środa, 27 lipca 2016

Ian Rankin – „Święci Biblii Cienia”

      Jestem w trakcie poszukiwań kolejnego cyklu książkowego z detektywem czy policjantem w roli głównej. Został mi zaledwie jeden nieprzeczytany tom z Zygą autorstwa M. Wrońskiego i nie chcę się czuć jak sierotka pozbawiona ulubionej lektury i bez jakiegokolwiek zamiennika. Iana Ranikna nie czytałam dotychczas nic. Jak się okazuje, był to błąd, jest to pisarstwo zdecydowanie warte poznania.
       „Świeci Biblii Cienia” to jedna z chyba kilkunastu lub może nawet i dwudziestu powieści, rozgrywających się w Edynburgu  z policjantem Johnem Rebusem w roli głównej. Ten  konkretny tom odbierałam jako opowieść o przemijaniu i powolnym godzeniu się ( lub i nie godzeniu się) z upływem czasu i związanymi z tym zmianami w każdej dziedzinie życia.  Rebus powrócił z zawodowej emerytury. I jakby się ocknął z długiego snu. Świat dookoła wygląda zupełnie inaczej. Prawie wszyscy korzystają z komputera i internetu , on ma z tym problem. Jego pokolenie już jest jakby na wylocie. Jego szefową została znacznie młodsza od niego koleżanka. Sposób pracy w policji i metody są zupełnie inne, niż kilkadziesiąt lat wcześniej. Z ramienia półświatka miastem „rządzi” smarkacz, który dawniej mógłby być co najwyżej chłopcem na posyłki. Przykłady tych zmian można mnożyć. Rebus spotkał się dawnymi kolegami i raptem zorientował się, że tak naprawdę do końca ich nie znał. Każdy z nich coś przed nim urywał. Co ważne - Rebus jest samotnym mężczyzną, którego opuściła żona, a z dorosłym dzieckiem nie utrzymuje żadnego kontaktu, nie wiadomo, kim ono jest, gdzie mieszka itp. Wygląda na to, że niemal wszystko poszło u niego nie tak, jak z pewnością wcześniej by chciał.
     W tym tomie Rebus prowadzi śledztwo  w sprawie wypadku drogowego, który wydaje mu się podejrzany. Pozornie wszystko jest ok, ale dręczy go pytanie, dlaczego dziewczyna, będąca ostrożnym kierowcą, brawurową jazdą doprowadziła do wypadku. Równolegle do tego konieczne jest cofnięcie się do przeszłości, mniej więcej około 30 lat wstecz. Nasz bohater wówczas dopiero zaczynał swą karierę. W czasach współczesnych wyszło na jaw, że jego koledzy, policjanci, właśnie mniej więcej 30 lat wcześniej nagminnie łamali prawo, a niewykluczone że również dokonali zabójstwa.  Szefowa Prokuratury wpadła na pomysł, aby ponownie przeprowadzić jedno ze śledztw, to właśnie które rozpoczęło się 30 lat wcześniej. I właśnie w ramach tego nowego śledztwa zbadane będzie, jak mocno koledzy Rebusa naginali prawo i czy byli zabójcami. Podejrzenia takie są dla  Rebusa szokujące, nigdy czegoś takiego pod uwagę nie brał. No i ma dylemat, czy solidaryzować się bez względu na wszystko z kolegami, z którymi już sporo czasu nie ma kontaktu, ale z którymi sporo go łączyło, czy pomagać w nowym śledztwie, w trakcie którego prawda ma wyjść na jaw.
     Wielkim plusem powieści jest psychologia. „Święci Biblii Cienia” są powieścią refleksyjną, gorzką momentami, ale dającą bardzo dużo do myślenia. John Rebus jest postacią intrygującą. Jest niepokorny, kariery nie zrobił, ale jest błyskotliwy, uczciwy, lojalny, fascynuje się muzyką. W sylwetce Rebusa można się oglądać niczym w zwierciadle.  Każdy chyba, poza może nastolatkami czy 20 – to latkami ma róże doświadczenia z upływającym czasem. Nasz bohater jest samotny, nie ma rodziny ani jakichkolwiek przyjaciół, ma znajomych , którzy raczej nie zasługują na miano przyjaciół. Ale jest sobą, nikomu nie musi się podlizywać. I nie jest to postać kryształowa, ma na sumieniu różne grzeszki. Czy samotność mu przeszkadza, trochę pewnie tak, ale nie aż tak bardzo. Dlaczego tak się stało? Czy popełnił jakiś błąd? Każdy czytelnik może sam się zastanowić nad ta kwestią. Główny bohater to jeden z większych atutów książki. Jest i odpychający i przyciągający, nietuzinkowy. Nie podąża za modnymi trendami, nie podróżuje, Edynburg mu wystarcza. Wśród bohaterów charakterologicznie nikt nie jest czarno – biały.
       Nie będę na siłę wymyślać minusów powieści. Dla mnie jest nieco za gorzka. Ale jest dla Rebusa światełko w tunelu, poznaje kobietę, patologa sądowego, która mu się spodobała. Nie wiadomo, czy ten wątek rozwinie się w dalszych tomach pozytywnie, czy nie, ale szansa jest. Jest i szansa na przyjaźń.  Problem miałam jedynie z tym, że powieść mnie nie wciągała. Ale faktem jest, że czytałam ją na wyjeździe, będąc w towarzystwie, które permanentnie zajęte było różnorakimi dyskusjami. Obawiam się, że brak możliwości skupienia się nie działał na korzyść lektury, tym bardziej, że z reguły czytam  w takich warunkach, że nikt mi nie przeszkadza. Bardzo poważnie biorę pod uwagę to, że po zakończeniu czytania M. Wrońskiego, sięgnę po Iana Ranikna. U Camilli Lackberg przeszkadzało mi ostatnio strasznie, że jej bohaterowie są tacy jednoznaczni i przewidywalni, u Rankina tego problemu nie ma.
5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz