poniedziałek, 30 grudnia 2024

Kornel Makuszyński „Szatan z siódmej klasy” – audiobook, czyta zespół lektorów

 

    Trzeba przyzwyczaić się do nieco już staroświeckiego stylu pisania i można się delektować lekturą. Adaś, ów tytułowy szatan, lat 17, był wyjątkowo bystrym chłopakiem, odgadł system, według którego nauczyciel historii wzywa uczniów do odpowiedzi. Potem z kolei udał się wraz z tym nauczycielem właśnie do wiejskiego dworku na Wileńszczyźnie, gdzie mieszkał brat tego nauczyciela z rodziną. Adaś miał pomóc im rozwikłać zagadkę dziwnych osób, które nagle zainteresowały się dworkiem i były obawy, że może są to złodzieje. 

    Makuszyński mocno eksponuje wartości, jakimi kierowali się opisywani przez niego bohaterowie, w tym Adaś i jego koledzy harcerze, a więc uczciwość, sumienność, odwaga, empatia itp. Obraz Adasia wydawał mi się nieco przelukrowany, bo skupiał w sobie wszystkie te cechy, dodatkowo jeszcze dochodziło olbrzymie poczucie humoru i duża wiedza. Uświadomiłam sobie jednak, że mając w 1937r. 17 lat, był idealnym przedstawicielem pokolenia Kolumbów. Jest to kwestia złożona i do głębszego zastanowienia, ale generalnie Kolumbowie dowiedli, że w większości tacy właśnie byli.

     Olbrzymim atutem powieści są kwestie historyczne. Adaś odnalazł na strychu dworku pamiętnik żołnierza napoleońskiego, który wraz niedobitkami francuskiej armii wracał z Rosji. Są informacje o tym, że gdy napoleońscy żołnierze wracali, było to koszmarem dla ludności, bo kradli i napadali na ludzi.  Echa epoki napoleońskiej były wówczas jeszcze dość mocne. Opis życia we dworku przypomina z kolei XIX wiek.

    Wykonanie audiobooka jest rewelacyjne, można usłyszeć całą plejadę prawdziwych gwiazd, jak Krzysztof Gosztyła czy Wiktor Zborowski, poza muzyką są naturalne odgłosy życia, jak szczekanie pasa, otwieranie drzwi itp. 

8/10 


sobota, 21 grudnia 2024

Carlos Ruiz Zafon „Więzień nieba”- tom III cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”

 

    Znowu sięgnęłam po kolejną książkę z cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”, częściowo z sympatii do tomu I, „Cienia wiatru”, częściowo z zaciekawienia bardzo wysoko ocenianym tomem IV, jako coś w rodzaju przygotowania do lektury tego ostatniego tomu. Z znowu tak jak i w przypadku tomu II, mimo pewnych, niewątpliwych plusów,  spotkało mnie jednak rozczarowanie. 

    „Więzień nieba” napisany jest bardzo sprawnie, czyta się wręcz fenomenalnie, gdy ktoś chce się oderwać od rzeczywistości, to ta książka jest idealna. Pojawia się oczywiście jeden z najwspanialszych motywów cyklu, czyli właśnie Cmentarz Zapomnianych Książek, bo tym razem to Daniel prowadzi tam Fermina. I znowu w jakiś tajemniczy sposób zapomniana książka trafia w ręce tego przybysza, dla którego jest stworzona, któremu będzie w stanie zmienić życie.     

    Tom II skupiony jest na historii Fermina, kiedyś bezdomnego, potem pracownika słynnej księgarni „Sempere i Syn”. Życie Fermina było dramatyczne, w czasie hiszpańskiej wojny domowej był gnębiony, więziony i torturowany  przez reżim gen. Franco. W tym tomie jest olbrzymia ilość retrospekcji. Pozornie mogłoby się wydawać, że można dowiedzieć się sporo o wojnie domowej. Nic bardziej mylnego. Zafon opisuje ją wyłącznie w czarno – białych barwach, w jego opowieści to siły poporządkowane gen. Franco, policja, wojsko, cała administracja, są uosobieniem zła, zaś strona przeciwna jest wyłącznie bezwolną ofiarą. W rzeczywistości sytuacja ta była zdecydowanie bardziej złożona. Zbrodni reżimu Franco nie można oczywiście kwestionować, jednakże tzw. republikanie, mocno popierani i finansowani przez komunistyczny ZSRR, również popełniali koszmarne zbrodnie, w tym na księżach, zakonnicach, ludności cywilnej, grabili, mordowali, gwałcili i torturowali. W tym zakresie książka jest manipulacją i mocno przeszkadza to w odbiorze.

     6/10


 


piątek, 13 grudnia 2024

Frances Hodgson Burnett „Tajemniczy ogród”

 

    „Tajemniczy ogród” to jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam, zarówno jako dziecko, jak i osoba dorosła. W niesamowity sposób ta książka cały czas ciekawi i wciąga i zawsze widzę w niej co nowego. Pisałam już o niej na tym blogu dawno temu.

    Wszystkie wydarzenia można odczytawać dosłownie, jako opis tego, co robiła Mary Lennox i jej przyjaciele, ale można również patrzeć na całość jako metaforę ludzkiego życia. 

    Mary, pomijając przyczyny, aż do przyjazdu do Anglii, była nieszczęśliwa, chociaż wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy i nieznośna dla otoczenia. Nie lubiła ani ludzi, ani przyrody, nie miała ulubionych zajęć, jej życie mimo zamożności rodziców, było wegetacją. Podobnie było z Colinem. On na własne życzenie odseparował się od świata, nienawidził ludzi, żył w świecie hipochondrii, całymi dniami leżał w łóżku i latami nie wychodził na zewnątrz. Nie widział nie tylko pięknego domu, w którym mieszkał, ale i  wspaniałych ogrodów i wrzosowiska naokoło. Przeciwieństwem ich był Dick, dziecko okolicznych biedaków, szczęśliwe mimo tej biedy,  żyjące w symbiozie ze zwierzętami i roślinami.

    Przełom w życiu Mary zaczął się, gdy sama, z własnej inicjatywy zaczęła rozglądać się naokoło, zaczęła zagadywać ogrodnika, przyglądać się ptaszkowi. Świat nie okazał się tak nieprzyjazny, jak jej się wydawało. Musiała tylko do niego wyjść i nie czekać, aż coś, nie wiadomo co,  się samo zdarzy. Musiała wykazać się odwagą, gdy np. penetrowała obcy sobie dom, słyszała czyjś płacz i zdecydowała sprawdzić, co się dzieje. Wykazała się inwencją i spostrzegawczością, patrzyła, co robi gil,  zainteresowała się, gdzie może być tajemniczy, zamknięty od 10 lat ogród. Każde zdarzenie traktowała jako coś, z czego może wyniknąć dla niej coś dobrego i ciekawego. Przestała marudzić i być wiecznie skwaszoną i niezadowoloną. Gdy padał deszcz, zamiast płakać, że nie może być w ogrodzie, znalazła sobie inne, ekscytujące zajęcia. Gdy wyszła do świata, ten się przed nią otworzył.  Identycznie było z Colinem. 

Ani Colin ani Mary nie rozpaczali, że część swojego życia byli nieszczęśliwi, że zmarnowali część danego im czasu. Colin przestał zamartwiać się o przyszłość, przestał wymyślać, że niedługo umrze. I Colin i Mary pokochali zwierzęta i kwiaty i drzewa. Wrzosowisko, które dla Mary początkowo zdawało się czymś strasznym i przygnębiającym,  zaczęło potem jawić się jako coś i pięknego i tajemniczego, arcyciekawego, bo zmieniającego się w zależności od pogody. Mary zamiast wegetować, stała się skłonna do twórczych  refleksji, np. zastanawiała się, ile osób lubi, ilu ma przyjaciół.  

    Również na „nie” do życia przez 10 lat nastawiony był ojciec Colina, Archibald. Od śmierci żony żył pogrążony w smutku, nie cieszyło go nic, nawet swoim synem niespecjalnie się interesował. Żył w bezustannych podróżach, które nie dawały mu najmniejszej radości. Tajemniczy ogród najpierw symbolicznie przywrócił do normalnego życia jego syna, a potem jego.

    Książka jest absolutnie dla każdego w każdym wieku.

10/10




wtorek, 10 grudnia 2024

Valerie Fayolle „Vanitas” spektakl teatralny Teatr Współczesny

 Ilustracja

       Jak to z reguły bywa przy sztukach współczesnych, nie znałam tekstu przed spektaklem, chyba nie jest powszechnie  dostępny w j. polskim, autorka jest współczesną francuską pisarką i dziennikarką. Sztuka jest lekka, podejmuje poważne tematy komediowej formie. Głębi wielkiej tu nie widzę, V. Fayolle  nie ma za wiele do powiedzenia, z pewnością nie ma do powiedzenia niczego odkrywczego. Ale warto się rozerwać, nie jest nudno, a pewne życiowe prawdy można sobie raz na jaki czas przypomnieć.

W związku z bardzo ciężką chorobą nestora rodu, do domu rodzinnego zjechała się cała rodzina, a wraz z gośćmi skrywane sekrety i różnego rodzaju animozje. Oryginalnie przedstawiona jest żona chorego, staruszka, która ciągle czegoś zapomina i robi wrażenie osoby, która bez pomocy innych nie da rady samodzielnie funkcjonować. W tym przypadku to tylko pozory, bo kobieta świetnie wykorzystuje  atuty swojego wieku, mówi każdemu, co myśli, wiedząc, że pozostali nie mają wyjścia i będą musieli zaakceptować jej zachowanie. Gdy na jaw wychodzą różne tajemnice, okazuje się, że nie zawsze jest tak, że prawda wyzwala, że czasami lepiej jest jednak, aby tajemnica pozostała tajemnicą, przynajmniej na jakiś czas. W sztuce pokazane są opłakane skutki różnych niedomówień, oczywiste jest, że lepiej wszystko sobie wyjaśniać. W teorii brzmi to przekonująco i każdy chyba się z tym zgodzi. Niestety w praktyce nie jest to takie proste i każdy chyba ma z tym problem, a autorka zdaje się to rozumieć. 

Po spektaklu nie nabrałam ochoty, aby zgłębić twórczość V. Fayolle, ale nie czułam żadnego rozczarowania, wręcz przeciwnie. 

7/10


piątek, 6 grudnia 2024

Clive Staple Lewis „Opowieści z Narnii. Srebrne krzesło” – audiobook, czytają Agnieszka Greinert i Jerzy Zelnik

 

        Czwarta cześć „Opowieści z Narnii” nie dorównuje w żaden sposób części I pt. „Lew, czarownica i stara szafa”. Część I jest niewątpliwie arcydziełem, ta z kolei nie budzi już większych emocji, poza Aslanem, symbolem Chrystusa,  nie ma w niej nawet charyzmatycznych bohaterów z części I. Podobieństwa sprowadzają się symboliki chrześcijańskiej.

    Eustachy,  Julia i Błotosmętek dostali od Aslana misję zadanie odnalezienia zaginionego następcy tronu Narnii. Dostali wskazówki, coś w rodzaju przykazań. W teorii wydawały się proste, ale w praktyce wszystko było tak zagmatwane, że trzymanie się tych wskazówek było szalenie trudne. W czasie poszukiwań spotkali piękną królową podziemia, będącą z kolei uosobieniem szatana. Zniewoliła ona cała masą różnych osób, które zapomniały już dawno, jak wyglądało normalne życie, słońce, ziemia, drzewa i jak wyglądało szczęście. Pojawiła się obawa, czy dzieci po tym spotkaniu i pobycie pod ziemią też nie zapomną poprzedniego życia. 

    Julia, Eustachy i Błotosmętek pozornie bezbronni i słabi, w rzeczywistości realizując misję Aslana, wydobyli z siebie prawdziwą wewnętrzną moc, dzięki której potrafili podjąć skuteczną walkę z królową podziemia, czyli ze złem. C.S. Lewis wskazuje, że walka ze złem i przestrzeganie wskazówek Aslana nie dotyczy tylko sfery marzeń i pobytu w fantastycznym świecie. Dzieci miały problemy w szkole, bo część uczniów znęcała się nad słabszymi. Alternatyw w tej sytuacji było kilka: dołączenie do oprawców, o ile by się na to zgodzili; poddanie się złu, strach i ucieczka, no i porzucenie bierności, podjęcie walki z tym złem, sprzeciwienie się mu i udzielenie pomocy słabszym. Idąc za Aslanem, wybierając dobro, trzeba się nastawić na to, że nie będzie lekko, będzie dużo ciężej niż gdyby wybrało się zło.  

Odczytanie książki przez dwie osoby jest świetnym rozwiązaniem, dziecinny styl czytania dla dorosłych może wbrew pozorom być trudny w odbiorze. 

7/10


czwartek, 28 listopada 2024

Dariusz Kortko, Mirosław Pietraszewski „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało”

 


    Kolejna szalenie powierzchowna książka, napisana w bardzo chaotycznym stylu, która tylko prześlizguje się po głębszych problemach. Nie ma tu chronologii, a efekt tego bywa tak kuriozalny, że w jednym rozdziale opisane jest, jak ktoś zginął w czasie wspinaczki pod określonym szczytem, a w kolejnym rozdziale ta sama osoba jeszcze żyje. Z racji tego, że Wielicki bardzo dużo się wspinał, a opisane są chyba wszystkie jego wyprawy, to w autorzy w szalonym tempie opisują wszystko, jak leci, tak jakby założyli sobie, że na każdą wyprawę poświęcą zbliżoną ilość miejsca. Wszystkie wydarzenia się mieszają.  

    Efekt takiego podejścia do tematu jest taki, że więcej się nie wie, niż wie i nie ma żadnych szans na rozwianie różnorakich wątpliwości. W wielu przypadkach wspomniane jest, że członkowie wypraw, w których brał udział Wielicki, ponosili śmierć. W kilku przypadkach zaś postawa Wielickiego wywołała zastrzeżenia środowiska wspinaczy, pojawiły się głosy, że mógł pomóc, a tego nie zrobił. Jakkolwiek by nie było, informacje o tych przypadkach są tak skąpe, że nie ma możliwości, aby wyrobić sobie zdanie.

    Wielicki jawi się, przynajmniej dla mnie, jako osoba bezwzględna i autorytarna, ze sporą dozą szowinizmu. Gdy w ekspedycji brały udział kobiety, oceniał to negatywnie i lekceważąco, określał je jako „baby”, i wolał, żeby baby z nim nie szły, bo mogą z tego wyniknąć same złe konsekwencje. Określenia takie padają w cytowanych wypowiedziach Wielickiego sprzed lat, nie ma zaś żadnego odniesienia się do nich współcześnie. Wielicki nie powiedział, że np. tak wówczas się mówiło, że ocenia to obecnie negatywnie lub coś podobnego. Wygląda na to, że nadal utożsamia się z tymi sformułowaniami.

    Niedoścignionym dotąd ideałem książki o górach, która nie pozostawiała niedosytu jest dla mnie „Broad Peak. Niebo i Piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego, o której pisałam tutaj. Czytało się ja fenomenalnie. Opowiada tylko o jednej wyprawie, ale za to najbardziej wyczerpująco, bo jest mowa i o zdobywaniu góry w 2013r. i o uczestnikach, o tragedii, o różnorakich dylematach, związanych z górami. Osoby pomawiane o brak pomocy dla kolegów miały możliwość zabrania głosu. W przypadku książki Kortko i  Mirosław Pietraszewskiego jest zupełnie inaczej.

5/10


piątek, 22 listopada 2024

C.J. Sansom „Komisarz” – audiobook, czyta Janusz Zadura

 

Komisarz

        Najtrafniej jest mi ocenić tą powieść słowami płytka i wtórna. Realia Anglii za czasów Tudorów odtworzone są całkiem nieźle, aczkolwiek na poziomie zaledwie podstawowym. Nie można dowidzieć się tutaj niczego, wykraczającego poza przekaz znany z popularnych seriali i filmów. Oryginalna jest tu jedynie perspektywa, odejście od katolicyzmu, konieczność uznania króla za głowę kościoła, likwidacja klasztorów i in. wydarzenia pokazywane są nie z perspektywy dworu, ale zwykłych ludzi na samym dole. 

Książka jest nierówna, jest klika scen frapujących, miejscami zaś jest nudno. Sceneria klasztoru, gdzie mają miejsca najważniejsze wydarzenia, jest skopiowana z „Imienia Róży”. Gdy komisarz na parę dni wyjechał do Londynu, odetchnęłam z ulgą, bo w końcu było coś innego. Jak pokazał chociażby Umberto Eco, akcja powieści może się rozgrywać w jednym miejscu, właśnie w klasztorze i może fascynować, no ale w przypadku C. J. Sansona tak nie jest. 

Najsłabiej ukazane są kwestie osobowe. Matthew Shardlaka, czyli tytułowy komisarz będąc bardzo blisko demonicznego i genialnego Cromwella, powinien błyszczeć inteligencją. Zamiast tego wykazuje się naiwnością. Nie wpadł chociażby na to, że Cromwell i jego ludzie stosują tortury, że np. pomówiony o romans z Anną Boleyn, Mark Smiton, również był torturowany i że przyznał się do cudzołóstwa z królową pod wpływem tortur. Ktoś, kto nie jest w stanie zauważyć, co się koło niego dzieje, wręcz nie rozumie mechanizmów,  uruchomionych przez Cromwella, niezbędnych do realizacji wytyczonych planów i rządzenia wówczas państwem,  nie będzie dla mnie super mózgiem. Okoliczność, że gdy został poinformowany o torturach, to się zdziwił i przyjął to do wiadomości jak prawdziwy fakt, nie zmienia mojej oceny jego miałkiego intelektu. Shardlake nie jest złożoną osobowością, jak np. komisarz Montalbano z cyklu autorstwa Andrea Camilleri. Mimo wykształcenia pod względem psychologicznym jest wyjątkowo prosty, bez większych dylematów. Jego pomocnik jest już tak prosty, że bardziej się nie da. 

Bywają lepsze kryminały.

6/10


środa, 20 listopada 2024

Adam Podlewski „Jak przeżyć w Warszawie króla Stanisława”

 

     Ta książka to istna kopalnia wiedzy, jest idealna dla miłośników Warszawy, historii, sztuki, architektury czy literatury. Są takie fragmenty, które czytałam niczym najbardziej pasjonujący kryminał. Książka przypomina gawędę, tak jakby zawitał w nasze czasy przybysz z opisywanej epoki i opowiadał, jak to wtedy było. Autor opisuje życie w XVIII-wiecznej Warszawie pod każdym chyba kątem. Jest mowa o tym, jak żyły elity i tzw. prosty lud, jak wyglądały ulice, co jedzono, jak się bawiono, jak przebiegały kataklizmy, typu epidemie, pożary czy powodzie itp. itd. Mowa jest też i o wielkich wydarzeniach historycznych, np. uchwalenie Konstytucji 3 Maja czy rzeź Pragi. Jest masa zdjęć różnych obrazów, namalowanych w opisywanej epoce, głównie Canaletta czy Vogla.

    Poza kwestiami historycznymi są też liczne porównania czy analogie do współczesności, jest wychwytywanie pewnych mechanizmów dziejowych, które są ponadczasowe. To właśnie w  wielkich miastach najbardziej rozwija się kultura i sztuka, tu mieszka najwięcej oryginałów, których prowincja zniszczyłaby. Wielkie miasta promieniują na cały kraj. Tu rodzą się różne idee, w tym wywrotowe. Przykładowo wieszanie na rynku targowiczan to niewątpliwie wpływ Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789r. i z ścięcia na gilotynie pary królewskiej. 

    Są zasygnalizowane życiorysy wielu słynnych ludzi, w wielu przypadkach frapujące. Przykładowo Canaletto przybył do nas z Włoch, teraz jego obrazy dawnej Warszawy są fascynujące. W jego czasach jednak malowanie takich widoków uważane było za coś gorszego, niż np. praca portrecisty. Canaletto ponadto opuścił rodzime Włochy, przejechał pół Europy i osiadł w naszym kraju, który uchodził za nieciekawą, zimną prowincję. I właśnie idąc pod prąd społecznym oczekiwaniom, najprawdopodobniej to w Warszawie stał się szczęśliwy, na takiego przynajmniej wygląda na swoich obrazach.

    Książka mimo gawędziarskiego stylu ma indeks osób, indeks miejsc, niezwykle bogatą bibliografię, można więc wielokrotnie do niej wracać, szukając już czegoś konkretnego o określonej osobie czy ulicy, czy zabytku. Mam nadzieje, że autor zrealizuje pomysł, o którym wspomniał na kartach „Jak przeżyć”, a mianowicie napisanie książki sensacyjnej, umiejscowionej w tamtej epoce.  

8/10



środa, 13 listopada 2024

Tove Jansson „Lato Muminków”

 

    Sielską Dolinę Muminków w tym tomie nawiedza kataklizm, powódź zatapia ich dom. Muminki z jednej strony są bajką, z drugiej zaś pełną symboli alegorią rzeczywistości. Tym co pomogło Muminkom, gdy nie miały domu, była solidarność między nimi i zwykłe, ludzkie gesty dobroci i pomocy. Muminek z panną Migotką siedzieli na drzewie, pod nimi wszędzie była woda, Migotka płakała, Muminek był załamany, nie chciało mu się nawet jeść, chociaż miał kanapki od mamy. W desperacji jednak sięgnął po te kanapki, a mama opisała opakowania, np. „Dzień dobry”, albo „Od tatusia”. Taki mały drobiazg, a chęć do życia powróciła.

    Muminki na skutek kataklizmu zostały rozdzielone, część z nich zobaczyła coś porzucony dom, do którego weszli, żeby przeczekać powódź. Jak się okazało, był to budynek teatru. Pisarka napisała, czym jest teatr, otóż „Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są.” 

    W tym tomie poznajemy Emmę, mysz z teatru, która uosabia osoby przywiązane do tego,  co było kiedyś, jej zdaniem powódź „w jej czasach” nie mogłaby się przydarzyć, wtedy wszystko niby było świetne. Emma zamiata podłogę teatru, nie zwracając uwagi na to, że budynek jest przekrzywiony, bo utrzymuje się on na wodzie. Emma zamiata tak, jak zawsze, tyle tylko że tym razem zamiata podłogę od dołu do góry i zmiecione śmieci zaraz spadają w to samo miejsce. No ale ona wie lepiej, jak się zamiata, bo robi to całe życie i nikogo nie będzie słuchać. 

    Poznajemy też Filifionkę. Filifionka z kolei robi to, co należy robić według ogółu,  bez względu na to, czy to się jej podoba, czy nie i bez względu na to, czy określony zwyczaj ma sens, czy nie ma. Zbliżała się Noc Świętojańska i zwyczajowo przyjęte było, że należy tą noc świętować w towarzystwie bliskich. Filifionka co roku zapraszała więc dalszą rodzinę, która ignorowała zaproszenia. Ona więc płakała, że musi ich zapraszać i że oni nie przychodzą. Gdy z kolei Muminek zasugerował jej, aby tym razem zaprosiła jego i pannę Migotkę, najpierw była skonsternowana, potem zaś w końcu szczęśliwa. 

    Jak wszystkie tomy Muminków ten jest równie pełen ukrytych znaczeń, a przy okazji świetnie się go czyta. 

9/10


piątek, 8 listopada 2024

Carlos Luis Zafon „Gra anioła” tom II cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”

 

        W porównaniu do tomu I, „Cienia wiatru” tom II jest żenujący. Czytając zastanawiałam się, czy już zrezygnować, czy jeszcze dalej w to brnąć. Jest tu miłość, zjawiska nadprzyrodzone, okultyzm i olbrzymi poziom niedorzeczności, a wszystko to opisane wysoce patetycznym tonem. Tło społeczne czy historyczne jest ledwo zarysowane. Sama się dziwiłam, że jednak przez to przebrnęłam. Przez czytelników ten tom oceniany jest jako najsłabszy, ostatni tom "Labirynt duchów" natomiast jako arcydzieło. Może znajomość "Gry Anioła" pozwoli lepiej zrozumieć wszyskie aspekty tomu ostatniego, tym się chyba kierowałąm czytając "Grę". 

„Grę Anioła” czyta się bardzo dobrze, wręcz się ją chłonie, mimo wysokiego poziomu niedorzeczności. Tutaj jak rzadko gdzie przebija się miłość do książek. Opisywane postacie albo czytają, albo piszą, albo robią jedno i drugie. Pojawia się znana z „Cienia wiatru” księgarnia rodziny Sempere, tutaj poznajemy wcześniejsze pokolenia księgarzy, dziadka i ojca Daniela, bohatera I tomu. Jest oczywiście Cmentarz Zapomnianych Książek, gdzie można wybrać jedną książkę i otoczyć ją opieką. Wśród zapomnianych, nigdy nienagradzanych książek, napisanych przez nieznanych nikomu autorów można znaleźć perełkę, która jest w stanie odmienić całe życie.  Dla głównego bohatera powieści, zanim wybrał książkę z Cmentarza, powieścią życia były „Wielkie nadzieje” Dickensa.   

Skoro są książki, są też różnego rodzaju spostrzeżenia o nich. Przykładowo można śledzić dyskusję na temat tzw. czarnego charakteru. Czy w powieści jest on konieczny? Wbrew pozorom ludzie lubią, gdy takie postacie się pojawiają. Mogą czuć wyższość moralną nad opisywanym czarnym charakterem. Tyle tylko że nie uświadamiają sobie, że sami również mają tak odrażające cechy, jak opisywana postać, w innych osobach łatwiej to dostrzec.  

Mimo wszystko jednak jak ktoś zrezygnuje z lektury, to niewiele straci. 

5/10  


czwartek, 7 listopada 2024

Agata Christie „Próba niewinności” audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

   

Próba niewinności

         Książka jest wyśmienita, szalenie wciąga, atmosfera tajemnicy a nawet i grozy udziela się czytelnikowi. Ciężko jest sobie wyobrazić, ze ktoś mógłby przeczytać tekst lepiej, niż Krzysztof Gosztyła. Nie ma tu ani Herkulesa Poirot, ani panny Marple, ale ich rolę odgrywa nieznajomy, doktor Calgary, który niespodzianie pojawił się w domostwie państwa Argyle  i oświadczył, że nieżyjący już młody Argail uznany przez sąd za mordercę matki, tej zbrodni faktycznie nie popełnił. 

Galeria opisywanych postaci jest mocno oryginalna. Najciekawszy jest zięć Argailów, kaleka na wózku inwalidzkim, który na swój sposób pogodził się z kalectwem. Jednym z jego ulubionych zajęć stało się obserwowanie ludzi i odgadywanie ich prawdziwych charakterów, tego kim oni tak naprawdę są w środku. Jest to postać fascynująca, bo pozornie prowadzi najmniej interesujące życie z wszystkich opisywanych osób, a jest jednym z najmądrzejszych. Nie biadoli nad sobą, stara się zająć czymś, co dałoby mu radość i satysfakcję i byłoby jednocześnie pożyteczne. Tutaj postanowił spożytkować swoje umiejętności i wiedzę i ustalić poprzez rozmowy z ludźmi, badanie ich reakcji, kto jest zabójcą. 

    Doktor Calgary też budzi podziw, bo mając wiedzę  o niewinności nieżyjącego już, zmarłego w więzieniu chłopaka, mógł nic nie robić. On tymczasem wiedziony wewnętrznym imperatywem robienia rzeczy słusznych, bez względu na konsekwencje, powiadomił rodzinę i ściągnął na siebie ich nienawiść. Okazało się, że wszyscy byli zadowoleni, że domniemany sprawca został ukarany, a sprawa jest zamknięta. 

Zamordowana pani domu była z kolei postacią niejednoznaczną, bo miała szalenie dobre serce i uwielbiała swoje dzieci, w trakcie opisywanych wydarzeń już dorosłe i jak się okazało adoptowane. Dzieci te pochodziły albo ze slumsów, z rodzin patologicznych, zostały zaadoptowane w czasie wojny z  terenów narażonych na bombardowanie.  Dzieciom w nowym domu nie działa się żadna krzywda, wręcz przeciwnie, zostały sprowadzone do czegoś w rodzaju raju. Jak to więc możliwe, że w większości nie były szczęśliwe? Mąż zamordowanej  również nie był szczęśliwy. Te frapujące zagadki powoli się rozwiązują. 

Jak mantra przewija się też tutaj słowo zaufanie. Uzmysłowienie przez doktora Calgarego członkom rodziny Argylów, że skazany za zabójstwo faktycznie był niewinny, spowodowało nie tylko konsternację. Każdy zaczął każdego podejrzewać, wariant zabójcy z zewnątrz był całkowicie niemożliwy. Pojawiły się różne dylematy moralne. Czy można ufać komuś bliskiemu, gdy wdarł się już w umysł cień niepewności, czy ten ktoś nie jest zabójcą? Jest tu przykład pary, gdzie jedna z osób uświadomiła sobie, że ukochana osobą podejrzewa ją o zabójstwo. Czy gdy sprawa już się wyjaśniła, to czy taki związek, w którym jednak jest brak zaufania, ma sens?    

Dla mnie to jedna z najlepszych powieści Królowej Kryminału. 

9/10


poniedziałek, 4 listopada 2024

Cezary Łazarewicz „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” – audiobook, czyta Maciej Kowalik

 

        Wyciśnięcie czegoś nowego i godnego uwagi ze sprawy zabójstwa sprzed prawie 100 lat jest trudnym zadaniem. Sprawa nie budzi już emocji, nie żyje żaden świadek. Odnosiłam wrażenie, że Łazarewicz liczył na to, że gdy przeczyta akta, odkryje coś, na co nie zwrócił uwagi żaden ze składów sędziowskich, sądzących tą sprawę. Oczywiście niczego takiego nie znalazł. Spodziewał się chyba też, że gdy znajdzie dowody ze sprawy, to może również wpadnie na jakiś genialny pomysł, na który nikt wcześniej nie wpadł, np. badania DNA współczesnymi metodami. Dotarł do narzędzia zbrodni, które o dziwo się zachowało, porozmawiał z naukowcami i dowiedział się, że nie ma możliwości, aby było na nim DNA sprzed 100 lat. Nie było ono specjalnie zabezpieczone, leżało w szafie, dotykane przez setki ludzi. Próby te jak dla mnie było mocno naiwne i megalomańskie. Ani sędziowie, ani prokuratorzy, ani policjanci, ani naukowcy, ani adwokaci 100 lat temu nie byli w stanie znaleźć dodatkowych dowodów, które mogłyby przekonać nieprzekonanych, ale autor uznał, że coś znajdzie. Nie znalazł nic. 

        Można się było spodziewać takiego obrotu sprawy. Stanowisko współczesnych naukowców jest takie, że skoro w tamtych czasach jeden z najwybitniejszych i najrzetelniejszych naukowców światowej klasy wydał określoną opinię o DNA, w oparciu o którą doszło do skazania, to opinia ta była słuszna.

    Łazarewicz poza samą zbrodnią niezwykle szeroko opisał wszystkie jej aspekty. Zbrodnia zniszczyła całe życie córce Gorgonowej, która urodziła się już po fakcie. Kobieta ta opowiadała, że dzieci w sierocińcu, gdzie ostatecznie się znalazła, gdy dowiedziały się, czyją jest córką, wyśmiewały ją i dręczyły. Podobnie było z zakonnicami, opiekunkami z tego sierocińca. Kobieta ta całe życie poddana była ostracyzmowi.  

Na oddzielną  uwagę zasługują media. Łazarewicz po temacie mediów się prześlizgnął. Ale zamienienie życia córki Gorgonowej w piekło było w dużej mierze zasługą dziennikarzy, którzy wracali do tej sprawy, co jakiś czas gdzieś ukazywał się artykuł z informacjami, gdzie teraz jest i co porabia córka Gorgonowej. W tym zakresie refleksji nie było. Jest również przykład na ogłupianie ludzi przez media. W jednej z gazet ukazał się artykuł o ogrodniku, zatrudnionym w domu, w którym doszło do zabójstwa. W artykule została zawarta całkowicie zmyślona informacja, że na łożu śmierci ogrodnik przyznał się do tego, że to on zabił Lusię. Ogrodnik tymczasem do czasu tej publikacji spokojnie sobie żył, nigdy nie był na łożu śmierci i nigdy nie powiedział, że był zabójcą. Po publikacji oczywiście zaczął być postrzegany jako zabójca i jego życie również stało się koszmarem.  

      W przypadku niesamowitego reportażu "Żeby nie było śladów", o którym pisałam tutaj, o zabójstwie Grzegorza Przemyka tego samego autora, wertowanie akt czy rozmowy ze świadkami miały sens. W sprawie Przemyka mataczono, w sprawie matactwa toczyło się potem odrębne postępowanie, poza tym żyli świadkowie. 

7/10


piątek, 25 października 2024

Charlotte Bronte „Dziwne losy Jane Eyre”

 

        Z racji tego, że „Dziwne losy” są jedną z moich ulubionych książek, czytałam ją po raz bodajże trzeci, nawet pisałam już o niej. Za każdym razem jednak na wielkie dzieła patrzy się inaczej, mamy kolejne doświadczenia, jesteśmy dojrzalsi i mądrzejsi, na co innego zwracamy uwagę. 

Powieść czyta się świetnie, mimo znanej już treści i mimo że ma około 200 lat. Cały czas fascynujący jest mroczny klimat, w szczególności wielkie, pełne tajemnic i niebezpieczeństw, usytuowane na odludziu domostwo pracodawcy Jane, Rochestra. Jeśli ktoś nie zna treści, powinien przygotować się na zaskoczenia. 

Tak jak i poprzednio najbardziej zafascynowały mnie obserwacje psychologiczne. Jane nie ma nic wspólnego z bezmyślnym życiem i z podążaniem za utartymi schematami. Wiele czasu poświęcała na myślenie, na analizowanie tego, co się wokół niej dzieje. Będąc wyśmienitym obserwatorem była w stanie rozszyfrować ludzkie charaktery. Jak to robiła, na co zwracała uwagę, to wszystko jest opisane. Dzięki temu Jane miała w sobie wielką siłę i będąc na świecie całkiem samą była, a właściwie żyjąc w przeświadczeniu, że jest całkowicie sama,  była w stanie podjąć działania, które wymagały niewyobrażalnej odwagi i których chyba nikt inny nie zrealizowałby. Podczas czytania pojawia się pokusa, aby również zacząć żyć bardziej świadomie, w mniejszym pędzie, aby znaleźć czas na zastanowienie się i na przemyślenie pewnych rzeczy.  

Książka ta może być idealna na tzw. trudne czasy, Jane prawie całe życie miała pod górkę i niemal stale musiała walczyć z licznymi przeciwnościami losu. Było jej ciężko, a niekiedy nawet bardzo ciężko, starała się, o ile to tylko było możliwe, znaleźć koło siebie kogoś bliskiego, z kim byłoby już raźniej, mogła to być nawet koleżanka. Była też głęboko wierząca, co też pomagało w trudnej codzienności. Przemyślenia na różnego rodzaju tematy nie są rozwlekłe, nie przeszkadzają w lekturze, niekiedy wypowiada je narrator, kiedy indziej pojawiają się w rozmowach. Przydałoby się jednak nowe tłumaczenie, niektóre kwestie brzmią nieco archaicznie, np. Jane mówiąca do swojego ukochanego „Mój panie”, współcześnie takie zwroty są i irytujące i śmieszne. Nie przeszkadza to na szczęście w lekturze. 

    Odnośnie różnych tematów do rozważań, to pojawiła się np. kwestia zemsty. Autorka porównała ją do wina, początkowo picie go jest czymś fajnym, nastrój się poprawia, ale chce się pić coraz więcej. No i pojawia się wiadome niebezpieczeństwo, uzależnienie, po pewnym czasie już się nad piciem nie panuje. Gdy kogoś ogarnia szał zemsty i pielęgnuje w sobie to uczucie, nadchodzi moment, gdy również przestaje się nad nim panować, człowiek staje się niewolnikiem zemsty. Obserwowałam to zjawisko w zwykłym życiu, znam takie osoby, zostały w pracy bardzo niesprawiedliwie potraktowane, wyrzucone i dla wielu takich osób od dobrych kilku lat nic innego poza zemstą się już nie liczy.   

    Mowa jest np. o przyjaźni i bliskich relacjach między ludźmi. Jane przez wiele lat miała bardzo ograniczone kontakty towarzyskie, skazana była po prostu na te osoby, które były w pobliżu, była oczywiście w stanie docenić ich zalety, widziała również wady, ale miała świadomość, że tak naprawdę z tymi osobami ma niewiele wspólnego. Była samotna. Gdy w końcu sytuacja się zmieniła i poznała swoje kuzynki, stałą się szczęśliwa, bo szybka się zorientowała, że łączy je taki sam system wartości, podobny poziom intelektualny, zainteresowania. Poza tym mogła z nimi po prostu szczerze rozmawiać niemal o wszystkim. Stała się szczęśliwa. To uczucie, gdy ma się kontakt z kimś choć trochę podobnym, jest rewelacyjne i każdy chyba je zna, jest to przeciwieństwo kontaktów na siłę, lub takich wynikających np. z tylko pracy. Są też świetne opisy relacji z kuzynem, który był wyjątkowo prawnym człowiekiem, ale jego osobowość była tak silna, że działając w dobrej wierze narzucał innym, a w szczególności Jane swoje zdanie. Ciężko było czuć się w jego towarzystwie dobrze.  

    „Dziwne losy” z tym mrocznym klimatem i tajemnicą są idealne na jesień. 

10/10




piątek, 18 października 2024

Szczepan Twardoch „Powiedzmy że Piontek” – audiobook, czyta Szczepan Twardoch i Borys Szyc

 

        Kiedy ma się ulubionego autora i czyta się niemal wszystko, co on napisze, trzeba niestety liczyć się z tym, że nie każda napisana przez niego pozycja będzie udana. Ta właśnie jest chyba najsłabsza.

Zapowiadało się całkiem nieźle, bo Twardoch na samym początku opisał  emerytowanego górnika, który pozornie ma udane życie. Ma żonę, dzieci, wnuki, niezłą emeryturę, nie wiadomo nic o tym, aby miał jakieś poważne problemy zdrowotne. Ale okazało się, że całe życie nosi on w sobie niespełnione marzenie o żeglowaniu i to na morzu. Nigdy nie robił nic w tym kierunku, aby to marzenie spełnić, a bo to nie było czasu, a bo praca, a bo dzieci, a bo nikt w otoczeniu nie zajmował się takimi „fanaberiami”,  itp. itd. Nasz górnik nauczył się żyć w takim niespełnieniu, w kołowrocie, dom, praca, dzieci, ale w pewnym momencie się ocknął. I ten początek książki był naprawdę frapujący.  

Potem nagle pojawia się inny bohater, w zupełnie innym czasie, w innym miejscu, a mianowicie w Afryce, wiele, wiele lat wcześniej, jest żołnierzem. I również ma niespełnione marzenie o żeglowaniu. Przy nim pojawia się dziwna, niewidzialna postać, która wie, co było, co jest i co będzie, wie nawet, jak rozegrałyby się alternatywne historie życia tego żołnierza. Fascynujące były tutaj spostrzeżenia na temat chociażby przypadku czy przeznaczenia w życiu człowieka. Nasz żołnierz z przyczyn niezależnych od niego, nie brał udziału w bitwie przeciwko rdzennej ludności afrykańskiej, podczas której doszło do ludobójstwa. Kilka lat później gdy wpadł w ręce autochtonów, fakt ten, że nie uczestniczył w tej wcześniejszej bitwie, uratował mu życie.  Zapowiadało się więc coraz lepiej.  

A potem audiobooka słuchało się coraz gorzej. Pojawiła się kolejna postać, która nie wiadomo do końca, kim była. Ten bohater sam nie wiedział, kim jest, raz patrzył na kogoś innego, potem jakby tym kimś innym się stał. Dla mnie to  był bełkot. Książka stał się nudna, przewidywalna i gdyby nie to, że jest krótka, to chyba przerwałabym słuchanie przed zakończeniem. 

6/10    


czwartek, 17 października 2024

Lilian Jackson Braun „Kot, który miał 60 wąsów”

 

           Przedostatni tom serii wydany został po raz pierwszy, gdy autorka miała już 94 lata, u nas rok później. Jest to bardzo imponujące, bo najprawdopodobniej chyba właśnie w tym wieku ten tom napisała. Dożyła 98 lat. Sadząc po jej spuściźnie literackiej, gdzie opisuje w większości ludzi szczęśliwych, sama również była szczęśliwa. 

30 tomów serii z Qwillem i jego kotami Koko i Yum Yum, to jednocześnie kryminały i właśnie opowieści o tym, jak być człowiekiem spełnionym szczęśliwym. Nie wszyscy oczywiście byli szczęśliwi całe życie, każdy ma lepszy i gorszy czas. Ale nawet po różnych dramatach i klęskach ludzie ci potrafili się podnosić. O dziwo, wielu mieszkańców miasteczka, opisywanego przez   Lilian Jackson Braun dożywało sędziwego wieku w bardzo dobrym zdrowiu. Nie każdy jednak prowadził tzw. zdrowy tryb życia, nie każdy dbał należycie o dietę czy o ruch fizyczny. Wyglądało to tak, jakby jednak psychika i nastawienie do życia były najważniejsze i jakby to one wpływały na stan zdrowia. Jestem przekonana, że pisarka opisując swoich bohaterów, czerpała po prostu z życia, miała pierwowzory  w realu. I że rzeczywiście tak po prostu było. 

A jaka jest recepta Lilian Jackson Braun na udane życie?  Satysfakcjonujące relacje międzyludzkie z pewnością mają tu kluczowe znaczenie. Jedni bardzo lubią towarzystwo i cały czas muszą otaczać się dużym gronem rodziny, czy znajomych, inni wręcz przeciwnie. Wystarcza im bardzo mała ilość kontaktów. Wspólnym mianownikiem jest to, że te ich potrzeby towarzyskie są zaspokojone. Ludzie ci mają pasje i tu również nie ma żadnej reguły, co może być taką pasją. Jest coś, co lubią robić i czerpią z tego satysfakcję. U Qwilla było to pisanie, całe  życie był dziennikarzem, były to też książki, koty i rower. Czytanie książek jest jednym z ulubionych zajęć wielu opisywanych postaci. A o tym, jakie szczęście daje kot w domu, wiedzą doskonale kociarze. U Lilian Jackson Braun również olbrzymia część mieszkańców Pickax to fascynaci kotów. Poza tym opisywane osoby są pożyteczne dla ogółu. Wielu z nich to wolontariusze, angażujący się w różne lokalne inicjatywny, wspierający np. lokalną bibliotekę, potem księgarnię. Są też w dużej mierze indywidualistami, niekiedy nawet i ekscentrykami, są sobą i nikogo nie udają. 

W związku z tym, że  z całej serii pozostał mi jeszcze do przeczytania tylko ostatni tom, zacznę je czytać ponownie. 

8/10    


    




czwartek, 3 października 2024

Stephen King "Sklepik z marzeniami" - audiobook, czyta Leszek Filipowicz

 

Sklepik z marzeniami
    "Sklepik" to idealny przykład na to, jak bardzo świetna myśl przewodnia, przesłanie powieści, o którym nie da się zapomnieć i nie można go nie zauważyć,  może rozmijać się z formą, w jakiej powieść ta została napisana. Książka w szczególności do połowy jest zbyt rozwlekła, wieje z niej nudą, słuchanie audiobooka z pewnością było prostsze, niż czytanie. Zanim wydarzenia się tak naprawdę rozkręciły, kilkakrotnie miałam zamiar zrezygnować. Finalnie jednak było warto i to bez cienia wątpliwości.  Co oczywiste, skoro jest Stephen King, muszą być elementy nadprzyrodzone. 
    Do małego amerykańskiego miasteczka przybył sprzedawca, otworzył sklep i za pół darmo oferował do sprzedaży takie przedmioty, o których ktoś marzył i nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie mógł coś takiego nabyć. Niekiedy oferował nie tylko przedmioty, ale coś niematerialnego, np. pozbycie się fizycznego bólu. Ludzie płacili za to przysłowiowe grosze, ale musieli też dodatkowo zrobić coś, co sprzedawca określał jako zrobienie komuś psikusa. On decydował, na czym to miało polegać. Te psikusy to były po prostu złe czyny, jedne wydawały się mniej złe, jak np. zniszczenie komuś prania, inne wyglądały dużo groźniej, np. podrzucenie komuś zdjęcia, sugerującego romans partnera z kimś innym. Konsekwencje tych czynów były finalnie katastrofalne. Ludzie których to zło spotkało, z reguły uznawali za sprawców niewłaściwe osoby i usiłowali się na nich zemścić. Ktoś zaczął mieć poczucie winy i zaczął rozważać samobójstwo. Spirala zła się rozkręcała coraz bardziej. 
    Doskonale to obrazuje, jak bardzo zło rezonuje, jak nawet nie do końca świadomie można doprowadzić bezmyślnością, głupotą czy zachłannością do nieobliczalnych wręcz konsekwencji. Pozornie drobne zło może skutkować nawet czyjąś śmiercią, czy zniszczeniem życia. 
    Stephen King pokazał też, że tak duże  zło wyrządzają tzw. normalni ludzie, a nie zwyrodnialcy, przynajmniej w przeważającej większości wypadków. I co gorsze, pobudki jakimi ktoś się kierował, wcale nie musiały być takie tragiczne. Przykładowo jedna z bohaterek cierpiała na ostrą postać artretyzmu i straszliwie bolały ją dłonie. Ból był tak straszny, że rozważała nawet amputację dłoni, a choroba ta była przewlekła. Z powodu tego bólu była na granicy poczytalności i była w stanie zrobić niemal wszystko, aby to ustało. Gdy dostała propozycję "zrobienia psikusa" w zamian za pobycie się bólu, nawet się za wiele nie zastanawiała. 
    Inny bohater był około 50 tki, był totalnym przegrywem, alkoholikiem, prawdopodobnie w depresji, jego życie było ruiną. W sklepie zobaczył przedmiot, który podobał mu się strasznie w czasach młodości. W ataku desperacji pomyślał, że gdy go zakupi, może los się odwróci, że choć przez chwilę stanie się dawnym sobą i wszystko jeszcze stanie się możliwe. 
    "Sklepik" przypomina trochę moralitet, chociaż w ogóle nie ma tu mowy o jakimkolwiek bezpośrednim moralizatorstwie. Ale King pokazał, że wszyscy jesteśmy zdolni do czynienia zła i je czynimy, a konsekwencje tego zła są obecne przez starsznie długi czas, bo rodzi ono kolejne zło, a ono kolejne itd.  I że warto zastanowić się nad sobą w tym właśnie kontekście. 
8/10 








piątek, 27 września 2024

Andrea Camilleri "Polowanie na skarb" tom 18 cyklu z komisarzem Montalbano

 

    Pisałam już wielokrotnie o cyklu z komisarzem Montalbano. Ten tom jest o tyle wyjątkowy, że niesamowicie wciąga zagadka kryminalna. Otóż nieznany człowiek wysyła do Montalbano dziwaczne wierszyki, w których jest zagadka, a równolegle do tego nie wraca do domu młoda, piękna dziewczyna. Z reguły u A. Camilleri zagadki kryminalne niespecjalnie wciągają, przynajmniej mnie. Tym razem nie mogłam się oderwać od książki. Są oczywiście i inne walory, jak zawsze to możliwość obserwacji komisarza oryginała, śledzenie jego lektur, wnikanie w jego rozmyślania itp. itd. 

Pisałam już i o tych kryminalnych zagadkach i o samym komisarzu, o jego lekturach. Nie pisałam natomiast jeszcze o Sycylii jako o miejscu, z którym Montalbano jest tak integralnie związany, że bez niej nie potrafiłby chyba żyć, a gdzieś indziej z pewnością byłby innym człowiekiem. Miejsce i człowiek funkcjonują w symbiozie. Montalbano nigdy nie brał pod uwagę przeprowadzki. Przypomina mi to słowa tureckiego noblisty Orhana Pamuka, który mówi w wywiadach, że od urodzenia mieszka w Stambule i tylko tam czuje się tak naprawdę sobą. Partnerka komisarza Montalbano, Livia, zamieszkuje na północy Włoch, w Genui, i ani ona, ani Montalbano nie zamierzają się przeprowadzać. Trwają więc w związku na odległość.
 
Przeczytałam ostatnio gdzieś, że właśnie na Sycylii na jednym ze spotkań autorskich z Camillerim, właścicielka lokalnej księgarni powiedziała mu, żeby absolutnie nie dopuścił do ślubu Montalbano z Livią. Dla Sycylijczyków ktoś spoza wyspy jest obcy, a oni obcych unikają, ich przodkowie, a niekiedy i oni przeżyli wiele najazdów i uważają, że najlepiej im jest we własnym, rodzimym gronie. Szkoda byłoby psuć opowieść takim niewłaściwym mariażem. W tym tomie wątek ślubu w ogóle nie jest jeszcze w ogóle rozważany.  

Montalbano mieszka nad samym morzem, słońca ma pod dostatkiem, a pływa kiedy chce. Punktualność i uporządkowanie nie są jego mocną stroną. Gdy wychodzi z pracy na obiady czy na spacery, kiedy to może spokojnie rozmyślać, nic stanowi to problemu. W genach chyba ma już dumę ze swoich przodków i wielowiekowej kultury, obecnej na tych ziemiach. Nie przepada za podróżami, nawet bez nich jest człowiekiem światłym. Najlepiej czuje się właśnie na swojej wyspie. Ma świadomość minusów, związanym z zamieszkiwaniem na Sycylii, jak np. prawdziwa mafia, ale widzi przewagę plusów. 
8/10 

czwartek, 19 września 2024

Antoine Compagnon „Lato z Montaigne`em”

 

Montaigne był prawdziwym mędrcem, żył w bardzo burzliwych czasach wojen religijnych w XVI wieku, dużo czytał, myślał. Mimo to jak dotąd nie zdobyłam się na przeczytanie w całości opus magnum jego życia, czyli „Prób”. Może gdyby powstało nowe tłumaczenie tekstu sprzed ponad 400 lat, to mogłoby pomóc. Uwielbiam za to, gdy raz na jakiś czas ktoś cytuje którąś z myśli Montaigne`a. Są z reguły głębokie, dające sporo do myślenia. „Lato z Montaigne`em”, mające na celu przybliżenie tego dorobku, okazało się jedną wielką pomyłką. 

Dobór sentencji  Montaigne`a jest fatalny. Jeżeli ktoś nie znał wcześniej żadnych jego refleksji, spostrzeżeń, itp. itd., to w zaprezentowanym zbiorze nie zauważy ani niczego nadzwyczajnego, ani ciekawego. W każdym mini rozdziale jest myśl Montaigne`a, czasem 2 lub 3, dotyczą one tego samego tematu, każdy rozdział to inny temat, jest też omówienie tej myśli, dokonane przez Compagnona. Spodziewałam się, że te omówienia będą to informacje np. o życiu myśliciela, o okolicznościach, które doprowadziły Montaigne`a do określonych wniosków, nawiązania do ówczesnej sytuacji politycznej czy do ówczesnych kwestii społecznych. Tak było zaledwie parę razy. 

W większości wygląda to dość groteskowo. Przykładowo przytoczonych jest parę zdań Montaigne`a na temat tego, jak upadł z konia. Mowa jest o dosłownym upadku z konia, nie o przenośni. Omówienie wygląda mniej więcej tak, że Compagnon wyjaśnia, że Montaigne opisuje, jak upadł z konia. Naprawdę jest to żałosne.  

5/10




wtorek, 17 września 2024

Raymond Chandler „Głęboki sen”

 

        Jeśli ktoś nie zna legendarnego detektywa Philipa Marlowa, to naprawdę warto, aby przeczytał chociaż jeden tom, bo to tak jakby się nie znało Sherlocka Holmesa. Chandler miał wielki dar obserwacji ludzi, po ich zachowaniu, po drobnych gestach czy mimice wiele już odkrywał. 

        Niezapomniany jest styl pisania Chandlera i nawet dla tego stylu warto sięgnąć po książkę. Chandler to jedyny autor, co do którego mogę stwierdzić, że nawet gdy kogoś nie interesują kryminały, to może po niego sięgnąć z uwagi właśnie na styl i język.  Pisze on z reguły krótkimi zdaniami, nie ma wodolejstwa. Opisywani ludzi to w większości ludzie czynu, którzy wolą działać, a nie stale coś rozważać. Język jest dosadny, niczego nie trzeba się domyślać. Chandler ma jeszcze dodatkowo spore poczucie humoru i jest ono mocno wyczuwalne. Nie ma tu żadnego naiwniactwa, pisarz i stworzony przez niego detektyw znają życie z każdej strony. Spostrzeżenia na temat ludzkiego zachowania, ich motywów czy dylematów również z reguły zamykają się w jednym zdaniu, czasem w dwóch czy trzech maksymalnie. Zdanie te są ostre jak brzytwa i  liczy się tam każde słowo, nie można byłoby ich skrócić. Opisywani ludzie pochodzą z wszystkich kręgów społecznych, są i bogaci i biedni, wykształceni i nie, nie brakuje osób z półświatka, jak na kryminał przystało jest ich całkiem sporo. Nie wiem, jak brzmi wcześniejsze tłumaczenie, czytałam w nowym przekładzie Bartosza Czartoryskiego. 

        Marlowe natomiast z jednej strony jest cyniczny, bo wie, czego się spodziewać po ludziach i nie ma tutaj żadnych złudzeń, z drugiej natomiast jest głęboko wrażliwy na krzywdę innych osób. Ma też swoje zasady. Wszystko wskazuje na to, że jest alkoholikiem. Kiedy nie działa i musi odpocząć bywa melancholijny. Poczucie humoru ratuje go przed dołami psychicznymi.  W tym tomie przyjął zlecenie od bogatego, starszego generała, miał znaleźć szantażystę. Potem oczywiście wszystko się skomplikowało.  

7/10


sobota, 14 września 2024

Orhan Pamuk „Dziwna myśl w mojej głowie”

 

  To naprawdę piękna, mądra książka, w sam raz na poziomie noblisty. Jest to opowieść o zwyczajnej codzienności z wielkimi wydarzeniami w tle, o przemijaniu, o Stambule, o wierności sobie, ale przede wszystkim o czymś co jest trochę na pograniczu czegoś normalnego i irracjonalnego, czyli o tej tytułowej „dziwnej myśli”. Ta „dziwna myśl w głowie” to może być np. nagłe uświadomienie sobie pewnych kwestii, uzmysłowienie sobie czego naprawdę się chce, kogo się kocha, co się lubi, moze to być również olśnienie itp. itd. 

    Natomiast z kwestii "dziwnej myśli" bardziej irracjonalnej, to jeden z bohaterów powieści został kiedyś oszukany przez bliską osobę, przez długi czas nie miał jednak świadomości roli tej osoby w zdarzeniu. Czytelnik wiedział więcej, bo narrator powoli, powoli, odkrywał przed nim różne niuanse tej sytuacji. Oszukany bohater kiedyś, nagle podczas spotkania z tą osobą, która go oszukała, po neutralnej wymianie zdań na luźne tematy, po spojrzeniu w oczy, zrozumiał, że został w tej sytuacji, o której bez spojlera nie można mówić szerzej, oszukany. I autor nie wyjaśnił, jak to się stało, że nagle to ten bohater zrozumiał. Mogło być tak, że bezwiednie gdzieś w podświadomości układały mu się w logiczną całość różne niuanse i drobne poszlaki poszlak, wskazujące na to oszustwo, którego nawet sam przed sobą nie chciał sobie uświadomić. Ale nadal jednak pozostaje pytanie, dlaczego uświadomił sobie to oszustwo tak nagle i bez żadnej przyczyny. Może pojawiła się ta przysłowiowa kropka nad i, która pomogła w tym uświadomieniu sobie tego właśnie wtedy, może skojarzył sobie wyraz twarzy tej osoby w różnych sytuacjach, może ton głosu. Pozostanie to tajemnicą. Ale oczywiste jest to, że każdy przeżywał różne podobne sytuacje, kiedy nagle coś w nim jakby zaskakiwało.  

    Olga Tokarczuk w jednym z naprawdę wspaniałych esejów czy wykładów o powieści i literaturze, zawartym w zbiorze "Czuły narrator", o którym pisałam tutaj, napisała, że Wielka Powieść musi mieć w sobie tajemnicę i musi też przedstawiać pewne fakty w inny sposób, niż zazwyczaj są postrzegane, tak aby zmienić czytelnikowi punkt widzenia, aby go wzbogacić. „Nagła myśl w mojej głowie”  spełnia te kryteria. 

    Jest to też powieść o przemijaniu. Mevlut przyjechał do Stambułu wraz z ojcem jako jeszcze dziecko i całe niemal życie sprzedawał buzę, turecki napój z alkoholem, nosił ją na ramionach w nosidłach. Obserwował, jak przez kilkadziesiąt lat zmienia się Stambuł, zarówno pod względem architektury, jak i obyczajowości. Gdy chodził samotnie po ulicach i sprzedawał buzę, miał wrażenie, jakby miasto do niego mówiło, wtedy był po prostu szczęśliwy. Obserwował też, jak zmieniają się ludzie, jak dojrzewają i jak się starzeją. To starzenie się też jest dość oryginalnie przedstawione, odebrałam to jako proces przed którym w pewien sposób można się trochę bronić, przynajmniej w aspekcie psychicznym. Nasz bohater z biegiem lat tracił ciekawość życia, gdy był młody lubił oglądać zmieniający się Stambuł, w starszym wieku zaczęło go to przerażać, wolał chodzić tylko po znanych miejscach, nie nadążał za tymi zmianami i jednocześnie nie podejmował żadnych wysiłków, aby chociaż w małym aspekcie za tymi zmianami podążać. Nie był już w stanie czerpać radości z nowoczesności i z nowości i z współczesności. Żył przeszłością, stale rozpamiętując to, co było dawno. 

Mevlut będąc całe życie biedny, uchodził za przegrywa. O. Pamuk pokazał, że ktoś taki w rzeczywistości może być dużo szczęśliwszy, niż ludzie sukcesu. Nie jest to powieść o szczęśliwym biedaku, to byłoby za proste. Mevlut nie zawsze był szczęśliwy, ale nawet w chwilach totalnego doła psychicznego wędrówka po mieście dawała mu wytchnienie i spokój.    

    Całość czyta się zaskakująco dobrze, mimo braku spektakularnych wydarzeń akcja wciąga. Wydarzenia opisywane są z punktu widzenia wielu osób, co daje większe zrozumienie różnych postaci. 

    Jedyna rzecz, która mi przeszkadzała, to fakt, że Mevlut był człowiekiem bardzo prostym, bez wykształcenia, tak samo było z przeważającą większością opisywanych postaci. Brakowało mi więc nieco głębszych jego refleksji, nie ma tu oczywiście nawiązań do literatury tureckiej czy tureckiego malarstwa, albo muzyki. Takich refleksji nie miał kto snuć, żaden z bohaterów z uwagi na wychowanie, brak wiedzy, nie miał potrzeby, aby obcować z kulturą. Nie jest to więc „W poszukiwaniu straconego czasu”, gdzie różnego rodzaju refleksji z literaturą, sztuką czy muzyka, było sporo. Zamysł Orhana Pamuka jest oczywisty, pokazał uniwersalne ludzkie odczucia, niezależne od czasu kiedy się żyje, miejsca czy wykształcenia. 

 9/10


środa, 11 września 2024

Andrzej Nowak „Dzieje Polski. Tom 2.1202-1340. Od rozbicia do nowej Polski”

 

Dzieje Polski. Tom 2. 1202-1340. Od rozbicia do nowej Polski

      Tak jak i tom I, ten jest równie porywający, może nawet i bardziej, bo osobiście wolę późniejsze średniowiecze, niż to najwcześniejsze. Tam gdzie prof. Nowak snuje różnego rodzaju rozważania, dokonuje porównań np. do tego co działo się w tym samym czasie w innych państwach lub do analogicznych sytuacji w późniejszym czasie, jest to rewelacja. Opis wydarzeń momentami bywa bardziej nużący, ale i tutaj w miarę możliwości też stara się maksymalnie zaciekawić. Książka uczy myślenia, kojarzenia faktów, wyciągania wniosków, nie są to tylko suche fakty. Autor również nie waha się oceniać tego, co opisuje. Oczywiste jest to, że każdy na co innego zwróci uwagę podczas lektury. Tak jak i przy tomie I opiszę to, co mnie najbardziej zaintrygowało. 

Pod koniec tomu sporo miejsca zostało poświęcone sojuszowi z Litwą z czasów Łokietka, kiedy to doszło do ślubu syna Łokietka, Kazimierza z córką Wielkiego Księcia Litewskiego Aldoną. Zdaniem autora ten sojusz przygotował grunt pod późniejszą Unię Polsko – Litewską z 1380r. Paweł Jasienica bardzo krytycznie ocenia tą Unię, podnosząc, że najbardziej skorzystała na niej Litwa, a nie Polska i że Unia niepotrzebnie skierowała nas na Wschód, odcięła od Zachodu i wplątała w liczne, niepotrzebne  wojny. Prof. Nowak z kolei prezentuje jeszcze inny punkt widzenia. Jego zdaniem bez Unii zostalibyśmy małym, niewiele znaczącym państwem, wciśniętym między zachodnie mocarstwa, które prędzej czy później zostałoby zwasalizowane, albo też zostalibyśmy po prostu  podbici. Nie wiadomo, czy Litwa oparłaby się zakusom Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, czy nie zostałaby wchłonięta. Problem Moskwy pojawiłby się wówczas w naszych dziejach znacznie wcześniej. Gdyby nie Unia nie powstałaby też kultura polska, która dla naszej narodowej tożsamości ma tak wielkie znaczenie. Twórcy żyjący w późniejszych wiekach na Litwie czy też na naszych kresach wschodnich z pewnością również tworzyliby, ale w innym języku i nie miałoby to z polskością nic wspólnego. Pozostaje więc pytanie, jak wyglądałaby nasza narodowa kultura np. bez Mickiewicza,  czy nadal miałaby tak wielką siłę oddziaływania, że pomogłaby przetrwać okupację? Wszystkie te pytania pozostaną oczywiście bez odpowiedzi, ale już same te dywagacje są fascynujące i mocno poszerzają horyzonty i to bez względu na to, czy czytelnik podziela punkt widzenia Jasienicy czy Nowaka. 

Autor jak zwykle nie stroni od nawiązań do kultury i literatury. Wspomniał m. in. „Imię Róży” Umberto Eco w kontekście analiz dotyczących papiestwa za czasów Łokietka. W ”Imieniu Róży” papież Jan XXII ukazany jest jako czarny charakter, postać która ma na sumieniu wiele ofiar inkwizycji. Jako przeciwwagę dla papieża Umberto Eco opisał króla, a potem cesarza Ludwika IV Bawarskiego. Zdaniem prof. Nowaka to karykaturalne przedstawienie Jana XXII jest bardzo krzywdzące, gdyż miał on wiele zasług, a teraz jeżeli ktoś w ogóle tego papieża kojarzy, to  dzięki Umberto Eco utożsamia go tylko ze złem i głupotą. Z punktu widzenia naszego państwa też wyglądało to zupełnie odwrotnie, niż u Umberto Eco.  Omawiając starania Łokietka o zjednoczenie państwa i o koronację prof. Nowak bardzo mocno podkreślał, że koronacja doszła do skutku właśnie dzięki papieżowi Janowi XXII, który walczył z cesarzem i któremu zależało, aby sąsiedzi cesarstwa byli silni. Papież był też przychylny Polsce nawet w sporze z Krzyżakami. Gdyby na tronie papieskim zasiadał inny papież nasze dzieje w ogóle mogły potoczyć się inaczej.  

Prof. Nowak jest też mistrzem aluzji do współczesności. Również pisząc o Łokietku i jego sporze z Krzyżakami, nawiązał delikatnie do naszych czasów. Otóż Krzyżacy chcąc zamknąć definitywnie sprawę zaboru Pomorza, robili Łokietkowi i Polsce bardzo negatywny PR na dworach europejskich. Opisywali go jako władcę mało elastycznego, nierozumiejącego polityki, który nie rozumie także, jak bardzo "korzystne" warunki pokojowe Krzyżacy chcą nam zaproponować. W rzeczywistości warunki, jakie były proponowane były żenujące i nie do przyjęcia. Czarny PR jednak swoje robił, Łokietek  z różnorakich względów postrzegany był za granicą negatywnie. W rzeczywistości starał się cały czas utrzymać nasze ziemie, nawet kosztem prowadzenia wojny.   Mimo kreowania tego negatywnego wizerunku naszego władcy nie poszedł na ustępstwa i nie zgodził się na warunki nie do przyjęcia. Oczywiście jednak jednoznaczne rozstrzygnięcie, czy w danych warunkach lepiej było nadal prowadzić wojnę, czy zgodzić się na niekorzystne warunki pokojowe, nie jest możliwe. Czarna legenda dotycząca wielu władców różnych krajów niekoniecznie świadczy o tym, iż rządzili, czy też że rządzą oni źle, często po prostu dbają o interesy własnego narodu, a nie innych państw. 

W tym tomie najbardziej godne uwagi było dla mnie przedstawienie postaci Wł. Łokietka. Podobnie jak i Cherezińska przedstawił on naszego króla jako postać nie tylko o wyjątkowo szerokich horyzontach, ale jako człowieka o porażającej konsekwencji w dążeniu do celu, potrafiącego podnosić się z upadków. Nie był naturalnym kandydatem do korony, jakim jest syn króla. Gdy podjął się dzieła zjednoczenia państwa i walki o koronację, uwarunkowania międzynarodowe były bardzo trudne, byliśmy zlepkiem ziem, których suwerenność była mocno zagrożona.  Przez długi czas nie miał wystarczającego poparcia wśród ówczesnych polskich elit. Przez 10 lat żył na wygnaniu, ukrywając przed wieloma osobami, kim jest. Ale miał swą wizję, mimo błędów, jakie popełniał w młodości, nawet dotyczących państwa i jego polityki, stał się finalnie mężem stanu. Został koronowany, gdy miał 54 lata, co w tamtych czasach było wiekiem podeszłym. 

Brakowało mi natomiast tego, o czym pisała Cherezińska w cyklu piastowskim, mianowicie tzw. cichych ludzi, czyli inaczej mówiąc szpiegów. Szpieg jest najstarszym zawodem świata, ludzi tej profesji było wielu i to usługach wszystkich dynastii, kwestia ta jest jak na razie jest u prof. Nowaka pominięta. Eksponowana jest z kolei rola Kościoła,  aczkolwiek jest to w pewnym stopniu uzasadnione,  w tamtych czasach Kościół nadal wszędzie miał olbrzymi wpływ na władzę, oświatę i kulturę. Bez ówczesnych naszych księży i kościelnej dyplomacji i starań o koronę, koronacja Łokietka nie byłaby możliwa, bez niej z kolei jeszcze trudniej byłoby utrzymać naszą państwowość.      

9/10






poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Tove Jansson „Pamiętniki Tatusia Muminka”

 

               Gdy książka lub cokolwiek innego, co się nam podobało, się kończy, często pojawia się lekki smutek, że to już koniec. W tym przypadku autorka zakończyła tekst tak, że lepiej już nie można.  „Na wschodzie niebo jaśniało w oczekiwaniu na słońce, gotowe lada chwila wyjrzeć na świat, za kilka minut noc miała ustąpić i wszystko mogło się znów zacząć od początku. Otwierały się nowe Niewiarygodne Możliwości, nastawał nowy dzień, w którym wszystko się może zdarzyć, jeżeli tylko ktoś nie ma nic przeciwko temu”. 

     Muminki zawsze napawają optymizmem. Ten tom jest odmienny od reszty, bo jest on właściwie jedną wielką retrospekcją, w której Tatuś Muminka pisząc pamiętnik, wspomina swoją młodość. Wspominanie młodości i jej idealizowanie jest domeną starszych osób, którzy jednocześnie tej rzekomo wyłącznie wspaniałej młodości przeciwstawiają rzekomo beznadziejną teraźniejszość. 

Tatuś Muminka jest kimś wyjątkowym i podszedł do tych wspominków nieco inaczej. Czuje pewien żal, że nie wszystko jest już możliwe, ale wspomina, bo chce przekazać pewne doświadczenia innym osobom, chce też znowu poczuć przy sobie obecność dawnych przyjaciół, a przy okazji  doskonale się przy tym bawi. Nie narzeka jednak na to, co dzieje się współcześnie, z obecnego etapu życia jest równie zadowolony, jak i z poprzedniego. Ten tom jest dla mnie w dużej mierze o dojrzewaniu, ale nie w sensie takim, że dziecko staje się dorosłym, tylko o mądrzeniu, o nabywaniu doświadczeń, które winny spowodować, że na każdym etapie nasze życie może być sensowne i że można czerpać z niego radość, nawet i z trudnych doznań. Jest w tekście takie zdanie, że gdy człowiek jest bardzo młody, ma przed sobą niemal nieograniczone możliwości, a potem te możliwości się kurczą. Tutaj jest to pokazane jako naturalny proces, w trakcie którego mino wyczerpywania się tych możliwości, można czerpać radość z wielu rzeczy. 

Jest to też tomik właśnie o przyjaźni, bo Tove Jansson pokazuje, jak Tatuś Muminka nawiązywał nowe przyjaźnie i jak to się działo, że finalnie te przyjaźnie okazywały się trwałe. Wreszcie jest pokazane, jak Tatuś Muminka poznał Mamusię Muminka. Tutaj też ukazane są niemal wszystkie postacie z wszystkich części Muminków, można się dowiedzieć, skąd się one w ogóle wzięły. 

    W tym tomie również ukazują się najbardziej tajemnicze z muminkowych postaci: Hatifnatowie. „napędzani własna elektrycznością, którą niektórzy nazywają tęsknotą lub niepokojem” i którzy „wciąż gonią i gonią, taki w nich niepokój”, „chcą dotrzeć do horyzontu”, cały czas są w drodze. Chyba każdy w większym lub mniejszym stopniu przynajmniej raz na jakiś czas ma w sobie coś z Hatifnata, nawet jeżeli ktoś jest domatorem. Są oni wielką tajemnicą i zbyt wiele nie można się o nich z lektury dowiedzieć. Może po prostu trzeba zastanowić się nad sobą, co i dlaczego nas tak gdzieś gna i gna, nawet gdy nie dzieje się to w realu, tylko w głowie. Można pomyśleć, dlaczego nie raz zobaczywszy jakiś krajobraz chcielibyśmy się w nim zanurzyć i iść przed siebie. 

    Jest to tom lekko nostalgiczny, refleksyjny dla mnie jakby nieco jesienny. 

8/10