czwartek, 30 kwietnia 2015

James Herriot „Jeśli tylko potrafiłyby mówić”


okładka Jeśli tylko potrafiłyby mówićksiążka |  | James Herriot

            Jest to zachwycająca książka,  ciekawa, pełna humoru, czyta się ją rewelacyjnie. Konkretnie są to wspomnienia młodego weterynarza, który zaczął praktykę w latach 30-tych ubiegłego wieku  w małej, angielskiej wiosce. Autor kochał i zwierzęta,  i ludzi,  i w ogóle kochał życie. „Jeśli tylko potrafiłyby mówić”  to pierwszy tom wspomnień. Całość zrobiła furorę w wielu krajach świata, a na podstawie wspomnień nakręcony został brytyjski serial „Wszystkie stworzenia duże i małe”. Serię właśnie teraz wydaje Wydawnictwo Literackie, w sprzedaży są już dwa pierwsze tomy.

               Herriot przeplata w tej książce wydarzenia, związane z pracą,  z tymi które z kolei dotyczą życia prywatnego.  Jako absolwent weterynarii pierwszą pracę uzyskał u  starszego o kilka lat weterynarza, mieszkającego właśnie w tej małej wiosce. Starszy weterynarz zapewnił młodemu również mieszkanie i wyżywienie u siebie. W tamtych czasach taka właśnie była praktyka. Pacjentami były głównie zwierzęta gospodarskie, typu krowy, byki, konie, owce  . Z reguły do pacjentów lekarz musiał jeździć.

         Herriot miał niesamowity talent literackie, bo jego książkę czyta się niczym prawdziwy, wciągający  kryminał. Nie wiem, jak on to zrobił, ale w  wielu fragmentach byłam tak zaaferowana akcją, że nie mogłam powstrzymać się przed przekartkowaniem kilku stron do przodu i sprawdzeniem, jaki będzie koniec zdarzenia. Przykładowo Herriot  został wezwany do gospodarstwa, gdzie zbyt długo cieliła się krowa. Musiał on włożyć rękę do środka, do macicy,  i sprawdzić, czy cielaczek żyje , a potem  spróbować zawiązać mu sznurek na dolnej szczęce i delikatnie go wyciągnąć. Skurcze porodowe , jak to kreślił, miażdżyły mu rękę, a kilkadziesiąt prób dotarcia do cielaka skończyło się niepowodzeniem. Czasu było coraz mniej.  Cielak w każdej chwili mógł umrzeć. Jest to tak fascynująco opisane, że zapomniałam o całym świecie.  Różnego rodzaju wydarzeń , związanych ze zwierzętami jest bardzo dużo.  Byli też i stali pacjenci, np. rozpieszczony  piesek , który permanentnie był przekarmiany i tak otyły, że ledwo co się ruszał.

          Różne ciekawe historie zdarzały się również w życiu prywatnym autora . Z naszymi dwoma panami zamieszkał brat starszego weterynarza. Studiował on weterynarię, ale do nauki niespecjalnie się przykładał, oblał egzaminy i  przyjechał do brata, dając mu do zrozumienia, że ma go utrzymywać. Weterynarz, jak się można domyślić, wpadł w szał i zaczął zlecać bratu pomoc w pracy. Podobało mi się bardzo, że Herriot nie idealizował ani siebie, ani swoich kolegów. Opisywał różne większe i mniejsze złośliwości, jakie bracia sobie robili. O sobie też pisał, jak to np. nie chciało mu się wstawać nocą, w zimie, na wezwania i ż wolałby leżeć  w ciepłym łóżku. Opisane jest to z humorem. Przez takie podejście do życia i pisania, książka jest wiarygodna, charaktery ludzkie są autentyczne, mamy do czynienia z ludźmi z krwi i kości  z ich wadami i zaletami, a nie z ideałami.


           „Jeśli tylko potrafiłyby mówić” mają masę zalet. Autor kochał swoją pracę i miał wyjątkową umiejętność patrzenia na życie z pozytywnego punktu widzenia.  Skupiał się na pozytywach, a nie negatywach. Obiektywnie rzecz biorąc praca weterynarza w tamtym czasie, na dodatek w biednej  wsi,  była szalenie ciężka. Co prawda Herriot dysponował starym samochodem, który się sypał i należał do starszego weterynarza, ale drogi nie były wówczas asfaltowe ,  nie wszędzie dało się dojechać, a wioska położona była na górzystym terenie. Elektryczność też nie była powszechnie stosowana, a o elektrycznym oświetleniu stajni czy obory w ogóle,  poza jednym przypadkiem,  nie było mowy. Nie wszędzie była bieżąca ciepła woda. A zabiegi np. na byku czy chociażby krowie często kończyły się dla weterynarza mocnym poturbowaniem. Pamiętać należy też chociażby o brudzie , zimnie i tego typu  kwestiach. Herriot  podchodził do tych niedogodności z dystansem, nie udawał, że ich nie ma, ale skupiał się nie na nich, ale na pozytywnych aspektach tego wszystkiego.   Przyjęcie porodu, wyleczenie zwierzęcia sprawiały mu gigantyczną frajdę i inne kwestie przy tym bladły. Zachwycał się przyrodą  cieszył się, że jest piękna pogoda i że nie musi siedzieć w tym czasie w biurze.

      Takie podejście do życia jest czymś zupełnie innym, niż rozpowszechnione obecnie amerykańskie „keep smiling”. Podejście Herriota jest bardziej naturalne.  Wracając do wcześniejszego przykładu :  nie ma ochoty wstawać z ciepłego łóżka do wezwania, ale wie, że chore zwierzę potrzebuje pomocy, więc wstaje. Nie udaje, że jest w tym konkretnym momencie zadowolony.  Jedzie, jest mu zimno i dalej nie uśmiecha się i nie twierdzi, że jest świetnie. Przybywa na miejsce, jest mu zimno, też jest nieciekawie.  Ale widzi zwierzę, koncentruje się na udzieleniu pomocy, nie snuje już rozważań, czy jest zadowolony, czy nie jest. Gdy udaje mu się pomóc , jest autentycznie szczęśliwy i wie, że było warto. Nie myśli o tym, że tak trudno było mu wstać, tylko się cieszy. Opisane są też i przypadki, kiedy nie dało już się pomóc, na szczęście nie ma ich wiele.

     Atutem jest oczywiście to, że Herriot opisywał zwyczajne życie. Gdy zaczynał pracę klepał biedę. W tamtych czasach praca weterynarza  nie dawała szans na bogate życie, o czym doskonale wiedział. Cieszył się zwyczajnym życiem.

       Dawno nie byłam tak bardzo oczarowana  książką. Z pewnością idealnym czytelnikiem będą miłośnicy zwierząt, ale nie tylko. Nawet jeżeli ktoś nie ma zwierzęcia, może ją przeczytać chociażby dla jej uroku i dla opisanej i udzielającej się czytelnikowi pogody ducha i radości życia .  Z pewnością warto będzie przeczytać drugi tom cyklu. W tomie II pojawi się kobieta, czyli będzie coś nowego.

6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz