Jak już wcześniej
pisałam, lekki romans – książka - to mój sposób na upał. W tym roku nie
zastanawiałam się długo, co wybrać. Zmęczona
gorącem wzięłam pod uwagę kilka pozycji,
ostatecznie wybór padł na „Powrót do Nałęczowa”. Kryteria wyboru tym razem były irracjonalne.
Ale w końcu mogę raz na jakiś czas zadziałać irracjonalnie 1. Zaczęło się od
okładki – spodobała mi się . 2. Lubię
Nałęczów, mam do niego sentyment. 3. Autorka związana była z miesięcznikiem
„Kocie sprawy”. A ja też jestem kociarą. I to ostatnie przeważyło. Brzmi to
wszystko dosyć głupio, ale tak to wyglądało . A najgorsze, że efekt tych
działań też był do przewidzenia.
Bohaterka – Anka , 42-latka, w 2011r. mieszka sama, mężczyzną
jej życia jest Bartek , jest bezdzietna
i pracuje jako tłumacz. Za sprawą dziwnych czarów uzyskuje moc przenoszenia się
w czasie , w lata 30-te, do Nałęczowa , Berlina i nie tylko. W Nałęczowie
zamieszkuje jako letniczka w domu swojej babci, gdzie poznaje też swoją matkę i
ciotki jako dzieci i młode dziewczyny.
I poznaje dwóch mężczyzn, a jeden z nich – Olek, wyraźnie zaczyna się jej podobać. Zaczyna się flirt.
Wątków nie ma
wiele, nie ma się co pomieszać. Na upał i zmęczenie wydawałoby się, że jest w
sam raz. Ale było tak sobie. Książka
najgorsza nie jest. Nie wszystko do końca jest przewidywalne. Ale pytań jest
tylko kilka : którego mężczyznę wybierze
Anka? Czy zechce żyć w 2011r. z Bartkiem? Czy jednak do współczesności
ściągnie Olka? A może zechce jednak żyć
w latach 30-tych z jednym z nich? Problem polega na tym, że wszystko jest opowiedziane w sposób pozostawiający sporo do
życzenia, raz jest ciekawiej, ale często dość nudno, szczególnie pod koniec (trwający
150 stron), gdy wszystkie zagadki są już rozwiązane. Podstawowym minusem jest
tu właśnie niekiedy wiejąca nuda , mimo wszystko
brak komplikacji akcji , zbyt mało
wątków, zbytnie uproszczenie wszystkiego. Obraz wspaniałej wdowy niezbyt wiele
różnił się od średniowiecznych opowieści hagiograficznych.
Poza pewnym lekkim zresetowaniem
się i oderwaniem od rzeczywistości można jednak
w tej książce jeszcze co nieco odnaleźć. Są i plusy. Autorka stara się
odmalować realia życia w latach 30-tych od tej strony, która obecnie rzadko
jest eksponowana. Dwudziestolecie międzywojenne często bywa gloryfikowane, a
był to też czas biedy . Gdy Anka
przenosi się w lata 30-te poznaje również właśnie tą mroczną stronę tamtego
czasu . Nie chodzi tu tylko brak kanalizacji, elektryfikacji, niższy poziom
wiedzy medycznej , ale o analfabetyzm i właśnie
straszną biedę, w jakiej żyła cała masa ludzi. Te realia przedstawione są dość obrazowo. Babcia Anki chodzi z wiadrami
po wodę do sąsiedniego domu, ma problem, co włożyć do garnka, jada się m. in.
grzyby uzbierane w lesie, cały niemal dzień spędza się na ciężkiej fizycznej
pracy w domu. Spotykamy się też i z realiami życia wyższych sfer, ale dla mnie
było to mniej interesujące. Autorka nie ucieka od realiów tamtych lat i chwała jej za to. Dla miłośników
Nałęczowa dochodzą jeszcze dodatkowe smaczki, w akcję wplecione są krótkie
informacje o tym miasteczku, jego historii, znanych osobach, które tam
żyły. Wszystkie te spostrzeżenia nie są
oczywiście odkrywcze, ale szkoda, że zamiast chociaż lekkiego kunsztu
pisarskiego, mamy grafomanię .
Po przeczytaniu
żałuję trochę , że nie sięgnęłam po pozycję, która byłaby wydana wcześniej i
która przeszłaby już test wśród czytelników. Tak zrobię następnym razem. „Powrotu
do Nałęczowa” nie polecam. Tego lata po kolejny romans chyba nie sięgnę, po tym
rozczarowaniu mam ochotę na coś w innym
stylu.
5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz