ostatecznie szkoda zrobiło mi się kryminałów, aby „poświęcać” je
niejako na upał i nie zapamiętać z nich tego wszystkiego, co warte jest
zapamiętania.
I w końcu sięgnęłam, pierwszy raz zupełnie przypadkowo,
potem już bez udziału przypadku, po coś
, czego nie czytuję. Sięgnęłam po
romans. Parę lat temu był dołączony do jednego z miesięczników, który czytam regularnie i kupiłabym go i tak bez żadnego
dodatkowego gadżetu. Nie pamiętam tytułu
tego romansu, ale początkowo nie miałam zamiaru go czytać. Nie wzbraniam się
przed romansami, klasykami, w stylu „Anny Kareniny”, wręcz przeciwnie. Te
współczesne , które pojawiają się jak
grzyby po deszczu, kojarzyły mi się – chociaż ich nie znałam - wyłącznie z
kiczami . Ale za parę dni zrobiło się
potwornie gorąco. I właśnie ta książka mnie uratowała. Nie miałam ani ochoty, aby wychodzić z domu , ani by kogoś
zapraszać. Nie miałam ochoty na nic. I sięgnęłam po ten romans, a po kilkunastu
kartkach znalazłam się w innym wymiarze i przestrzeni, zaangażowana całkowicie
w bieg książkowych wydarzeń. Nie zwracałam uwagi ani na brak logiki , głębszej psychologii
i na przewidywalność zdarzeń. Zapomniałam o upale i o tym, że jest
strasznie. Kolejnego lata zrobiłam to samo.
Teraz,
w związku z tym, że jest tak gorąco, zaczęłam już lekturę tegorocznego
romansu, ale ta książka będzie to temat na odrębny post. Teraz zaś naszły
mnie refleksje o tym, że może czasem warto zmienić wieloletnie nawet przyzwyczajenia
czytelnicze i dać, chociaż raz, szansę czemuś nowemu, co nigdy nas nie ciągnęło. Może właśnie taka ,
inna niż zazwyczaj lektura, komuś wyda się jednak ciekawa? W moim przypadku nie
zaprzyjaźniłam się ze współczesnymi romansami , ale mniej więcej raz roku, czasem dwa,
po nie sięgam. Gdy jest gorąco, oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz