Mało kto zna historię relacji polsko - ukraińskich tak, jak prof. Grzegorz Motyka. Pisałam już o jego książkach o ludobójstwie na Wołyniu. Akcja "Wisła" wydawała mi się chwili przeczytania książki małoznaczącym epizodem w dziejach, a na dodatek przykrą koniecznością. Nic bardziej mylnego. Po lekturze nie ma nawet cienia wątpliwości, że "Wisła" nie miała żadnego faktycznego uzasadnienia i rzeczywiście była czystką etniczną, na dodatek skorelowaną w czasie z innymi działaniami, podejmowanymi p-ko Ukraińcom przez władze ZSRR.
Mnóstwo rzeczy, które pamiętamy czy z nauki historii, czy z z przewodników, czytanych podczas różnych wypraw, w świetle danych z książki prof. Motyki podaje nieprawdę, właściwie trzeba byłoby je pisać od nowa. Przykładowo w Bieszczadach jest sporo miejsc po zniszczonych i spalonych wioskach, można je rozpoznać chociażby po resztkach obejścia, czy zdziczałych drzewach owocowych. Wszędzie mowa jest o tym, że to robota UPA. W rzeczywistości nie wszystkie spalone bieszczadzkie wioski to robota UPA. To podczas akcji "Wisła" zdecydowano, że mieszkańcy wiosek w centrum Bieszczad będą wysiedlani bez względu na narodowość, a wioski będą palone. To była decyzja władz polskich, a wykonali ją polscy żołnierze. Największe zaś skupisko oddziałów UPA wcale nie było w Bieszczadach, ale na Pogórzu Przemyskim.
Szokujące są informacje, że liczebność oddziałów UPA na terenie Polski na początku 1947r. wynosiła w maksymalnym okresie do 2 500 osób. W czasie Akcji "Wisła" wysiedlono zaś 140 000 ludzi. Teoretycznie wysiedlać miano ludność ukraińską z racji tego, że według władz stanowiła ona zaplecze dla ukraińskiej partyzantki, dawała im żywność, niekiedy odzież i świadczyła inną pomoc. W rzeczywistości wszędzie panowała bieda, a ludność ukraińska też chciała już spokoju i wcale nie była taka skora do wspomagania oddziałów. Decyzje, kto ma być wysiedlony podejmowane były subiektywnie, nie było od nich odwołania, wysiedlano zaś nie tylko Ukraińców. Wywózkom podlegały również tzw. rodziny mieszane, Łemkowie, Polacy, których podejrzewano o sprzyjanie polskiemu podziemiu i inne osoby, których miejscowe władze chciały z różnych względów się pozbyć. Wysiedlani ludzie tracili majątek życia, pozostawione gospodarstwa były rozgrabiane, a potem nacjonalizowane.
Warunki wywózki były tragiczne, przypominały transporty do obozów koncentracyjnych. Najpierw ludzi zbierano w tzw. punktach zbiorczych, gdzie wiele godzin, czasem i dni czekali nierzadko pod gołym niebem na dalsze decyzje. Dostawali ochłapy żywności. Znaczną część wysiedlanych stanowiły dzieci, chorzy i starcy. Mężczyzn w sile wieku było najmniej, bo zginęli w czasie wojny. Podczas przewozów, realizowanych pociągami towarowymi, zdarzały się przypadki zgonów.
W miejscu docelowym ludzie ci dostawali zrujnowane gospodarstwa, np. z zaminowanymi polami, były przypadki, że woleli oni zamieszkać w powojennych bunkrach, niż przydzielonych im domostwach, bo w bunkrach były lepsze warunki. Przydział takich gospodarstw był działaniem celowym. Wysiedleni podlegali kontrolom, ich prawa były ograniczane, np. nie mogli opuszczać nowych wiosek, wychodzić z domu po określonych godzinach itp. Stali się ludnością drugiej kategorii. Nauka ukraińskiego była zabroniona, w szkołach z dzieci ukraińskich się śmiano. Wysiedleni nie mogli stworzyć nowych, małych społeczności, bo były normy liczbowe, ilu przesiedlonych może przebywać w nowych miejscowościach. Normy były właśnie takie, aby uniemożliwiać integrację. Akcja miała na celu wynarodowienie Ukraińców i doprowadzenie do tego, aby ich język, religia, obyczaje i obrzędy zanikły. Przeważająca większość z nich była wyznania greko - katolickiego, dbano o to, aby na miejscu nie było duchownych tego wyznania. Większość ludzi była wywożona w olsztyńskie, potem zachodniopomorskie. Z racji naprawdę dużej liczby osób wysiedlanych zaczęto ich także wywozić w rejony Gdańska, a potem Poznania i Wrocławia.
Zachowanie ludności polskiej względem przesiedlonych często też było koszmarne. Ludzie byli nafaszerowani propagandą antyukraińską, a poza tym doskonale pamiętano ludobójstwo na Wołyniu. Polacy bali się, że przesiedleni są UPowcami i że zechcą zrobić na Ziemiach Odzyskanych kolejny Wołyń. Relacje pomiędzy przesiedlonymi a Polakami były więc wrogie. Niejednokrotnie Polacy wybijali przesiedlonym szyby w oknach, wrzucali cegły do domów itp.
Akcja "Wisła" jest jednym ze znaczących epizodów w dziejach polsko - ukraińskich. O ile u nas mało kto to pamięta, u Ukraińców doznana z rąk polskich krzywda pozostaje niezapomniana. I bez wiedzy o tej historii i bez jej zrozumienia, nie sposób zrozumieć relacje polsko - ukraińskie.
A w dalszej części książki są już rozdziały syntetyczne i tematyczne, np. o walce z kościołem greko - katolickim, która odbywała się i na terenie PRL i ZSRR. Jedyną możliwą religią do wyznawania na terenie ZSRR była, i to tylko od pewnego momentu dziejowego, religia prawosławna. Są też opisane działania władz ZSRR, skierowane p-ko Ukraińcom, żyjącym na terenie Republiki Ukraińskiej w ZSRR. Były one wymierzone głównie p-ko inteligencji i również zmierzały do wynarodowienia Ukraińców, do zniszczenia ich kultury i całego dziedzictwa narodowego. Oczywiście z racji tego, że Ukraina stanowiła część ZSRR, realizacja takich celów była prostsza, niż w PRL.
Jedyny mankament książki jest taki, że napisana jest dość ciężko. Czytałam ją chyba z miesiąc równolegle do innych książek. Wcześniejsze książki prof. Motyki wręcz chłonęłam podczas czytania. Tutaj ciężko było w szczególności na początku, gdy opisywane były początkowe działania w ramach Akcji "Wisła", które wioski, kiedy i jak były wysiedlane. Autor zamieścił w tekście również cytaty z wspomnień osób przesiedlonych , fragmenty dokumentów, rozkazów itp. Są jeszcze zdjęcia, aczkolwiek w dość ograniczonej liczbie.
9/10