Dawno
nie czytałam tak przejmująco smutnej, a zarazem tak pięknej i tak mądrej
powieści. Chociaż minęło już kilka dni, nie może wyjść mi z głowy. Tak samo
smutny był serialowy „Detektyw”, do którego scenariusz napisał właśnie
Pizzolatto. Do „Detektywa” miałam aż dwa podejścia, za pierwszym razem wydał mi
się tak przygnębiający, że nie dałam rady go oglądać. Przełamałam się dopiero
po jakimś czasie. „Galveston” wciąga tak mocno, że zaprzestanie czytania byłoby
szalenie trudne, a chyba nawet i niemożliwe.
Do książki przekonałam się dopiero po 30
czy 40 stronach. Do tego czasu zastanawiałam się, po co to w ogóle czytam,
nastawiłam się na kryminał, a było to jednak co innego. Roy Cady, główny
bohater, to człowiek z marginesu, pracujący dla mafii jako ktoś, kto ściąga
różnego rodzaju długi. Początkowo nie wyglądało to przekonująco. Czekałam na
różne psychologiczne jego przemyślenia, tymczasem takich było szalenie mało. Ale było za to co
innego, co sprawiło, że to właśnie w tej książce, a nie w innej się zakochałam i z pewnością uznam ją za
jedną z lepszych, jakie przeczytałam w tym roku. „Galveston” jest powieścią
szalenie oryginalną, napisaną zadziwiająco prostym i jednocześnie pięknym
językiem, w niepowtarzalnym stylu. Ale nie to jest najważniejsze. Pisana jest z
punktu widzenia Roya. Czyli z punktu widzenia takiej osoby, na którą się nie
zwraca z reguły uwagi i o której się uważa, że nie ma nic ciekawego do
powiedzenia. Bo cóż ciekawego czy mądrego może opowiedzieć pijany ćpun,
ściągający długi dla mafii i mordujący zawodowo ludzi? I na dodatek taki,
któremu nic w życiu nie wyszło (mówię tu o punkcie wyjścia książki) … Na
szczęście Roy należy do tych, którzy nie biadolą i nie potrzebują litości.
Powieść opowiada właśnie o ludziach,
którzy już na starcie życia byli straceni. Dzięki tej książce można zacząć ich
chociaż trochę rozumieć. Mądrzenie się i opowiadanie, że każdy jest kowalem
własnego losu, do nich się nie odnosi. Ich historie są straszne, ale Pizzolatto
na szczęście nie epatuje makabrycznymi opisami. Potrafi streścić w kilku
dosłownie zdaniach gehennę wielu lat. I
nie wyczuwałam w tekście żadnego protekcjonalizmu czy nuty wyższości. Roy mimo
braku wykształcenia jest wyśmienitym i niezwykle bystrym obserwatorem, nauczyło
go tego życie. Gdyby nie miał takiego daru, dawno już nie żyłby. Z reguły pijani
i zaćpani kloszardzi, wydają się tak znieczuleni, że robią wrażenie osób, które
nie mają świadomości, co się wokół nich dzieje.
W przypadku Nicka nie do końca tak jest, czuje, chociaż znieczulony niezwykle mocno i jest
zdecydowanie mądrzejszy, niż niejeden absolwent wyższej uczelni. To mniej
więcej tak, jak w przypadku ludzi, którzy przeżyli wojnę. Są oni mądrzy swoim
doświadczeniem, dużo bardziej, niż ktokolwiek inny. W powieści nie ma na
szczęście żadnego bezpośredniego moralizowania czy pouczania.
W tym przypadku dochodzi jeszcze jeden intrygujący
czynnik, mianowicie Nick w chwili rozpoczęcia utworu, wie, że lekarz znalazł w
jego płucach komórki nowotworowe. Nie ma więc czasu. Jaki wpływ ma to na jego
zachowanie, można poczytać. Gdyby nie ta diagnoza, z pewnością zachowywałby się
inaczej. Który wariant zachowania byłby dla niego lepszy i pod jakim względem,
każdy może się zastanowić, konkluzje mogą okazać się dosyć przewrotne.
Książka ta może trochę przypominać Vernona Subutexa z książki V. Despentes.
Tylko że Vernon stoczył się na własne życzenie, miał wcześniej normalne życie.
No i nie był tak bystry, jak Roy, a poza tym był egoistą, również w
przeciwieństwie do Roya. Trochę przypominał mi się „Łuk triumfalny” Remarque`a.
Ravic nie był oczywiście żadnym wykolejeńcem, ale wojna sprawiła, że jako
nielegalny emigrant był ścigany, w każdej chwili groziła mu śmierć i bez
jakiejkolwiek własnej winy nie mógł żyć tak, jak chciałby.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz