Aby wyjaśnić, co wydarzyło się w 1959r. na Przełęczy Diatłowa, konieczne byłoby uzyskanie informacji o tajemnicach wojskowych, o tym czy wówczas gdy wydarzyła się tragedia, w bezpośrednim sąsiedztwie przełęczy jednostki wojskowe prowadziły jakiekolwiek eksperymenty z bronią, szczególnie z rakietami. Świadkowie widzieli dziwne błyski, które mogą wskazywać na testowanie rakiet, albo na bliżej nieokreśloną ich awarię. Konieczne byłoby też ustalenie, ilu uczestników wyjazdu miało związki z rosyjskimi służbami specjalnymi, w tym czy mieli może zlecone jakieś zadania szczególne do wypełnienia podczas tego wyjazdu. Na taką hipotezę wskazuje to, że studenci studiowali na newralgicznych dla radzieckiego państwa socjalistycznego kierunkach, część z nich nawet pracowała już w zakładach również kluczowych dla radzieckiej obronności, np. zajmujących się produkcją broni. A był rok 1959. Szczególnie podejrzany w tym zakresie był najstarszy uczestnik wyprawy, którego nikt wcześniej nie znał i nie do końca wiadome jest, skąd się tam wziął. Uzyskanie takich danych z rosyjskiego wojska czy z rosyjskich służb nawet ponad 60 lat po tragedii nie jest możliwe. I pewnie nigdy możliwe nie będzie. To, co zaszło na przełęczy najprawdopodobniej nigdy nie zostanie całkowicie wyjaśnione i to bez względu na to, ilu dziennikarzy będzie zajmować się tym tematem i niezależnie od tego, jak starannie będą traktować swoją pracę.
Książka nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. Może i autorka spędziła 7 lat na badaniu kulisów dramatu, ale widać, że jej wiedza o tamtej epoce nie jest zbyt wielka. I jest to spory mankament. W 1959r. trwała zimna wojna, szalało KGB. Akta sprawy z nieznanych powodów przez 50 lat były utajnione. Gdy je odtajniono, okazało się, że liczą zaledwie 2 tomy i że nic specjalnego tam nie ma. Alice Lungen tłumaczy rzeczy oczywiste, np. że wszystko trzeba było uzgadniać z partią, a pewnych nie rozumie. Przykładowo opisując tego najstarszego uczestnika wyprawy, Zołotariowa, rozważa, czy aby nie omamił Diatłowa, skoro uzyskał jego zgodę na udział w ekspedycji. W tamtych czasach żadna wyprawa, a już szczególnie składająca się z takich uczestników, nie mogłaby obejść się bez kogoś w rodzaju szpiega. I to jest wariant, który każdemu przychodzi do głowy. Zołotariowowi poświęcony jest jeden rozdział, ale to stanowczo za mało. Nie ma głębszego rozwinięcia wątku, czy Zołotariow mógł mieć związek z dramatem, a jeżeli tak, to jaki.
Po wysłuchaniu audiobooka czułam spory niedosyt. O dramacie na przełęczy powstało kilka książek, w tym napisanych przez Rosjan, a jedna z nich zgłębia właśnie te wątki najbardziej prawdopodobne, związane z wojskiem i służbami. Nie są niestety przetłumaczone na j. polski.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz