wtorek, 11 października 2016

Marcel Proust „Sodoma i Gomora” – cz. IV „W poszukiwaniu straconego czasu”

  
           Kilkakrotnie pisałam już o „W poszukiwaniu straconego czasu”, ostatnio tutaj.  W tym tomie alter ego autora po raz drugi przyjechał do uzdrowiska Balbec i tam spędził  około pół roku. Opisując pobyt w Balbec, autor jak to czynił w poprzednich tomach, również snuje masę refleksji, głównie o ludzkich charakterach  i postawach, o muzyce, sztuce, architekturze, i o całej masie różnorakich zjawisk, np. o przemijaniu czasu, o snach, o przeczuciach  i innych sprawach. Jak sprawdziłam, akcja powieści rozgrywa się w 1900r. A co osobistych kwestii głównego bohatera, to w Balbec przebywał z matką. W pobliżu wypoczywała też Albertyna, w której był coraz bardziej zakochany. Kontakty towarzyskie utrzymywał głównie z Verduinami, bogatymi snobami, a także z baronem de Charlusem. Opis każdej sytuacji przeradza się u Prousta w masę dygresji i rozmyślań. Streszczenie wszystkich refleksji absolutnie jest niemożliwe i pozbawione sensu. Każdy czytelnik na co innego zwróci uwagę, a gdyby książkę czytał  drugi raz, to zwróci uwagę pewnie na coś jeszcze innego. A ja skupię się na tym, co mi dało najwięcej do myślenia. Zasygnalizuję  garść rozmyślań na różne tematy, a te rozmyślania nie będą wcale miały ze sobą związku.

     Odnośnie czytania książek. Przyjaciel narratora, Robert wydawał się być zamiłowanym czytelnikiem. Tak jak i autor nie potrafił żyć bez książek, a tak się przynajmniej wydawało. Nagle okazało się, że zaczął się coraz bardziej dystansować i od literatów i od samych książek. Autor zastanawiał się nad przyczyną, sądził początkowo, że może wynika to z nieprozumień z tymi literatami, których znał osobiście. Ale doszedł do innego wniosku.   Uznał, że „w rzeczywistości zamiłowania literackie Roberta nie miały nic głębszego, nie wynikały z jego prawdziwej natury, były jedynie produktem ubocznym miłości do Racheli”. Gdy myślę o tym, dlaczego jedni ludzie czytają, a inni nie , też uważam, że potrzeba czytania albo tkwi gdzieś głęboko w człowieku, albo nie tkwi. Jeżeli tkwi, to jest to tak silne, jak np. potrzeba jedzenia czy picia , snu i innych rzeczy i żadne przeszkody nie będą w stanie jej przeszkodzić. Gdy ktoś nie ma pieniędzy, będzie korzystał z biblioteki, gdy nie ma czasu, zrezygnuje z czegoś innego itd.

    Jak być nieszczęśliwym. Autor doradzał Albertynie, aby zajęła się malarstwem. Nie wypływało to bynajmniej tylko z troski o to, aby mogła rozwijać swoje domniemane zdolności i aby Marcel miał ochotę kontemplować późniejsze jej dzieła. Powód był znacznie bardziej prozaiczny. „Zajęta pracą nie zastanawiałaby się nad tym, czy jest szczęśliwa, czy nie”. Co zaskakujące, podobne spostrzeżenia znalazłam u Remarque`a. W „Kochaj bliźniego swego” jest epizodyczny motyw mężczyzny,  którego porzuciła żona  i który potem się powiesił. Nastąpiło to w niedzielę. Autor podkreślił, że w tym czasie mężczyzna ten nie szedł do pracy, a wszyscy mieszkańcy kamienicy hotelu czy przytułku, w którym mieszkał, wyszli do kościoła lub na spacer. Zdaniem Remarque`a gdyby to był każdy inny dzień tygodnia, kiedy to ludzie mają zajęcie, to byłaby szansa, że  może  będąc zajęty lub wśród innych, nie targnąłby się na swoje życie. Zbyt duża ilość wolnego czasu może doprowadzić do szaleństwa.

      A co do czasu i jego upływu, to szczególnie zaintrygowało to narratora właśnie w Balbec, gdzie był parę lat wcześniej i do tego z babką, którą bardzo kochał, a która już nie żyła. Było to dziwne wrażenie, które poznał każdy, kto jedzie drugi lub kolejny raz chociażby na urlop w to samo miejsce. Tak jakby czas nie przesuwał się lineralnie, tylko zataczał koła. A do tego gdy dochodzą wspomnienia poprzednich wizyt , żyje się wówczas w takiej dziwnej rzeczywistości. Jaka pisze Proust, który przypomniał sobie zaraz po przybyciu chwile z babką, „tak jakby istniały rozmaite i równoległe serie czasu”. A rozmyślając z kolei o snach doszedł do wniosku , że jest to jakby inna rzeczywistość, w której czasu nie ma, będąc starym, można być młodym , spotkanie z osobami, które już nie żyją, jest możliwe itp.

                  Spora obecność barona de Charlus w tym tomie spowodowała sporo śmiesznych sytuacji. Baron był homoseksualistą, a w tamtych czasach ujawnić tego nie mógł chociażby i przez wzgląd na swoje arystokratyczne pochodzenie. Uganiał się więc za lokajami, stangretami i podobnymi osobami , licząc na to, że  z dala od domu nikt go nie rozpozna i nikt się o niczym nie dowie. Dialogi tak wykształconego i oczytanego i obytego człowieka z ludźmi kompletnie niewykształconymi, są komiczne. Niemal każda sytuacja z baronem jest warta uwagi. Z tymi służącymi chadzał np. do   restauracji,  z reguły gorszej kategorii, niż tych, w których bywał w Paryżu, miał być przecież nierozpoznany. Przykładowo kiedyś  na stole w jednej z restauracji leżały jako wątpliwa ozdoba 3 zwiędłe róże. Baron, będący estetą, od razy zapytał, czy nie można byłoby „tego” sprzątnąć. Wywołało to konsternację, jak można nie lubić róż.   Zaraz potem baron zakomunikował „To ohydne. Prosiłem o szampan”. Powiedział do garsona, który sądził, że właśnie go podaje, stawiając przed klientami dwa kieliszki, napełnione winem musującym.”

     Opisując charaktery ludzkie Proust wskazywał wnikliwie i wady i zalety, uwypuklał to, co było dominujące u danej osoby. Nawet gdy żywił wobec kogoś niechęć, nie odmalowywał go wyłącznie w czarnych barwach. Mawiał, że „Nigdy nie jesteśmy całkiem jednolici”.

       Rezygnując już z cytatów wspomnę jeszcze o innych charakterystykach. W tym tomie pojawiła się księżna Szczerbatow.  Opinie o niej były różne. W jednym z kręgów towarzyskich uchodziła za wielką indywidualistkę, stroniącą od świata, która zadowalała się własnym, wąskim kręgiem towarzyskim. Towarzystwo dobierała starannie i osoby postronne nie miały jakiejkolwiek szansy na to, aby móc ją poznać. Nasz narrator obserwując księżną doszedł do zgoła odmiennych wniosków. Zauważył, iż jest to pewien szczególny typ osobowości.  Unika ludzi nie dlatego, że jest zadowolona ze swojego kręgu towarzyskiego, ale dlatego, że  obawia się, że przy ubogiej wiedzy, nikłym statusie majątkowym i małej komunikatywności, w innych kręgach może być bardzo źle postrzegana, a nawet nieakceptowana. Zadowala się wiec tym, co już ma, ale gdyby tylko ktoś z innego towarzystwa wyraził zainteresowanie jej osobą, byłaby zachwycona.       

          Z ciekawostek wspomnę jeszcze tylko o procesie Dreyfusa. To już kolejny tom, w którym na salonach obowiązkowo komentuje się proces Dreyfusa. Sprawa ta niebywale  antagonizuje społeczeństwo. Linie podziałów towarzyskich zaczynają się powielać z poglądami na tą sprawę. Ranga tego procesu w tamtych czasach  wydaje mi się porównywalna jedynie do sprawy katastrofy smoleńskiej u nas.

      A porównując ten tom do innych z cyklu, nasuwa się od razu spostrzeżenie, że dość często pojawiają się tutaj wątki miłości i związków homo. Tytuł tomu, czyli „Sodoma i Gomora” to właśnie nawiązanie do homoseksualistów , czy mówiąc współczesnym językiem, do gejów w kręgu ówczesnej arystokracji. W pierwszym rozdziale, nie jest to nawet 100 stron, ale jest to temat dominujący. Nie są to oczywiście opisy typu porno, tylko raczej refleksje z przykładami, jak ludzie sobie radzili z tego typu problemami. Nadreprezentatywność tego typu wątków nie dziwi, gdy weźmie się pod uwagę, że autor też taki był. Dla czytelnika może być to jednak nieco nużące. A z pewnością jest to kosztem  innych wątków, w tym tomie brakuje np. Swanna i jego refleksji o sztuce, pojawia się on jedynie incydentalnie. Wątki takie pojawiają się po raz pierwszy właśnie w tym tomie i robi to wrażenie, jakby były już wystarczająco omówione.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz