Początek książki czyta się tak, jakby napisał go psychopata. Mamy opis oszukańczej walki bokserskiej, podczas której jeden z zawodników miał ręce obłożone szatami z gipsem, włożone oczywiście do rękawic, gdy zadawał cios, siła tego ciosu rozsadzała kości przeciwnika. Opisane jest to ze szczegółami, a opis jest koszmarny. Równolegle prowadzony jest wątek młodej dziewczyny, prostytutki, porwanej wraz z dzieckiem przez jakiegoś szaleńca, nad którą ten się znęcał. Ból fizyczny był dla niej niemal niczym w porównaniu do przerażenia i troski o los dziecka. Opis jest równie koszmarny, jak i opis wspomnianej walki bokserskiej. Czytelnik nie może mieć chwili spokoju, bo również równolegle młody Mock przypomina sobie, jak jego ojciec znęcał się nad nim w dzieciństwie, jak go bił, poniżał itp. Przebrnięcie przez te opisy wymaga olbrzymiego samozaparcia, osobiście nie przepadam za czymś takim.
Nie można jednocześnie powiedzieć, że te opisy nie mają znaczenia. Mock mimo bardzo młodego wieku jest alkoholikiem, ma problem z nawiązywaniem wszelkich głębszych relacji, w tym nawet przyjacielskich. Ma też za sobą doświadczenia wojenne. Trauma z dzieciństwa z pewnością odegrała swoją rolę w tym, kim się stał.
Mniej więcej po około 100 stronach zaczyna się normalna akcja. Pokazana jest ówczesna policja – dwudziestolecie międzywojenne we Wrocławiu, układy i układziki, przepychanki. Bardzo wysoko postawiona osoba naciskała, aby priorytetowo poprowadzić sprawę walki bokserskiej, a życzenie to zostało spełnione. Porwanie dziecka i prostytutki nie miało dla szefów policji jakiegokolwiek znaczenia, traktowane było jako strata czasu.
Książka broni się zaś opisami Wrocławia i jest to bardzo poważny atut. Miasta tego nie znam, byłam tam parę dni bardzo dawno temu podczas wycieczki szkolnej. Ale Wrocław fascynuje, wydaje się i swojski i obcy zarazem. W trakcie opisywanych wydarzeń był oczywiście niemiecki. Nie tak dawno gdy słuchałam audiobooków Cherezińskiej o Piastach, Wrocław również się tam pojawiał. Był miastem bogatym z kwitnącym handlem, no i przy okazji łakomym kąskiem dla bliskich państw, nie tylko dla nas, ale i dla Czech, silne były też dążenia do autonomii, tak jak w innych księstwach śląskich. Czytelnik nabiera ochoty na odwiedzenie tego miasta, a przynajmniej tak stało się w moim przypadku. Patrząc na znajomych odnoszę wrażenie, że ludzie dorośli niezmiernie rzadko zwiedzają nieznane im duże polskie miasta. Jeżeli już to zwiedzają ewentualnie przy okazji urlopów wakacyjnych pobliskie miasteczka. I to wszystko. Jak ktoś nie był np. we Wrocławiu do skończenia studiów i nie zwiedził wówczas tego miasta, to prawdopodobieństwo, że zrobi to później, jest bardzo małe. Jednocześnie wiele osób zwiedza różne miasta za granicą. Dzięki książkom Krajewskiego czy Ćwirleja, można nabrać ochoty na to, aby zwiedzić Wrocław czy Poznań. Dotyczy to również oczywiście i autorów i innych miast.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz