Kilkakrotnie pisałam już o „W
poszukiwaniu straconego czasu”, ostatnio tutaj.
W tym tomie alter ego autora po raz drugi przyjechał do uzdrowiska
Balbec i tam spędził około pół roku.
Opisując pobyt w Balbec, autor jak to czynił w poprzednich tomach, również
snuje masę refleksji, głównie o ludzkich charakterach i postawach, o muzyce, sztuce, architekturze,
i o całej masie różnorakich zjawisk, np. o przemijaniu czasu, o snach, o
przeczuciach i innych sprawach. Jak
sprawdziłam, akcja powieści rozgrywa się w 1900r. A co osobistych kwestii
głównego bohatera, to w Balbec przebywał z matką. W pobliżu wypoczywała też
Albertyna, w której był coraz bardziej zakochany. Kontakty towarzyskie
utrzymywał głównie z Verduinami, bogatymi snobami, a także z baronem de
Charlusem. Opis każdej sytuacji przeradza się u Prousta w masę dygresji i
rozmyślań. Streszczenie wszystkich refleksji absolutnie jest niemożliwe i
pozbawione sensu. Każdy czytelnik na co innego zwróci uwagę, a gdyby książkę czytał
drugi raz, to zwróci uwagę pewnie na coś
jeszcze innego. A ja skupię się na tym, co mi dało najwięcej do myślenia.
Zasygnalizuję garść rozmyślań na różne
tematy, a te rozmyślania nie będą wcale miały ze sobą związku.
Odnośnie czytania książek. Przyjaciel
narratora, Robert wydawał się być zamiłowanym czytelnikiem. Tak jak i autor nie
potrafił żyć bez książek, a tak się przynajmniej wydawało. Nagle okazało się,
że zaczął się coraz bardziej dystansować i od literatów i od samych książek.
Autor zastanawiał się nad przyczyną, sądził początkowo, że może wynika to z
nieprozumień z tymi literatami, których znał osobiście. Ale doszedł do innego
wniosku. Uznał, że „w rzeczywistości
zamiłowania literackie Roberta nie miały nic głębszego, nie wynikały z jego
prawdziwej natury, były jedynie produktem ubocznym miłości do Racheli”. Gdy
myślę o tym, dlaczego jedni ludzie czytają, a inni nie , też uważam, że
potrzeba czytania albo tkwi gdzieś głęboko w człowieku, albo nie tkwi. Jeżeli
tkwi, to jest to tak silne, jak np. potrzeba jedzenia czy picia , snu i innych
rzeczy i żadne przeszkody nie będą w stanie jej przeszkodzić. Gdy ktoś nie ma
pieniędzy, będzie korzystał z biblioteki, gdy nie ma czasu, zrezygnuje z czegoś
innego itd.
Jak być nieszczęśliwym. Autor doradzał
Albertynie, aby zajęła się malarstwem. Nie wypływało to bynajmniej tylko z
troski o to, aby mogła rozwijać swoje domniemane zdolności i aby Marcel miał
ochotę kontemplować późniejsze jej dzieła. Powód był znacznie bardziej
prozaiczny. „Zajęta pracą nie zastanawiałaby się nad tym, czy jest szczęśliwa,
czy nie”. Co zaskakujące, podobne spostrzeżenia znalazłam u Remarque`a. W
„Kochaj bliźniego swego” jest epizodyczny motyw mężczyzny, którego porzuciła żona i który potem się powiesił. Nastąpiło to w
niedzielę. Autor podkreślił, że w tym czasie mężczyzna ten nie szedł do pracy,
a wszyscy mieszkańcy kamienicy hotelu czy przytułku, w którym mieszkał, wyszli
do kościoła lub na spacer. Zdaniem Remarque`a gdyby to był każdy inny dzień
tygodnia, kiedy to ludzie mają zajęcie, to byłaby szansa, że może
będąc zajęty lub wśród innych, nie targnąłby się na swoje życie. Zbyt
duża ilość wolnego czasu może doprowadzić do szaleństwa.
A co do czasu i jego upływu, to
szczególnie zaintrygowało to narratora właśnie w Balbec, gdzie był parę lat
wcześniej i do tego z babką, którą bardzo kochał, a która już nie żyła. Było to
dziwne wrażenie, które poznał każdy, kto jedzie drugi lub kolejny raz chociażby
na urlop w to samo miejsce. Tak jakby czas nie przesuwał się lineralnie, tylko
zataczał koła. A do tego gdy dochodzą wspomnienia poprzednich wizyt , żyje się
wówczas w takiej dziwnej rzeczywistości. Jaka pisze Proust, który przypomniał
sobie zaraz po przybyciu chwile z babką, „tak jakby istniały rozmaite i
równoległe serie czasu”. A rozmyślając z kolei o snach doszedł do wniosku , że
jest to jakby inna rzeczywistość, w której czasu nie ma, będąc starym, można
być młodym , spotkanie z osobami, które już nie żyją, jest możliwe itp.
Spora obecność barona de
Charlus w tym tomie spowodowała sporo śmiesznych sytuacji. Baron był
homoseksualistą, a w tamtych czasach ujawnić tego nie mógł chociażby i przez
wzgląd na swoje arystokratyczne pochodzenie. Uganiał się więc za lokajami,
stangretami i podobnymi osobami , licząc na to, że z dala od domu nikt go nie rozpozna i nikt
się o niczym nie dowie. Dialogi tak wykształconego i oczytanego i obytego człowieka
z ludźmi kompletnie niewykształconymi, są komiczne. Niemal każda sytuacja z
baronem jest warta uwagi. Z tymi służącymi chadzał np. do restauracji,
z reguły gorszej kategorii, niż tych, w których bywał w Paryżu, miał być
przecież nierozpoznany. Przykładowo kiedyś na stole w jednej z restauracji leżały jako
wątpliwa ozdoba 3 zwiędłe róże. Baron, będący estetą, od razy zapytał, czy nie
można byłoby „tego” sprzątnąć. Wywołało to konsternację, jak można nie lubić
róż. Zaraz potem baron zakomunikował
„To ohydne. Prosiłem o szampan”. Powiedział do garsona, który sądził, że
właśnie go podaje, stawiając przed klientami dwa kieliszki, napełnione winem
musującym.”
Opisując charaktery ludzkie Proust
wskazywał wnikliwie i wady i zalety, uwypuklał to, co było dominujące u danej
osoby. Nawet gdy żywił wobec kogoś niechęć, nie odmalowywał go wyłącznie w
czarnych barwach. Mawiał, że „Nigdy nie jesteśmy całkiem jednolici”.
Rezygnując już z cytatów wspomnę jeszcze
o innych charakterystykach. W tym tomie pojawiła się księżna Szczerbatow. Opinie o niej były różne. W jednym z kręgów
towarzyskich uchodziła za wielką indywidualistkę, stroniącą od świata, która
zadowalała się własnym, wąskim kręgiem towarzyskim. Towarzystwo dobierała
starannie i osoby postronne nie miały jakiejkolwiek szansy na to, aby móc ją
poznać. Nasz narrator obserwując księżną doszedł do zgoła odmiennych wniosków.
Zauważył, iż jest to pewien szczególny typ osobowości. Unika ludzi nie dlatego, że jest zadowolona
ze swojego kręgu towarzyskiego, ale dlatego, że
obawia się, że przy ubogiej wiedzy, nikłym statusie majątkowym i małej
komunikatywności, w innych kręgach może być bardzo źle postrzegana, a nawet
nieakceptowana. Zadowala się wiec tym, co już ma, ale gdyby tylko ktoś z innego
towarzystwa wyraził zainteresowanie jej osobą, byłaby zachwycona.
Z ciekawostek wspomnę jeszcze tylko o
procesie Dreyfusa. To już kolejny tom, w którym na salonach obowiązkowo
komentuje się proces Dreyfusa. Sprawa ta niebywale antagonizuje społeczeństwo. Linie podziałów
towarzyskich zaczynają się powielać z poglądami na tą sprawę. Ranga tego procesu
w tamtych czasach wydaje mi się
porównywalna jedynie do sprawy katastrofy smoleńskiej u nas.
A porównując ten tom do innych z cyklu,
nasuwa się od razu spostrzeżenie, że dość często pojawiają się tutaj wątki
miłości i związków homo. Tytuł tomu, czyli „Sodoma i Gomora” to właśnie
nawiązanie do homoseksualistów , czy mówiąc współczesnym językiem, do gejów w
kręgu ówczesnej arystokracji. W pierwszym rozdziale, nie jest to nawet 100 stron,
ale jest to temat dominujący. Nie są to oczywiście opisy typu porno, tylko
raczej refleksje z przykładami, jak ludzie sobie radzili z tego typu
problemami. Nadreprezentatywność tego typu wątków nie dziwi, gdy weźmie się pod
uwagę, że autor też taki był. Dla czytelnika może być to jednak nieco nużące. A
z pewnością jest to kosztem innych
wątków, w tym tomie brakuje np. Swanna i jego refleksji o sztuce, pojawia się
on jedynie incydentalnie. Wątki takie pojawiają się po raz pierwszy właśnie w
tym tomie i robi to wrażenie, jakby były już wystarczająco omówione.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz