sobota, 16 grudnia 2023

Zbigniew Rokita „Kajś”

 


       Przed przeczytaniem książki nawet nie miałam świadomości, jak nikłą wiedzę miałam na temat tak dużej i znaczącej części kraju, jak Śląsk. Kojarzyłam zatrute powietrze i mniejszość niemiecką w sejmie. Wiedziałam o Wehrmachtcie i obowiązkowych wcieleniach. „Kajś” daje dużo, dużo więcej, a rozumiejąc bardziej Śląsk, rozumiemy także historię i obecną sytuację całego kraju. Przed lekturą trudno byłoby mi sobie wyobrazić kobietę, polską obywatelkę, która opłakuje śmierć swojego męża, który zginął w czasie II wojny na froncie wschodnim, walcząc w niemieckiej armii i który został rozjechany przez rosyjskie czołgi. Tak samo nie za bardzo wcześniej nie do końca rozumiałam, dlaczego niektórzy Ślązacy chcą autonomii Śląska. Oczywiście rozumieć to nie znaczy popierać. Książkę czyta się bardzo dobrze, nie ma ona charakteru pracy historycznej, jest historią rodziny autora, ale pisaną pod kątem tego,  co działo się wokół, czyli na Śląsku, to jakby historia Śląska przez pryzmat historii jednej ze śląskich rodzin. 

        Historia Ślązaków rzeczywiście przypomina historię obcego kraju, którego interesy nie zawsze były zbieżne z interesami polskimi. Górny Śląsk przez bardzo długi czas należał do Niemiec, gwara śląska bardziej przypominała język niemiecki niż polski. Autor opisał np. jak oglądając film o Stalingradzie, kibicował Rosjanom i cieszył się z niemieckich porażek. Obecne przy tym matka i ciotka zakomunikowały mu, żeby się tak nie cieszył, bo w szeregach armii niemieckiej byli członkowie jego rodziny. Po przyłączeniu Śląska do Polski dzieci z reguły nie znały j. polskiego, miały problemy w szkole, traktowane były jako Niemcy i budziły niechęć wśród dzieci z polskich z rodzin napływowych. Po wojnie Ślązacy byli wywożeni na teren ZSRR i przymuszani do robót przy odbudowie kraju, tam postrzegani byli jak niemieccy jeńcy. Warunki mieli koszmarne pod każdym względem i wielu z nich nie przeżywało, było to coś w rodzaju zesłania. Wśród tych, którzy powrócili, było wiele  kalek, część postradała  zmysły.  Ci którzy nie zostali wywiezieni, też mieli fatalnie, bo sporo z nich trafiało do polskich obozów, przypominających obozy koncentracyjne, jak w Jaworznie, gdzie traktowani byli jak element niepolski, mocno podejrzany. Przeżywalność w takich obozach taż nie była duża. O ile o Wehrmachtcie i Polakach w jego szeregach, mówi się już otwarcie, o tyle te obozy nadal są tematem tabu, głównie z tego względu, że obok siebie żyją rodziny ofiar i rodziny katów, a niekiedy i sami więźniowie i ich kaci. 

      Sympatia Ślązaków do Niemiec, niekiedy większa niż do Polski, wynikała głównie z tego, że Śląsk znacznie dłużej był niemiecki, niż polski, trwało to kilka pokoleń, dla tych ludzi niemiecka kultura i obyczajowość były bliższe, niż polskie. Co znamienne, poziom życia przeciętnego obywatela Niemiec był wyższy, niż obywatela Polski. Stąd też od czasu II wojny około 800 000 Ślązaków wyemigrowało z Polski do Niemiec. Z kolei opisana skala zatrucia środowiska naturalnego była wielokroć większa, niż przypuszczałam. Najbardziej koszmarnym przykładem była huta z Katowic Szopienic, gdzie wytapiano cynk.  Została ona określona przez lekarkę, zajmującą się tym tematem jako śląski Czarnobyl. Powodowała wcześniejszą umieralność, wszystkie możliwe choroby, łącznie z upośledzeniem umysłowym u dzieci.  

     Tego rodzaju informacji i ciekawostek jest naprawdę sporo. „Kajś” jest porównywalne do późniejszej „Odrzanii”, która opowiada o losach pozostałych Ziem Odzyskanych. „Odrzania”  jest o okresie od czasu zakończenia wojny aż do chwili obecnej i nie koncentruje się na żadnej rodzinie, jest to opowieść ogólna,  autor nie jest w nią zaangażowany emocjonalnie. Może przez szerszy zakres „Odrzanię” czytało mi się troszeczkę lepiej, niż „Kajś”.

8/10    

          


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz