czwartek, 4 lipca 2019

Aleksandra Domańska „Bohatyrowicze. Szkice do portretu”











       Każdy chyba zastanowił się chociażby tylko chwilowo nad tym, dlaczego bohaterem w Polsce z reguły musi być ktoś, kto walczył w powstaniach lub na wojnie, a nie ktoś, kto był np. nauczycielem czy architektem, dlaczego nasze społeczeństwo jest tak bardzo podzielone, czy to kiedyś się zmieni, no i czy dawniej też tak było, a jeżeli było, to jak wówczas przebiegał ten podział, jak wyglądały przeciwstawne sobie grupy itp. Nasuwa się oczywiście myśl, że dawniej nie było przecież ani PO i PiS-u,  tak więc podział, o ile w ogóle był, musiał wyglądać inaczej. Nic bardziej mylnego. Autorka w 7 esejach docieka, jak to wyglądało, czytając literaturę XIX i końcówki XVIII wieku. I dochodzi do wniosku, że już pod koniec XVIII wieku, w czasach Konfederacji Barskiej społeczeństwo było bardzo mocno podzielone, a mentalnie przedstawiciele obu grup wcale nie różnili się od toku myślenia takiego, jaki prezentują współcześni żyjący.
   „Bohatyrowicze” to idealna książka dla miłośników i historii i literatury, a nawet i socjologii. Pomysł napisania jej powstał, gdy autorka przyglądała się warszawskiemu Marszowi Narodowców 11 listopada parę lat temu. Zastanowiło ją to, jak odnajdowaliby się w społeczeństwie uczestnicy marszu, kim byliby, czym by się zajmowali, jak wyglądałaby ich aktywność, gdyby żyli znacznie wcześniej. Sposób myślenia  pisarki jest szalenie ciekawy. Snując refleksje przytacza ona szereg faktów z odległych czasów i cytatów z dzieł literackich. Z owych dzieł jedynie „Nad Niemnem” jest szerzej znane, pozostałe w większości zostały wydobyte niemal z zapomnienia, a zapomniane zostały, jak się przekonałam,  niesłusznie. Odnosząc się do „Nad Niemnem” autorka  zastanowiła się, kim byłyby dzieci Justyny i Janka, kim byłyby ich wnuki, prawnuki itd., przyjmując, że mentalnie i charakterologicznie nie różniłyby się od rodziców.  Dzieci  Janka i Justyny zapewne byłyby Legionistami, potem walczyłyby w wojnie polsko – bolszewickiej, a w czasie wojny już wnuki byłyby Kolumbami i to raczej w Narodowych Siłach Zbrojnych. Po wojnie staliby się żołnierzami wyklętymi. Prawnuki, czy też praprawnuki, żyjący już współcześnie byliby Narodowcami i chodziliby na Marsze Niepodległości. Do AK z kolei najprawdopodobniej poszliby potomkowie Korczyńskich z dworku.
    Autorka sporo miejsca poświęciła Konfederacji Barskiej z lat 1768-1772, mało znanej i wydawałoby się, że pozbawionej znaczenia. Ku mojemu totalnemu zaskoczeniu, to właśnie ta konfederacja wykształciła sposób myślenia i spojrzenia na świat, który funkcjonuje w Polsce do dziś. I to, że ludzie, reprezentujący obecnie taki światopogląd jak 250 lat temu, mogą o konfederacji nic nie wiedzieć, niczego nie zmienia. Wystarczy się zastanowić, czy to czegoś nam nie przypomina. Konfederaci podjęli decyzje o walce, bo nie zgadzali się z tym, co dzieje się w kraju. Tych, którzy podejmowali niepodobające się im decyzje i działania, na czele z królem, okrzyknęli zdrajcami i wrogami. Walkę uznali za jedyny sposób sprzeciwu,  bo żadnych kompromisów by nie może, ze zdrajcami przecież się nie rozmawia i nie negocjuje. Wróg to podstawa. Od tamtego czasu wróg zawsze musiał być. I jeżeli ktoś rozmawiał z wrogiem, to też sam się nim stawał. Nie ma rozmów, ani kompromisów. Może być tylko walka, a to, że skazana na klęskę, nie ma znaczenia, tym lepiej. Ginąc przechodzi się do legendy. W czasach PRL-u wrogiem byli komuniści. Rozmów przy Okrągłym Stole nie powinno więc być, a skoro ktoś do rozmów zasiadł to na zawsze stał się wrogiem. Kolejny element postawy konfederatów barskich, to ostentacyjna religijność, połączona z nietolerancją i nieufnością wobec wszystkiego, co jest inne, a także komitywa z duchowieństwem. Najważniejszy dla konfederatów był odruch serca, a nie racjonalne myślenie, państwem winien więc rządzić, duch, a nie prawo, do czego nawiązywał Mickiewicz. Szaleństwo i irracjonalność w osobach konfederatów zostały gloryfikowane.
      Mogłoby się wydawać, że to wszystko przecież uległo zapomnieniu, było to tak dawno. No nie. O pamięć konfederatów zadbali nasi XIX wieczni wieszczowie. Zostały też pieśni, pieśni konfederatów barskich.  Chociażby J. Słowackiego „Nigdy z królami nie będziem w aliansach”, śpiewana chociażby przez Jacka Kaczmarskiego. Na You Tubie są różne wykonania i cieszą się sporym zainteresowaniem, zobaczyć też można podczas słuchania sylwetki współczesnych „wrogów” ludu. Bo wróg, jak napisałam, musi być.
     „Bohatyrowicze” napisani są w taki sposób, aby nikogo nie obrażać. Napisani są po to, aby zrozumieć to, co dzieje się dookoła. Mogą też zainspirować do sięgnięcia po lektury, na które powołuje się autorka.  Szczególnie intrygujący wydał mi się „Listopad” Henryka Rzewuskiego, powstały w latach  1845-1846, któremu Al. Domańska poświęciła cały rozdział. Bohaterami powieści są dwaj bracia, konfederat barski i zwolennik króla. Na tym przykładzie można idealnie zobaczyć konflikt postaw.  Gdyby zrobić korektę tekstu i wymazać odnośniki do XVIII wieku, mogłoby się wydawać, że wydarzenia rozgrywają się współcześnie.  
   Książka bez cienia wątpliwości warta jest przeczytania.
6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz