piątek, 28 listopada 2014

Ewa Winnicka „Angole”



 
Wydawnictwo  Czarne  2014

           Książkę czyta się świetnie, autorka umie słuchać i umie pisać, a towarzyszący jej   Mariusz Śmiejek zrobił  jeszcze ciekawe zdjęcia. W Londynie byłam turystycznie tylko parę dni, ale znam kilka osób, które spędziły tam kilka lat i co nieco opowiadały.  Ale to właśnie z książki dowiedziałam się masy ciekawych rzeczy, o których  nie miałam pojęcia. I vice versa – w książce pewne fakty są z kolei pominięte, są to rzeczy istotne i przez to obraz emigracji nie jest pełny.  

    „Angole”  to zbiór opowieści o Polakach, zamieszkujących Wielką Brytanię. Każdy rozdział to jedna historia, każdy zawiera też jedno zdjęcie, z reguły jest na nim bohater opowieści w charakterystycznej dla siebie scenerii, np. właściciel firmy w specyficznie urządzonym gabinecie , absolwent brytyjskiej uczelni przed budynkiem tej szkoły itp. Opowieści pisane są z punktu widzenia bohatera, np. „do Londynu przyjechałem ..” Ludzie mówią głównie o sobie, o rodzinie i tej na Wyspie i tej w Polsce, o Polakach  będących tam, o Brytyjczykach, o tamtejszej obyczajowości, kulturze itd. Mówią o wszystkim, co ma związek z emigracją.   Wypowiadają się i starsi i młodsi, wykształceni i niewykształceni, ci, którym się powiodło i ci, którym się nie powiodło. Mówią ci z Londynu i z tzw. prowincji. Mówią i polscy bankierzy z londyńskiego City , i pracownik hurtowni toksycznych śmieci,  i bezdomny alkoholik, nigdzie nie pracujący . Cześć z nich ma małżonków i dzieci, cześć dzieci nie ma, niektórzy są sami. Jedni mają stabilną sytuacją zawodową , inni wręcz przeciwnie.  Różnorodność opowiadających jest olbrzymia.   Jest to dokonała opowieść i dla tych, którzy są na emigracji na Wyspach i dla tych, którzy stamtąd wrócili i również dla takich, jak ja, którzy emigrantami nie byli. Ci pierwsi będą mieli możliwość porównania swoich odczuć, a pozostali również nudzić się nie będą.   Osobiście nigdy nie miałam ochoty na wyjazd tego rodzaju , nie mam jej w dalszym ciągu, ale książkę uważam  wyjątkowo ciekawą .

     Nie ma chyba osoby, która nie powiedziałaby czegoś ciekawego. W większości opowieści przewija się motyw kastowości społeczeństwa brytyjskiego. Możliwości zasymilowania się z Brytyjczykami praktycznie nie ma. Jeden z opowiadających wspomina, jak  uczył się w renomowanej brytyjskiej szkole z internatem i jak i nauczyciele i starsi uczniowie wpajali młodszym, że są kimś lepszym od reszty świata. Nasz bohater jako obcokrajowiec traktowany był koszmarnie, ale szkołę skończył, a jak sam stwierdził, to pranie mózgu było tak sugestywne, że niemal uwierzył, że jest jakimś nadczłowiekiem. Byłam totalnie zaskoczona opowieścią z Belfastu o …..  murze, rozgraniczającym cześć katolicką, irlandzką , od części brytyjskiej. Mowa tu o murze w sensie dosłownym , są w nim nawet bramy, otwierane dwa razy na dzień niczym w średniowiecznym grodzie. Zaskoczeniem równie wielkim była dla mnie także opowieść Polaka, który założył firmę pogrzebową, mówi on, że połowa osób- zmarłych  , którymi się zajmuje, to samobójcy.    Opowieść pokojówki z Hiltona o tym, jak straszny wyzysk pracownika tam panuje i jak strasznie pracodawcy  potrafią oszukiwać na płacy, jest porażająca.  

          Szukanie na siłę w dobrych książkach czegoś, czego by w niej brakowało, lub co byłoby nie tak, jest pozbawione sensu. Ale w tym przypadku mimo, że opowieści są ciekawe i chyba prawdziwe  - w sensie takim, czy ktoś nie koloryzował w rozmowie z autorką, obraz jest jednak niepełny i przez to trochę skrzywiony .

     Jeżeli ktoś chciałby pogłębić sobie tą tematykę, może porozmawiać z kimś, kto tam był. Mnie zaintrygowało to, dlaczego ci, którym absolutnie nie wyszło, pracują jak woły za marne pieniądze, nie wracają. Czy perspektywa życia w Polsce jest aby na pewno gorsza?  Te osoby, które znam, które tam są lub były, są bardzo mobilne i raz na jakiś czas zmieniały pracę. Gdy coś zaczynało być nie tak, albo gdy pojawiała się perspektywa lepszego zarobku, każdy decydował się na zmianę. Nikt nie godził się na tak straszne warunki, w jakich niektórzy bohaterowie książki pracują. Nie rozumiem tego całkowitego braku mobilności. 

         Zasadniczy problem jednak tkwi gdzie indziej. Zastanawiające jest to, dlaczego spośród moich znajomych,  lub dzieci znajomych większość chwali sobie emigrację. Większość bohaterów książki Winnickiej z kolei jest rozgoryczona. Czy dziennikarka dotarła tylko do specyficznego kręgu osób? Czy specjalnie taki krąg sobie wybrała? Czy może ludzie w opowieściach z obcą osobą są jednak bardziej szczerzy, nie muszą niczego udawać?  Wiem z pewnością, że jedna z moich znajomych początkowo na Wyspach  pracowała, potem wyszła za mąż również za Polaka, urodziło im się dwoje dzieci . Teraz ona nie pracuje, ona zaś jest kelnerem, legalnie zatrudnionym. Żyją z jego pensji i różnych zasiłków .  Wynajmują piętro w całkiem dobrej kamienicy. Nie chcą asymilować się   z Brytyjczykami , utrzymują kontakty z innymi Polakami i bardzo chwalą sobie taki stan. Ona ma wykształcenie wyższe, on średnie, umiejętności obojga są takie sobie . Mają świadomość, że w Polsce nie mieliby gdzie mieszkać i mieliby olbrzymi problem ze znalezieniem pracy. A gdyby przy swoich umiejętnościach pracę jakimś cudem znaleźli , musieliby zamieszkać z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu , mieliby do dyspozycji jeden pokój dla siebie i dzieci  oraz łazienkę i kuchnię wspólną z rodzicami. Nie mieliby zdolności kredytowej , a na wynajęcie mieszkania też nie byłoby ich stać.  Prawda jest taka, że znaczna część ludzi jest zadowolona z wyjazdu i że nie wszyscy są traktowani tam, jak śmieci.   Gdyby ktoś chciał napisać książkę o Polakach w Wielkiej Brytanii i spotkałby się z osobami, które znam, to z pewnością usłyszałby opowieści bardziej optymistyczne, niż te z książki.

      Główny mankament „Angoli” to właśnie brak opowieści o ludziach, dla których emigracja jest jedyną,  sensowną alternatywą i którzy właśnie tam mogą żyć na znacznie wyższym poziomie, niż tutaj. Są to osoby z reguły z rejonów olbrzymiego bezrobocia i pochodzące z rodzin niezbyt zamożnych. Nie mają one takich kwalifikacji i umiejętności, dzięki którym   można byłoby przebić się w wielkim mieście i wynająć w nim mieszkanie. Nie mają odpowiednich znajomości. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, nie musieliby wyjeżdżać. I oni są zadowoleni, że jednak mogą w miarę godziwie żyć na własny rachunek . W książce brakuje tego wytłumaczenia, dlaczego wyjechali.

      Generalnie rzecz biorąc, „Angoli”   warto przeczytać  i warto ich oglądać dla zdjęć. Nie są to zdjęcia przypadkowe , wygrzebane gdzieś   parę lat wcześniej. Jak wygląda Londyn, to wie z telewizji każdy. Ale na tych zdjęciach można się skupić , są wyśmienitym dopełnieniem tekstu, dzięki nim można poczuć atmosferę brytyjskich miast  i spróbować trochę lepiej zrozumieć bohaterów tekstu.  Z każdą chwilą wpatrywania się w zdjęcie, coraz więcej się w nim dostrzega. Przykładowo zdjęcie ulicy z pubem i  ludźmi pod tym pubem, wydaje się w pierwszej chwili mało interesujące. Potem zaś dostrzega się, że ci ludzi trzymają kufle z piwem i na chodniku je piją. Garniturowcy z garniturowcami, ci luźniej ubrani stoją z takimi samymi.   Pub oświetlony jest z zewnątrz lampami, stylizowanymi na staroświeckie latarnie, widać wyjątkowa dbałość o szczegóły wystroju właśnie na zewnątrz, co u nas jeszcze jest rzadko spotykane. Ludzie są wyluzowani , nie myślą o niewątpliwej, nawet tu,  kastowości społeczeństwa.
5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz