Temat Wiery Gran zapowiadał
się wyjątkowo ciekawie. W okresie
powojennym pojawiły się bardzo głośne pogłoski o tym, jakoby kolaborowała ona z
gestapo i dzięki temu przeżyła getto. Plotki te spowodowały, że jej kariera
zakończyła się przedwcześnie, grożono bojkotem koncertów lub prowokacjami, koncerty więc odwoływano. I pieśniarka
ostatecznie pod koniec życia zapadła na manię prześladowczą , cały czas
wydawało się jej, że ktoś ją śledzi, konkretnie tym kimś miały być osoby, które
opowiadały o jej kolaboracji z gestapo. Gran do końca życia zaprzeczała ,
jakoby była kolaborantką. Agata Tuszyńska miała , jak wynikało z recenzji jej
książki, podjąć próbę ustalenia, jak to było naprawdę. Historia zapowiadała się
szalenie ciekawie, a do tego jeszcze
książkę czytała Anna Polony, wydawało mi się że audiobook będzie rewelacją. Rewelację się nie okazał, jak to
często bywa, gdy spodziewamy się czegoś wspaniałego, przy wielkich
oczekiwaniach, zamiast wielkiej rewelacji,
nadchodzi wielka klapa. Okazało się , że Agata Tuszyńska słowo
„bezstronność” zna chyba tylko ze słownika, a Annę Polony momentami bardzo
ciężko było słuchać. Ale po kolei.
Gdyby nie wojna, Wiera Gran
prawdopodobnie miałaby szansę na zrobienie międzynarodowej kariery jako
śpiewaczka. Gdy kariera zaczynała
rozkwitać, wybuchła wojna , a wkrótce potem nasza bohaterka znalazła się w
getcie, gdzie ……… nadal żyła ze śpiewania. Śpiewała w ekskluzywnej kawiarni,
gdzie serwowano szampana i przeróżne smakołyki, a na publiczność w dużej mierze
składali się żydowscy policjanci no i żołnierze niemieccy z różnych formacji.
To są fakty którym nikt, nawet A.
Tuszyńska nie zaprzecza. Dookoła umierali ludzie, znaczna część z głodu. Wierze
powodziło się znakomicie, na brak gotówki nie narzekała, ostatecznie po 1,5
roku udało się jej wydostać z getta. Po wojnie już twierdziła, że była bardzo
empatyczna i przejmowała się losem innych, szczególnie losem dzieci żydowskich,
dla których ufundowała w getcie przytułek, coś w rodzaju domu dziecka i szpitala w jednym. Problem polega na tym, że
nikt o żadnym przytułku, ufundowanym przez nią, nigdy nie słyszał. Udokumentowane jest jedynie to,
że Wiera uczestniczyła charytatywnie w paru koncertach. Całe dalsze życie
Wiery, głównie na emigracji, sprowadzało się wyłącznie do prób powrotu do
śpiewania, walce z pogłoskami o współpracy z gestapo i właściwie to wszystko,
tak jakby czas dla niej stanął w miejscu i jakby nic innego nie było warte
uwagi. Jej małżeństwo się rozpadło, a przyjaciół nie miała. Mimo tego, że była
bogata, uznała że ani jeden człowiek nie jest warty tego, aby coś po niej
odziedziczyć.
Książka jest świetnym punktem wyjścia do
frapujących rozważań psychologicznych. Wiera
jest przykładem życia niespełnionego i koszmarnego, co częściowo
wynikało ze zrządzenia losu, a częściowo było to na własne życzenie. Pobyt w
getcie i wywóz całej rodziny do gazu z pewnością dla prawie każdego człowieka, o
ile by to przeżył, byłyby
niewyobrażalnym koszmarem. Tyle tylko, że Wierze w getcie naprawdę powodziło
się znakomicie, a jedyną osobą, z którą była związana uczuciowo, była matka.
Sama Wiera tak twierdziła. Po wojnie
teoretycznie miała szansę na w miarę normalne życie, takie życie wiódł przecież
chociażby i Edelman i Szpilman. Wybrała, jak wybrała. Moim skromnym zdaniem,
gdyby nie była tak bardzo skoncentrowana na sobie, miałaby szansę , aby nie żyć
tylko przeszłością. Ale jest to właśnie
przypadek osoby, która o nikim , poza sobą, nie była w stanie myśleć. Szczegóły
są oczywiście w książce, aczkolwiek trzeba uważnie ją czytać, czy słuchać, aby
je wyłowić.
Poza losami samej Wiery w
książce jest sporo ciekawych faktów, o których nie miałam pojęcia. Zaskoczeniem
było dla mnie chociażby to, że Niemcy ogłaszali otwarte konkursy na sztuki
teatralne o Żydach. W sztuce takiej należało wyśmiewać się z Żydów i
przedstawiać ich w skrajnie negatywnych barwach. Szokiem dla mnie było to, że na taki konkurs
napływało sporo scenariuszy autorstwa Żydów i nie tylko. Jeszcze większym
szokiem był fakt, że sporo aktorów zgłaszało chęć, aby w takiej sztuce zagrać,
znaczna ich część to byli właśnie Żydzi. Tuszyńska całą sprawę skomentowała w ten
sposób, że wszystkie te zachowania i literatów i aktorów, były czymś
najnormalniejszym na świecie.
Dające sporo do myślenia są i inne
kwestie, chociażby znajomość Gran i Szpilmana. Jak wynika z książki, w czasie
pobytu w getcie Szpilman akompaniował jej na pianinie, gdy ona śpiewała. A
później, gdy napisał „Pianistę”, nie wspomniał w niej o Wierze ani słowa. Z czego to wynika? Historia jest zagadkowa, a
ponieważ i Szpilman i Gran nie żyją, prawdopodobieństwo, że ktoś ustali
przyczyny tego milczenia, jest znikome.
Tuszyńska snuje swoje domysły, oczywiście stawiające Szpilmana w
niekorzystnym świetle. W internecie znalazłam informację, że rodzina Szpilmana
pozwała w związku z tymi insynuacjami Tuszyńską do sądu.
Dla mnie nie do przyjęcia był
sposób przedstawiania wydarzeń przez Tuszyńską i skrajny subiektywizm na
korzyść Wiery Gran. Nie jest to nawet ukrywane. Funkcjonowanie Wiery w getcie,
śpiewy dla żołnierzy niemieckich i po śmierci rodziny, brak troski o
kogokolwiek innego poza sobą, przedstawiane jest jako coś całkowicie
naturalnego. Nawet takie są komentarze pisarki. Właściwie wszystko, co robiła
śpiewaczka, spotyka się z aprobatą Tuszyńskiej. Każdy ma świadomość, że życie w
tamtych czasach było przerażające i
trudno wybory, dokonywane w tamtych czasach oceniać z perspektywy życia we
względnym luksusie kilkadziesiąt lat później. Ale gdyby Gran pomogła chociaż
jednemu biednemu dziecku, jej sytuacja materialna i tak byłaby luksusowa.
Tuszyńskiej ten problem nie zastanawia. Co więcej autorka wpadła już w coś w
rodzaju obsesji na punkcie Wiery Gran. Gdy opisywała ostatnie miesiące jej
życia w czymś w rodzaju domu opieki we Francji, wspomniała, że Gran wymagała
opieki i pomocy we wszystkim. Gdy pielęgniarka się nią zajmowała, Gran ją zwyzywała
wulgarnymi słowami. I do tego jest komentarz Tuszyńskiej o Gran - „Zawsze miała
klasę”. W podobnym tonie komentowała
niechęć Gran do tego, by z kimkolwiek się zaprzyjaźnić, nawet w tym domu
opieki. Tuszyńska zaangażowała się w pisanie tej biografii tak bardzo, że
niemal cały czas pisząc o swojej bohaterce, używa jej imienia. Niby to
drobiazg, ale już świadczy o podejściu Tuszyńskiej do opisywanej osoby i już
samo to zasuwa wątpliwości co do obiektywizmu.
Annę Polony czyta bardzo ekspresyjnie,
jak na mój gust za bardzo. Podnosi głos, zawodzi, jęczy. I co najważniejsze -
czyta dokładnie zgodnie z intencjami Tuszyńskiej. Przykładowo fragmenty, które
są skrajnie subiektywne i kontrowersyjne, odczytuje tonem, który nie znosi
sprzeciwu, kategorycznie. Przyjęcie takiego stylu przy czytaniu zamiast zmuszać
słuchacza do myślenia i wyrabiania sobie własnych poglądów, prawdopodobnie
miało czytelnikowi wmówić, które opinie są słuszne, a które nie. Przykładowo fragment mniej więcej taki „czy
czymś nagannym było, że Wiera zaśpiewała na prywatnym koncercie za pieniądze w
domu oficera ss”, można odczytać
dwojako. Pytająco, z namysłem, aby
słuchacz choć przez chwilę mógł rozważyć tą kwestię. I można to zrobić tak, jak
to zostało zrobione, wrzeszcząc agresywnie tak, jakby sama wątpliwość w tym
zakresie była czymś absolutnie nienormalnym.
Gdyby nie ten skrajny subiektywizm,
książkę z pewnością oceniłabym wyżej.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz