Każdy chyba zastanowił się chociażby tylko
chwilowo nad tym, dlaczego bohaterem w Polsce z reguły musi być ktoś, kto walczył
w powstaniach lub na wojnie, a nie ktoś, kto był np. nauczycielem czy
architektem, dlaczego nasze społeczeństwo jest tak bardzo podzielone, czy to
kiedyś się zmieni, no i czy dawniej też tak było, a jeżeli było, to jak wówczas
przebiegał ten podział, jak wyglądały przeciwstawne sobie grupy itp. Nasuwa się
oczywiście myśl, że dawniej nie było przecież ani PO i PiS-u, tak więc podział, o ile w ogóle był, musiał
wyglądać inaczej. Nic bardziej mylnego. Autorka w 7 esejach docieka, jak to
wyglądało, czytając literaturę XIX i końcówki XVIII wieku. I dochodzi do
wniosku, że już pod koniec XVIII wieku, w czasach Konfederacji Barskiej społeczeństwo
było bardzo mocno podzielone, a mentalnie przedstawiciele obu grup wcale nie
różnili się od toku myślenia takiego, jaki prezentują współcześni żyjący.
„Bohatyrowicze” to idealna książka dla
miłośników i historii i literatury, a nawet i socjologii. Pomysł napisania jej powstał,
gdy autorka przyglądała się warszawskiemu Marszowi Narodowców 11 listopada parę
lat temu. Zastanowiło ją to, jak odnajdowaliby się w społeczeństwie uczestnicy
marszu, kim byliby, czym by się zajmowali, jak wyglądałaby ich aktywność, gdyby
żyli znacznie wcześniej. Sposób myślenia pisarki jest szalenie ciekawy. Snując
refleksje przytacza ona szereg faktów z odległych czasów i cytatów z dzieł
literackich. Z owych dzieł jedynie „Nad Niemnem” jest szerzej znane, pozostałe w
większości zostały wydobyte niemal z zapomnienia, a zapomniane zostały, jak się
przekonałam, niesłusznie. Odnosząc się
do „Nad Niemnem” autorka zastanowiła
się, kim byłyby dzieci Justyny i Janka, kim byłyby ich wnuki, prawnuki itd.,
przyjmując, że mentalnie i charakterologicznie nie różniłyby się od rodziców. Dzieci Janka i Justyny zapewne byłyby Legionistami,
potem walczyłyby w wojnie polsko – bolszewickiej, a w czasie wojny już wnuki byłyby
Kolumbami i to raczej w Narodowych Siłach Zbrojnych. Po wojnie staliby się żołnierzami
wyklętymi. Prawnuki, czy też praprawnuki, żyjący już współcześnie byliby Narodowcami
i chodziliby na Marsze Niepodległości. Do AK z kolei najprawdopodobniej
poszliby potomkowie Korczyńskich z dworku.
Autorka sporo miejsca poświęciła Konfederacji
Barskiej z lat 1768-1772, mało znanej i wydawałoby się, że pozbawionej znaczenia.
Ku mojemu totalnemu zaskoczeniu, to właśnie ta konfederacja wykształciła sposób
myślenia i spojrzenia na świat, który funkcjonuje w Polsce do dziś. I to, że
ludzie, reprezentujący obecnie taki światopogląd jak 250 lat temu, mogą o konfederacji
nic nie wiedzieć, niczego nie zmienia. Wystarczy się zastanowić, czy to czegoś
nam nie przypomina. Konfederaci podjęli decyzje o walce, bo nie zgadzali się z
tym, co dzieje się w kraju. Tych, którzy podejmowali niepodobające się im decyzje
i działania, na czele z królem, okrzyknęli zdrajcami i wrogami. Walkę uznali za
jedyny sposób sprzeciwu, bo żadnych
kompromisów by nie może, ze zdrajcami przecież się nie rozmawia i nie negocjuje.
Wróg to podstawa. Od tamtego czasu wróg zawsze musiał być. I jeżeli ktoś
rozmawiał z wrogiem, to też sam się nim stawał. Nie ma rozmów, ani kompromisów.
Może być tylko walka, a to, że skazana na klęskę, nie ma znaczenia, tym lepiej.
Ginąc przechodzi się do legendy. W czasach PRL-u wrogiem byli komuniści. Rozmów
przy Okrągłym Stole nie powinno więc być, a skoro ktoś do rozmów zasiadł to na
zawsze stał się wrogiem. Kolejny element postawy konfederatów barskich, to ostentacyjna
religijność, połączona z nietolerancją i nieufnością wobec wszystkiego, co jest
inne, a także komitywa z duchowieństwem. Najważniejszy dla konfederatów był
odruch serca, a nie racjonalne myślenie, państwem winien więc rządzić, duch, a
nie prawo, do czego nawiązywał Mickiewicz. Szaleństwo i irracjonalność w
osobach konfederatów zostały gloryfikowane.
Mogłoby się wydawać, że to wszystko przecież
uległo zapomnieniu, było to tak dawno. No nie. O pamięć konfederatów zadbali
nasi XIX wieczni wieszczowie. Zostały też pieśni, pieśni konfederatów barskich.
Chociażby J. Słowackiego „Nigdy z
królami nie będziem w aliansach”, śpiewana chociażby przez Jacka Kaczmarskiego.
Na You Tubie są różne wykonania i cieszą się sporym zainteresowaniem, zobaczyć
też można podczas słuchania sylwetki współczesnych „wrogów” ludu. Bo wróg, jak
napisałam, musi być.
„Bohatyrowicze” napisani są w taki sposób,
aby nikogo nie obrażać. Napisani są po to, aby zrozumieć to, co dzieje się dookoła.
Mogą też zainspirować do sięgnięcia po lektury, na które powołuje się autorka. Szczególnie intrygujący wydał mi się „Listopad”
Henryka Rzewuskiego, powstały w latach 1845-1846,
któremu Al. Domańska poświęciła cały rozdział. Bohaterami powieści są dwaj
bracia, konfederat barski i zwolennik króla. Na tym przykładzie można idealnie
zobaczyć konflikt postaw. Gdyby zrobić
korektę tekstu i wymazać odnośniki do XVIII wieku, mogłoby się wydawać, że
wydarzenia rozgrywają się współcześnie.
Książka
bez cienia wątpliwości warta jest przeczytania.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz