czwartek, 26 czerwca 2025

Patric Modiano „Żebyś nie zgubił się w dzielnicy”

 

        Książeczka jest naprawdę krótka, akcja znikoma, autor skupia się na wewnętrznych przeżyciach narratora, jego refleksjach, są też liczne retrospekcje. Czytałam wcześniej „Zagubioną dzielnicę” Modiano, pisałam o niej tutaj, byłam nią zachwycona. Tym razem życie narratora, paryżanina, zostało zakłócone przez nieznanego mu mężczyznę, który zakomunikował mu, że znalazł jego notes z telefonami. To wydarzenie i kontakt ze znalazcą i jego młodą partnerką, dały asumpt do rozmyślań o czasach dzieciństwa, kiedy to opiekowała się nim pewna kobieta, przypominająca partnerkę znalazcy.

        Narrator nie żył na szczęście w czasach wojny, w dzieciństwie nie spotkał się z pedofilem, nikt się nad nim nie znęcał. Ale miały miejsce wydarzenia dla dziecka bardzo ważne, częściowo traumatyczne, które później wyparł z pamięci. Spotkałam się z teoriami psychologów, że trudne wydarzenia z dzieciństwa powinno się przepracować. Mam wątpliwości, czy to ma sens. Ale w tym przypadku te minione sytuacje ciążyły na narratorze, to nie było tak, że coś minęło i powrót do tego nie miał sensu. Miał sny, które prześladowały go całe życie i coś mu przypominały. Wpadł nawet na pomysł, aby kupić dom, w którym kiedyś mieszkał, wówczas „będzie szukał sekretnych schodów i ukrytych drzwi. W końcu znajdzie to, co stracił i o czym nigdy nikomu nie mógł powiedzieć”. Właściwie to stracił cząstkę siebie.

        Tytuł książki jest nakazem opiekunki z dzieciństwa, która bała się, aby chłopak po prostu się nie zgubił. Przestrzeganie tego nakazu nie było trudne, ale za to w późniejszym czasie pogubił się w życiu. Nie jest to wprost powiedziane, ale raczej nie był ani spełniony ani szczęśliwy. I te zepchnięte do podświadomości wydarzenia prawdopodobnie mogły tu odegrać swoją rolę. Czy faktycznie odegrały i rzeczywiście nie był on szczęśliwy? Modiano mnoży pytania, odpowiedzi nie daje.

    Zagubiona dzielnica” była bardziej uniwersalna, nie odwoływała się ani do dzieciństwa ani do traumatycznych wydarzeń, a też dawała sporo do myślenia. Zdecydowanie jednak warto.

7/10

poniedziałek, 23 czerwca 2025

Maciej Siembieda „Sobowtór” – audiobook, czyta Mariusz Bonaszewski

 

        Co powinno zrobić muzeum, gdy pojawia się wątpliwość co do autentyczności jednego z obrazów znanego malarza ze zbiorów tego muzeum? Czy powinno poddać obraz badaniom i w razie wykluczenia autentyczności, oficjalnie o tym poinformować? Czy raczej odstąpić od badań, przyjmując, że nie ma żadnych wątpliwości i korzystać z pieniędzy od tłumu zwiedzających? Ten ciekawy dylemat dotyczący m. in. jednego z polskich muzeów, pojawia się dopiero na sam koniec książki. A poza tym zbyt wiele ciekawych rzeczy w tej powieści nie znalazłam, było jeszcze trochę nudno. 

        Intryga kryminalna, czyli w tym przypadku fikcyjna historia genialnego fałszerza obrazów, kopiującego po mistrzowsku Hansa Holbeina, mogłaby być ciekawa. Ale nie była. Sugestie, że fałszerz żyje kilkaset lat, że ma nadnaturalne moce, były od początku dziecinne. Wątek ten został później wyjaśniony. O twórczości Holbeina również zbyt wiele nie można się dowiedzieć. To że malował z fotograficzną dokładnością jest oczywiste dla każdego, kto popatrzy na jego dzieła.

        Jak do tej pory najlepszą książką o fałszerstwach dzieł sztuki, jaką czytałam, była „To ja byłem Vermeerem” autorstwa Franka Wynne. Jest to pozycja o prawdziwym fałszerzu, który po wojnie został oskarżony o sprzedawanie obrazów Vermeera nazistom. Wówczas wykazał, że to on je namalował, naśladując styl Vermeera. Historia ta zrobiła spore zamieszanie na rynku sztuki, pojawiły się dylematy, czy muzea, posiadające w zbiorach Vermeera, faktycznie go mają, czy też mają tylko obrazy naśladowcy mistrza. Pisałam o tej książce tutaj.

        Osadzanie części wydarzeń w czasie II wojny miałoby swoje uzasadnienie, gdyby Siembieda miał na ten wojny do powiedzenia coś nowego, gdyby chciał wydobyć z mroku zapomnienia jakąś historię, gdyby chciał przedstawić wydarzenia pod jakimś innym kątem itp. W tym przypadku niczego nowego się nie dowiedziałam.

   5/10

środa, 18 czerwca 2025

Philip Ardach „Świat Muminków stworzony przez Tove Jansson”

 

Pozycja idealna dla miłośników Muminków. Jest to swoistego rodzaju kompendium wiedzy o Muminkach. Gdy czyta się coś po raz pierwszy, albo po bardzo długiej przerwie, z reguły zwraca się uwagę na akcję. Tutaj przedstawione są sylwetki poszczególnych postaci, a z racji tego że wszystkie one mają ludzkie cechy, to każdy czytelnik odnajdzie wśród nich siebie. Raczej mało prawdopodobne, aby ktoś odnalazł się tylko w jednej postaci, ale najprawdopodobniej dostrzeże u siebie cechy kilku opisywanych bohaterów. Pod bajkowymi postaciami kryje się głęboka prawda psychologiczna. Jest tu np. Mama Muminków, która musi mieć wokół siebie bliskie osoby nie tylko z rodziny, ale i każdego, kto chce z nimi zamieszkać. Ale jest i Włóczykij, który potrzebuje i bliskości i wolności i samotności, wiosnę i lato spędza w Dolinie Muminków ze swoim najbliższym przyjacielem Muminkiem, ale z końcem lata wyrusza na wędrówkę w nieznane.

Jest też trochę informacji o autorce i jej najbliższych, pozwala to lepiej zrozumieć opowieści o Muminkach. Pozwala zrozumieć ukryte konteksty. Gdy czyta się komecie zagrażającej dolinie, czy powodzi, to bajkowa sceneria nie pozwala odczuwać grozy. Oczywistą rzeczą jest, że Muminkach nic złego nikomu stać się nie może. Nie jest to spojler, tylko naprawdę podstawa podstaw wiedzy o Muminkach. Ale gdy wie się, że konkretna opowieść została napisana w czasie wojny, to inaczej się na wszystko patrzy, ma się świadomość ukrytych znaczeń. Komuś opowiadanie o strasznych czasach za pomocą bajkowych postaci może wydać się trywialne, ale dla wielu jest odwrotnie, bo to właśnie takie obrazy przemawiają wyjątkowo mocno do każdego.

Na kartach książki są tez m.in. wybrane powiedzenia z opowieści, mowa jest o różnych przedmiotach z doliny, czarodziejski kapelusz. Sporo jest rysunków autorki, wydanie jest piękne od strony wizualnej, czyta się świetnie.

8/10

czwartek, 12 czerwca 2025

Papież Franciszek „Autobiografia. Nadzieja”

 

        Zawsze wyjątkowo lubiłam Franciszka, a książka jest fascynująca. Jest to nie tyle autobiografia, co raczej zbiór refleksji na temat swojego życia i życia rodziny, ale wszystko to umieszczone jest w bardzo szerokim kontekście. Jest to więc częściowo książka historyczna, bo mowa jest np. o dziadkach emigrantach, którzy przybyli z Włoch do Argentyny, o wojskowych reżimach rządzących w Ameryce Południowej i w ogóle zasygnalizowane są niemal wszystkie ważniejsze wydarzenia, jakie rozegrały się w czasie życia Franciszka. Wątki związane z religią są oczywiście mocno eksponowane.

        Czytając uzmysławiałam sobie, jak bardzo europocentryczni jesteśmy prawie wszyscy żyjący w Europie. Franciszek powołuje się na wielu twórców literackich, w zdecydowanej większości nie są to Europejczycy i większości z nich nie znam, a przecież jednak sporo czytam. II wojna odcisnęła oczywiście na Ameryce Południowej swoje piętno, ale europejskie dramaty i traumy są nieporównywalnie makabryczniejsze. W Ameryce Południowej były inne problemy, znalazła się tam cała masa uciekinierów z Europy, część wcześniej uciekła z biedy, a część z kolei uciekła od wojny.

        Najciekawsze są jednak refleksje papieża, a bystrość umysłu w tak zaawansowanym wieku jest wręcz porażająca. Cały rozdział poświęcony jest np. humorowi i zadowoleniu z życia. Ten rozdział jest tak rewelacyjny, że powinni go czytać ludzie mający doła czy nawet depresję. Franciszek cenił wysoko ludzi dającym innym radość, zaprosił do Watykanu kiedyś komików. Uważa, że jest tyle powodów do radości, że życie we frustracji i wiecznym smutku nie przystoi żadnemu chrześcijaninowi. Wspomniał o tym, że od kilkudziesięciu lat codziennie odmawia modlitwę o dobry humor, która ułożył kilkaset lat temu Tomas Morus, kanclerz na dworze Henryka VIII. Franciszek pisze, że „Tam gdzie się ludzie śmieją, łatwiej o ducha pokoju, o zainteresowanie i troskę o drugiego człowieka”. „Ci którzy są zawsze ponurzy, sztywni, utknęli w czyśćcu lub są w piekle”. „Poczucie humoru to znak prawdziwej mądrości”. Szczególnie zastanawiające są spostrzeżenia na temat ludzi nieszczęśliwych, oczywiście są ludzie nieszczęśliwi z powodu przeżytych dramatów, ale są i inne sytuacje. Papież powołując się na świętego Filipa Neri i pisze, że „człowiek samolubny zawsze jest nieszczęśliwy, gdyż większość jego nieszczęść bierze się z nieumiarkowanej miłości własnej”. Franciszek krytykuje nawet „przedłużającą się w nieskończoność żałobę” jako niezgodną z życiem w Duchu Świętym. Oczywistą rzeczą jest, iż życie niesie ze sobą również i gorycz. Ale mimo to „trzeba za wszelką cenę unikać pogrążenia się w melancholii i nie pozwolić, by zatruwała nam serce”. Pięknie i porywająco pisze Franciszek o nadziei, marzeniach, ryzyku, walce o marzenia, o tym aby nie być obojętnym. „Życie to walka, to odrzucenie kompromisu wiecznej przeciętności”.

            Zaskakujące ale niewątpliwie trafne jest z kolei to, jakie grzechy Franciszek uważa za najgorsze. Nie są to bynajmniej grzechy cielesne. „O wiele poważniejszymi grzechami są te, które na pozór wydają się znacznie lżejsze, niemalże „anielskie . Mam tu na myśli pychę, nienawiść, kłamstwo, oszustwo, prześladowanie słabszych”.

         Kościół ostatnimi laty zasłynął ze swojego gorszego oblicza, wyszły chociażby na jaw skrywane głęboko afery pedofilskie, mieszanie się do polityki też budzi niesmak. Franciszek pokazuje inną, lepszą twarz Kościoła, a przy tym nie neguje oczywiście tego, co było złe.

10/10



sobota, 7 czerwca 2025

Ryszard Ćwirlej „Śmierci ulotny woal” – audiobook, czyta Bartosz Głogowski

 


    W olbrzymiej  masie kryminałów kryminały retro Ćwirleja trzymają poziom. Ćwirlej poza sporą dawką rozrywki dostarcza też sporą dawkę wiedzy o Poznaniu, ale nie w sensie dat i bezmyślnego przytaczania zdarzeń.

    Wśród Poznaniaków z książki, opisywanych w 1930 r. sporo jest takich, którzy walczyli w Wielkiej Wojnie, czyli I wojnie światowej, w powstaniu wielkopolskim, a potem w wojnie bolszewickiej. Powstanie wielkopolskie jest tym wyróżnikiem, który jest absolutnie unikalny w całych naszych dziejach, jedyne skuteczne, wygrane postanie, po którym większość Wielkopolski wraz z Poznaniem musiała już zostać przyłączona do niepodległego państwa polskiego.

    Intrygowało mnie zawsze, jak to się stało, że tam się udało, czy wynikało to tylko z okoliczności zewnętrznych? Czy życie pod niemieckim zaborem, gdzie w przeciwieństwie do rosyjskiego, panował porządek i dyscyplina, umiejętność logicznego i racjonalnego myślenia i tego typu czynniki, miały swój znaczenie? Nie robiąc żadnych historycznych wykładów, a jedynie retrospekcje do czasów m. in. powstania, Ćwirlej o tym właśnie pisze. Wszystkie te czynniki z pewnością odegrały swoja rolę. Wielkopolanie nie wywoływali powstań, nie mających żadnych szans na powodzenie. Znaczenie miały też kwestie psychologiczne. Wśród Poznaniaków sporo było takich, który czuli się Polakami, byli też zniemczeni, uważający się za Niemców. Sytuacja była mocno złożona, bo były mieszane małżeństwa, dzieci z tych małżeństw. Niejednokrotnie w ramach tej samej rodziny różne osoby miały inne poczucie przynależności państwowej. Ta świadomość złożoności sytuacji i racjonalna mentalność pozbawiona raczej romantycznych uniesień powodowała, że nikt ani nie chciał ginąć, ani niepotrzebnie zabijać.

    Ćwirlej opisuje kwestię odbicia lotniska przez powstańców. Z kart powieści wynika, iż przed decydującym starciem dowódcy atakujących i broniących lotniska dogadali się, uznając że lotnisko jest nie do utrzymania i szkoda przelewać niepotrzebnie krew. Poddanie się nie wchodziło w rachubę, atakujący udawali więc, że atakują, a broniący, że bronią, a następnym etapem scenariusza było zdobycie lotniska przez atakujących. Kwestia powstania jest oczywiście bardziej złożona, ale te fragmenty są wyjątkowo intrygujące.

    Poza tym w tym tomie można przyjrzeć się środowisku drobnych przestępców i arystokracji. Opisana jest też akcja prowokacyjna zorganizowana przez Niemców p-ko Polakom, mająca na celu wzbudzenie antypolskich nastrojów. Ta akcja jest fikcją literacką, ale trzeba mieć świadomość, że tego typu akcje faktycznie były przez Niemców przed wybuchem wojny organizowane.

8/10



piątek, 30 maja 2025

Joe Alex (Maciej Słomczyński) „Cicha jak ostatnie tchnienie” – audiobook, czyta Tomasz Bielawiec

 


Twórczość Macieja Słomczyńskiego przeżywa obecnie swoistego rodzaju renesans, dostępne są audiobooki, a w księgarni zobaczyłam nowe, piękne wydania dwóch książek. Konwencją nawiązuje on do Królowej Kryminału, pisywane osoby to z reguły ludzie wykształceni i zamożni, są nawiązania do historii, literatury, sztuki czy muzyki. Wydarzenia rozgrywają się często w angielskich rezydencjach, w luksusie, co pozwala na totalne oderwanie się od rzeczywistości.

Trochę przypomina to bajkę, ale tylko z pozoru, bo pod względem psychologicznym opisywane postacie nie są lalkami barbie, są wiarygodne. Jest to świetny, szybki i niegłupi relaks. Książka jest idealna na jedno długie popołudnie i wieczór.

W tym tomie właściciel zamku, położonego nad samym brzegiem morza, do tego na klifie, zaprosił gości i zorganizował zabawę, polegającą na odszukiwaniu Białej Damy, czyli ducha zamordowanej przed wiekami kobiety, która ponoć na zamku się pojawia. Każdy z gości ma swoje tajemnice, które powoli wychodzą na jaw. Okazuje się, że niemal każdy robił w przeszłości takie rzeczy, których nikt by się po nim nie spodziewał. Przesłanie Słomczyńskiego jest proste. Gdy spotykamy kogoś obcego, albo gdy nawet kogoś długo znamy, to powinniśmy mieć świadomość, że tak naprawdę to nie wiemy, do czego ta osoba jest zdolna, zarówno w dobru jak i w złu. Tutaj zaskoczenie jest faktycznie mocne.

Jeśli kto lubi Agatę Christie, to Joe Alex powinien mu się spodobać. U Alexa jest więcej elementów nowoczesności, Christie zmarła w 1970, a Słomczyński w 1998r., byli ukształtowani przez zupełnie inne epoki. Christie w „Autobiografii” ujawniła wielki sentymentalizm do czasów wiktoriańskich, które pamiętała z dzieciństwa. W czasie II wojny mieszkała w Londynie, opisała te również w „Autobiografii” niemieckie naloty i bombardowanie miasta. Słomczyński z kolei na kontynencie przeżył wojnę, gdzie było nieporównywalnie koszmarniej, niż na angielskiej wyspie, a potem totalitaryzm. Oboje jednak opisywali spokojne czasy, bezpieczne miejsca, piękne krajobrazy i rezydencje, pełne książek i obrazów. To bezpieczeństwo jest jednak tylko pozorne. Zło tkwi po prostu w ludziach, obojętne w jakich czasach, zawsze coś się może złego stać. Co z kolei nie stoi na przeszkodzie temu, aby cieszyć się każdą chwilą.

8/10
















wtorek, 27 maja 2025

Agata Christie „Pułapka na myszy”- spektakl teatralny Teatr Ateneum

 

Pułapka na myszy”, jeden z najbardziej znanych utworów Królowej Kryminału, ma w sobie coś tak bardzo przyciągającego ludzi, że w londyńskich teatrach jest grana nieprzerwanie od lat 50 –tych.

W małym angielskim pensjonacie zebrała się grupa przypadkowych gości, na zewnątrz szalała śnieżyca. Radio podawało, że w Londynie grasuje morderca, odnaleziono bowiem zwłoki zamordowanej osoby. W pensjonacie pojawił się policjant, który oznajmił, że policja otrzymała wiadomość, iż ten poszukiwany morderca jest właśnie w tym pensjonacie. Tytuł książki jest idealny, nastrój klaustrofobiczny. Z uwagi na śnieżycę nie dało się opuścić pensjonatu.

W pensjonacie było zaledwie kilka osób, tak więc nie ma większego problemu, aby zorientować się, kto kim jest, lub raczej za kogo kto się podaje. Robi się coraz ciekawiej, bo jedna z osób, goszczących w pensjonacie zostaje znaleziony martwa. Wydarzenia wciągając dosyć mocno. Stopniowo dowiadujemy się o gościach coraz więcej informacji. I to jest najbardziej frapujące.

Okazuje się, że goście skrywają różne tajemnice, większość ma coś do ukrycia. Niektórzy mają za sobą naprawdę traumatyczne przeżycia. Widać, jaki wpływ wywarły na nich wieloletnie traumy. Jedna z osób, mających coś takiego za sobą, na pierwszy rzut oka zachowuje się całkowicie normalnie, ale dość szybko ta niezagojona rana z przeszłości pęka pod wpływem nowych okoliczności. Inna osoba również po traumatycznych przeżyciach ma całkowicie zdeformowany charakter, stała się psychopatą. Ktoś inny z kolei jest bardzo zadowolony z siebie i nie ma świadomości, jak wiele zła kiedyś wyrządził. Królowa Kryminału potrafi pokazać tego rodzaju rzeczywistość ze sporą domieszką humoru, całość nie jest więc ciążka.

Sztuka jest świetnie zagrana, w jednej z głównych ról występuje Magdalena Zawadzka. jest też intrygująca warstwa muzyczna, można się wciągnąć w opisywane wydarzenia.

8/10




czwartek, 22 maja 2025

Lilian Jackson Braun „Kot, który jadał wełnę” tom 2 cyklu

 

Sięgnięcie po raz kolejny po cykl było świetnym pomysłem. Gdy czytam go teraz, w tym tomie zwróciłam uwagę na jeszcze inne aspekty, niż wcześniej (wcześniejszy wpis dostępny tutaj). Qwill, będący po przejściach dziennikarz śledczy, w nowym mieście, w nowej redakcji dostał do opisywania działkę o wnętrzach domów, o czym nie miał pojęcia.

Najbardziej interesujący wydali mi się teraz ludzie. Autorka ma unikalny sposób patrzenia na ludzi, odnajduje w nich to, co jest w nich jest najlepsze i najciekawsze. I patrzy na nich właśnie przez ten pryzmat. Przymyka jednocześnie oko na wady, które ma każdy. Nie idealizuje nikogo, ma pełną świadomość, jaki kto jest, ale stara się nie demonizować tych wad, podchodzi do nich z tolerancją, niekiedy się z nich śmieje.

W tym właśnie tomie Lilian opisała kolekcjonera kamieni szlachetnych, który zajmując się nimi, nie czuł, że bolą go plecy i był szczęśliwy. Inną opisaną osobą była kocia behawiorystka, aczkolwiek to określenie jeszcze w czasach pisania książki nie funkcjonowało. Trawnik pod jej domem porastały chwasty, dom wyglądał obskurnie. Gdy otworzyła drzwi, Qwill zobaczył kobietę w znoszonych kapciach, pofałdowanych pończochach, wokół której tłoczyły się koty. Gdy spojrzał na nią, zobaczył „rozciągniętą w słodkim uśmiechu pulchną twarz kobiety w średnim wieku”. Była ona szczęśliwa, zajmowała się swoimi kotami, szukała opiekunów dla bezdomnych kotów, doradzała, jak postępować z kotami. To właśnie ona doradziła Qwillowi, gdzie może szukać kotki syjamskiej, którą opiekun właśnie wyrzucił z domu. Dodała, że kot Qwilla, Koko, zachowuje się dziwnie, niszczy meble, wyjada z tapicerki meblowej wełnę, z powodu samotności. Kocia towarzyszka mogła rozwiązać ten problem. Qwill odnalazł tą kotkę, od tego czasu zawsze już będzie żył w towarzystwie dwóch kotów: Koko i Yum Yum.

10/10

wtorek, 20 maja 2025

Izaak Baszewis Singer „Ruda Kejla” – audiobook, czyta Marcin Popczyński

 

        Sięgnęłam po „Rudą Kejlę” głównie z uwagi na opisy Warszawy z początku XX wieku, no i na psychologię. Warszawa jest, żydowska, biedna, pełna slumsów, meneli, złodziejów, pijaków, prostytutek itp. Tak właśnie było, teren, który w czasie II wojny stał się gettem żydowskim. Tzw. Dzielnica Północna, w okresie wcześniejszym była zamieszkiwany głównie przez żydowską biedotę. Wśród tych biedaków byli nie tylko ciężko pracujący i z trudem wiążący koniec końcem, ale także właśnie i przestępcy.

I właśnie to środowisko opisuje Singer. Poza Żydami nikt nie miał wstępu na te tereny, ludzie bali się tam zapuszczać, stąd też obraz ten jest unikalny. Jednocześnie jednak jest i uniwersalny, bo tego typu środowiska wszędzie chyba wyglądają podobnie. Kilkoro bohaterów wyemigrowało do Ameryki, tak więc obraz jest wzbogacony.

Tytułowa Ruda Kejla była prostytutką, żoną drobnego złodzieja. Na jej przykładzie Singer opisuje, jak strasznie trudno jest odciąć się od środowiska, które kogoś ukształtowało, szczególnie ciężko jest, gdy jest się osobą niewykształconą i wyjątkowo biedną. Opisuje też, jak ciężko jest oszukać własną naturę, gdy przez całe życie było się przyzwyczajonemu do określonego trybu życia. Bycie emigrantem też ukazane jest jako doświadczenie ekstremalnie trudne.

        W związku ze śmiercią papieża Franciszka sporo było ostatnio informacji o jego pontyfikacie i dorobku. No i właśnie skojarzyło mi się to z obrazami z „Rudej Kejli”, bo to jest środowisko, któremu Franciszek współczuł: wykluczeni, niewykształceni, biedni i emigranci właściwie z musu. Dziadkowie Franciszka też byli emigrantami, przybyli na statku z Włoch do Argentyny w latach 20 –tych ubiegłego wieku, ich przekaz i doświadczenia życia w rodzinie emigrantów ukształtowały przyszłego papieża i uwrażliwiły na ludzką krzywdę i tułaczkę po świecie. Bohaterowie Singera przybyli do USA nieco wcześniej, przed I wojną. Ale życie biedoty - emigrantów w USA czy w Argentynie, 20 lat wcześniej czy później, niewiele się różniło. To też jest uniwersalny obraz, aktualny nawet teraz, zmienia się tylko czas i miejsce.

7/10 

czwartek, 15 maja 2025

Jeffrey Archer "Brama zdrajców"

 

Po autorze wydawanym na całym świecie i to w dużej ilości egzemplarzy spodziewałam się, że pisze sprawnie, że czytając jego książki, można się porządnie zrelaksować. W tym przypadku okazało się to niemożliwe.

Dla mnie „Brama zdrajców” to powieść sensacyjna, która nie za bardzo wciąga czytelnika w akcję, często nudnawa. Nie ma w niej żadnego drugiego dna, żadnej wartości dodanej, psychologia jest płyciutka, charaktery ludzkie sztampowe, niemal czarno – białe. Liczyłam na jakieś ciekawostki o londyńskiej Tower, w tym zakresie również jest to rozczarowujące. Nie znalazłam żadnego elementu, dla którego warto byłoby tą książkę przeczytać.

Jedyny plus tej lektury to nieodparte już przekonanie, że jeżeli jakaś książka nie podoba się komuś po dobrnięciu do 1/3 czy maksymalnie do połowy, to najlepiej ją zostawić, bo szkoda czasu. Zasada że jak już dobrnęło się tak daleko, to lepiej ją skończyć, powoduje, że jeszcze więcej czasu się traci. Zamiast mieć stracone np. 5 godzin, traci się 10, a to już bezsens.

Jeśli ktoś szczególnie interesuje się angielską historią czy obyczajowością, być może zainteresują go kwestie, związane z przechowywaniem klejnotów koronnych, przewożeniem ich, rolą lorda szambelana w tym procesie itp. kwestie. Dla lubiących rozprawy sądowe w książkach czy filmach, może czymś godnym uwagi będą właśnie te fragmenty, gdzie są opisy rozprawy. Jeśli ktoś się wciągnął w tą serię, może ciekawe będą informacje o losach głównych bohaterów, a w tym zakresie sporo się zadziało. Dla mnie to był pierwszy raz, gdy sięgnęłam po Archera i ostatni.

3/10



wtorek, 13 maja 2025

Agata Christie „I nie było już nikogo” – audiobook, czyta Danuta Stenka

 

     I nie było już nikogo” to audiobook doskonały. To jedna z najlepszych powieści Agaty Christie, szalenie wciągająca, z nastrojem prawdziwej grozy i z absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji, do tego jeszcze świetnie przeczytana. Już po napisaniu tej powieści przez Królową Kryminału powstało wiele innych książek, filmów, czy seriali, które w mniejszym lub większym stopniu wykorzystują schemat pobytu grupy osób w odosobnionym miejscu, niebezpieczeństwa grożącego tym osobom i w końcu morderstw.

    W tym przypadku 8 osób znalazło się na małej wysepce w pięknym domu, w którym poza nimi przebywała tylko para służących. Już pierwszego dnia wieczorem odezwał się z gramofonu głos, który powiedział, że każda z tych 10 kiedyś kogoś zabiła. Jak się okazało, nie były to klasyczne zabójstwa, typu zastrzelenie, tylko zdecydowanie bardziej wyrafinowane, bądź też w niektórych wypadkach było to doprowadzenie do śmierci. Żadna z tych osób nie poniosła jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, co zrobiła, nie było jakichkolwiek dowodów na ich udział. I osoby będące na wyspie zaczęły umierać jedna po drugiej. Ucieczka na ląd była niemożliwa, bo nie było łódki, poza tym rozpętał się sztorm. Wyglądało to tak, jakby w końcu te osoby ponosiły karę za swoje wcześniejsze czyny. Oczywiście to, co oni zrobili było ich najgłębiej skrywaną tajemnicą, która ktoś nie wiadomo kiedy poznał.

        Poza naprawdę dobrą zabawą podczas słuchania nasuwały mi się na myśl właśnie tajemnice, jakie niemal każdy ma, no i różne niechlubne czyny, jakich też chyba każdy dokonuje. Nikt nie jest ideałem, nie trzeba być zabójca, żeby zrobić coś, czym nie ma się chwalić. Katolicy mogą korzystać ze spowiedzi, niepraktykujący, czy też wyznawcy innych wyznań, bądź też niewierzący mogą zastanowić się nad sobą w ramach autorefleksji. Trzeba tylko mieć zdolność do autokrytycyzmu. A ponieważ mało kto ma na koncie zbrodnie, tak jak bohaterowie książki, to nawet ta świadomość własnych czynów, nie niszczy nastroju, w jakim się czyta czy słucha książki.

10/10

środa, 30 kwietnia 2025

Andrea Camilleri „Złodziej kanapek”

 

        Przeczytałam większość książek Camilleriego z cyklu o komisarzu Montalbano, z racji tego że nie zawsze wszystkie były w księgarniach dostępne, czytałam je w przypadkowej kolejności. Nie jest to najlepszy sposób, ale ma też i plusy. Znam Montalbano jako zatwardziałego starego kawalera w średnim wieku, mającego partnerkę, mieszkającą około 1000 km. dalej. Odbieram go jako osobę zadowoloną z tego stanu i jako kogoś, kto raczej nie odnalazłby się w standardowym małżeństwie. W tym tomie był natomiast wyjątkowo blisko sformalizowania związku, dlaczego do tego nie doszło, okaże się w kolejnym tomie, w ”Głosie skrzypiec”. Czy zorientował się, że to nie dla niego? Czy zaszły przeszkody obiektywne? Ciekawe, co się okaże.

       Montalbano rozwiązuje zagadkę dwóch zabójstw, a do tego cały czas cieszy się życiem. Jest zadowolony bez jakiejś szczególnej przyczyny. Czyta po raz chyba dwudziesty „Radę egipską” Leonarda Sciascia, przypomina sobie też „Budzenie zmarłych” Johna le Carre. Zajada wyjątkowo smaczne potrawy, jak się okazuje, potrafi nawet samodzielnie przyrządzić makaron z oliwką i czosnkiem. Dużo rozmyśla.

Kiedyś po kolacji poczuł, że jest w harmonii ze sobą i z całym światem. I chyba to jest klucz do tej postaci. Żyje w harmonii ze sobą, w zgodzie z sobą. To właśnie daje mu szczęście. Do niczego się nie zmusza. Nie jest fałszywy. Gdy nie chce z kimś utrzymywać kontaktu, to się nie zmusza. Do nikogo się nie podlizuje. Wie, że nie chce wyjeżdżać ze swojego miasta, nie godzi się więc na awans, który równoznaczny byłby ze zmianą życia. Gdy już naprawdę musi zrobić coś, czego nie chce, jak np. kontakt z szefem, to ogranicza tą sytuację do minimum.

Montalbano nie ma dzieci, ale w tym tomie pojawia się ktoś, kto będzie dla niego bardzo ważny, kto będzie potem określany jako „syn – nie syn”. Montalbano nie miał rodziny, rodziną byli dla niego najbliżsi przyjaciele no i właśnie „syn – nie syn”, chociaż ten ostatni będzie wyłaniać się sporadycznie.

9/10

poniedziałek, 28 kwietnia 2025

Tomasz Słomczyński „Kaszebe” – audiobook, czyta Tomasz Ignaczak

 

            Pojawiły się ostatnio książki, opowiadające o różnych regionach Polski pod kątem głównie historii, zaczęło się chyba od „Kajś” i świetnej „Odrzani” Z. Rokity. W ramach naszego kraju znajdują się regiony o historii całkowicie różnej, niekiedy aż tak, że robi to wrażenie, jakby były to odrębne państwa, sporo jest odrębności, kulturowych, obyczajowych, czy religijnych.

        Znaczące odrębności dotyczą Kaszubów i tym właśnie zajął się Tomasz Słomczyński. Pomysł był świetny, z wykonaniem wyszło gorzej. Słomczyński skupił się głównie na XX wieku, sporo miejsca poświęcił kwestiom martyrologicznym, one są na początku książki, całość robi więc wrażenie przytłaczające. W ”Odrzani” Zbigniew Rokita podjął bardzo wiele tematów o różnym ciężarze gatunkowym, prowadził narrację bardzo lekko, tutaj tego brakło. Poświecenie tak dużo miejsce kwestiom tak dramatycznym, jak masowe gwałty dokonywane przez żołnierzy Armii Czerwonej, czy marsze śmierci z obozu Stutthof w Sztutowie, uniemożliwiło lekkość narracji. Może lepszym pomysłem byłoby skrócenie w „Kaszebe” tych dramatycznych wątków, postawienie na większą różnorodność tematów, a zgłębienie wątków traumatycznych i martyrologicznych w odrębnej książce.

Poza tymi tragicznymi wątkami są też i inne, neutralne. Są np. nawiązania do regionalnych, pogańskich obrzędów. Są rozważania na temat tego, czy jest szansa, aby w młodszych pokoleniach język kaszubski i zwyczaje przetrwały. Ku mojemu zaskoczeniu, prognozy w tym zakresie są mało optymistyczne. Sporo jest też wątków zupełnie niepotrzebnych, np. dokładny opis uroczystości państwowych na tych terenach.

Czytający z kolei psuł tekst sposobem czytania, robił to zbyt szybko, zbyt monotonnie, słuchało się źle.

6/10

środa, 23 kwietnia 2025

Frederick Forsyth „Psy wojny” – audiobook, czyta Janusz Zadura

 

        Od dawna uważam, że powroty do naprawdę dobrej literatury, dobrych seriali, filmów itd. są świetnym pomysłem. O „Psach wojny” pisałam 10 lat temu, słuchałam audiobooka w innym wykonaniu.

        Na co innego, niż wcześniej, zwróciłam uwagę? Powieść burzy stereotypy i pewne kwestie zamiast w kategoriach czarno – białych, zaczyna się postrzegać jako daleko bardziej złożone, składające się z różnych odcieni szarości. Tytułowe Psy wojny, to ludzie którzy za odpowiednią zapłatą walczą w różnych konfliktach wojennych po stronie tego, kto im płaci. Wiadomo, że raczej nie myśli się o takich osobach w pozytywnych kategoriach.

Frederic Forsyth był dziennikarzem, korespondentem wojennym i współpracownikiem MI 6, zna życie z każdej strony, a jego twórczość udowadnia jego szalenie szerokie horyzonty myślowe i błyskotliwą inteligencję. Właśnie w „Psach wojny” pokazał, że wszędzie, wśród najemników również, bywają również ludzie inteligentni i mający swoje zasady moralne. A z kolei tzw. normalni ludzie za wiele się nie różnią od najemników, bo są na usługach np. korporacji, w których pracują. W związku z różnymi zobowiązaniami finansowymi, jak np. kredyty, nie są w pełni wolni, są chciwi i przekupni. Formą przekupstwa nie musi być łapówka, może być awans. A znalezienie kogoś uczciwego i nieprzekupnego jest niesłychanie trudne. Jeden z bohaterów mówi, że kogoś takiego jeszcze nie spotkał. Niczym nieuzasadnione jest to poczucie wyższości moralnej czy intelektualnej, z jakim ci tzw. normalni ludzie patrzą na najemników, czy na inne osoby, które uznają za gorsze od siebie. Świadczy też o pysze i całkowitym braku autokrytycyzmu.

Paradoksalnie, degeneraci z najwyższych półek biznesu, również mają swoje dobre strony. Shanon, najemnik, odkrył, że zlecający mu dokonanie przewrotu wojskowego w jednym z afrykańskich krajów, jest nie tylko całkowicie zdegenerowany, ale ma jednak w sobie odwagę.

F. Forsyth jest warty przeczytania nie tylko dla dobrej zabawy, ale też jako materiał do autorefleksji.

9/10

wtorek, 15 kwietnia 2025

Ken Grimwood „Powtórka”

 

Do wielu już książek o wędrówce w czasie dołączyła kolejna pozycja. Czy wnosi coś nowego? Jak najbardziej, a do tego napisana jest w taki sposób, że przy wielu fragmentach ciężko jest się od niej oderwać. I jeszcze zaskakuje. Mimo zabawnej pozornie tematyki podróży w czasie, „Powtórka” poza dostarczeniem zabawy, jest czymś zdecydowanie głębszym.

W tym przypadku Jeff cofa się w czasie, chociaż wcale tego nie chce, z nieznanych przyczyn, o ponad 20 lat. Powtórek takich jest więcej. Przypominają one powtarzające się u każdego człowieka, podobne do siebie dni. Chociaż niekiedy można narzekać na monotonię, to każdego dnia jest nowe rozdanie, każdego dnie można coś zrobić lepiej, można wykorzystać różne szanse. Każdy robi różne błędy. Jeff, mając wiedzę, co i kiedy zrobił źle, nadal błędy popełniał. Jest to nieunikniona część życia, w tym przypadku ta prawda jest podana w lekkiej, ale zarazem bardzo przekonującej formie. Co charakterystyczne, Jeff robiąc coś, co sobie potem wyrzucał, że zachował się nie tak, jak trzeba, nie tylko coś tracił, zawsze też coś zyskiwał. Niemal zawsze tak właśnie jest.

Ken Grimwood sięga jeszcze głębiej, wykorzystywanie szans, podnoszenie się po upadkach, jest trudne, ale są rzeczy trudniejsze i boleśniejsze, będące nieodłączną częścią życia. Dopiero pogodzenie się z tym, że istnieje ta mroczna strona życia, że życie to „Wygrywanie i przegrywanie, zdobywanie i tracenie…” powoduje, że można tym życiem tak naprawdę się cieszyć, nie zawsze oczywiście i nie wszędzie. „Powtórka” wbrew tytułowi, jest afirmacją życia we wszystkich jego aspektach, mimo tego wszystkiego, co w postrzegamy jako coś złego i mimo tego, że nie wszystko jest tak, jak chcielibyśmy.

Podczas jednego z cykli Jeff był dziennikarzem i przeprowadzał wywiad z Sołżenicynem, rozmawiali o wygnaniu pisarza i rozłące, z krajem, z najbliższymi. Jeff wiedział, że „istnieje metaforyczne wygnanie, którego doświadczamy wszyscy: nasze wspólne i nieuniknione rozstanie z latami, które przeżyliśmy i zostawiliśmy za sobą, z ludźmi, którymi byliśmy i których utraciliśmy na zawsze”. Jest tu nawet zacytowany psalm 137, zrozumiany bardzo głęboko, nie tylko jako nostalgia za ojczyzną, ale jako tęsknota i żal za wszystkim, co w ciągu życia się utraciło:

Nad rzekami Babilonu -

tam myśmy siedzieli i płakali,

kiedy wspominaliśmy Syjon”.

Podczas tych różnych cykli Jeff mądrzeje i dojrzewa. Ale tęskni za tym, na co my wiecznie narzekamy, za nieprzewidywalnością i niebezpieczeństwem i nawet za tym, co niekoniecznie będzie przyjemne. Gdy myślał o tym, że może te cykle kiedyś się skończą, uświadomił sobie, że zacznie się wtedy normalnie starzeć. Ale z drugiej strony, dumał, te lata będą świeże i nowe”. Postrzegał je jako „wachlarz zmiennych, nieprzewidywalnych wydarzeń i doznań”.

Raczej nie czytuję ani książek fantasy ani s.f. Raz na jakiś czas warto zrobić wyłom w swoich upodobaniach.

8/10



środa, 9 kwietnia 2025

Wiliam Shakespeare „Juliusz Cezar”

 

Nie wiem, jak Szekspir to zrobił, ale dramat trzymał mnie cały czas w napięciu, chociaż przecież wiedziałam, co i kiedy się stanie. Ekscytujące było odkrywanie, co takiego tkwiło w opisywanych ludziach, że zdecydowali się oni na popełnienie zbrodni. Jest to dramat o mechanizmach władzy, ale też i o psychice ludzkiej, o pysze, ambicji, determinacji, bezwzględności itp. kwestiach. Tak było tysiące lat temu, setki lat temu i tak jest teraz, tylko że obecnie aby kogoś wyeliminować z polityki czy utrącić ze stanowiska, nie musi już dochodzić do zabójstwa.

Jak to się stało, że Cezar zaszedł tak wysoko? Z pewnością był to zespół czynników, ale odwaga była jednym z nich, nie chował głowy w piasek, stawiał czoło niebezpieczeństwu, gdy pojawił się problem , to go rozwiązywał. Stwierdził

Zagrożenia

Z reguły czają mi się za plecami;

Kiedy twarz ujrzą, znikają bez śladu”.



Niejednokrotnie przewija się tu motyw odwagi, połączonej z siłą ducha „Nic się nie oprze naporowi ducha”.

Kasjusz z przyganą ,pouczał Kaskę:

Nie masz w sobie

Znamionującej Rzymianina iskry

Życia – lub nie chcesz jej ujawnić. Bledniesz,

Oczy w słup stawiasz, wyolbrzymiasz grozę,

Sam się wręcz wprawiasz w stan trwogi na widok

Wybryków niebios.”

Dlaczego Cezar nie przewidział, że może dojść do zamachu na jego życie? Dlaczego się nie zabezpieczył? Dlaczego nie posłuchał ostrzeżeń? Były i przepowiednie i znaki ostrzegawcze. Jego żona, Kalpurnia, powiedziała mu:

Zadufanie

Nie daje dojść do głosu twej mądrości”


Antoniusz przedstawiony jest jako szalenie inteligentny i ambitny, ale jednocześnie przebiegły, bezwzględny i fałszywy i właśnie te cechy pozwoliły mu na zdobycie i utrzymanie władzy. Przykładowo czym się kierował, obsadzając stanowiska:

Lepidusowi po to powierzamy

Ważne urzędy, by na jego głowę

Spadał gniew ludu po naszych decyzjach.

Brzemię to jednak będzie za nas dźwigał

Jak osioł dźwiga złoto: ledwie żywy”


A co robić, aby uzyskać poparcie tłumu? Warto do ekipy, która ma zamiar coś zrobić, dokooptować kogoś, kto cieszy się poważaniem. Spiskowcy przed zabójstwem, gdy wszystko było już ustalone, pomyśleli, aby mieć po swojej stronie Cycerona. Bynajmniej nie po to, aby korzystać z jego mądrości. Po prostu dlatego, że będzie to dobrze wyglądać.

Tak, on się przyda: srebro jego włosów

Kupi nam respekt, a naszym działaniom -

Głosy poparcia. Wszyscy będą mówić,

Że jego mądrość wiodła nasze dłonie.”


Szekspir miał pełną świadomość tego, że władza zmienia ludzi. Brutus myśląc o Cezarze, rozważał, „Pytanie, jak tron odmieni w nim naturę”.

Czytając Szekspira, odnoszę wrażenie, że im człowiek jest straszy, tym więcej z niego rozumie i tym bardziej go docenia. Warto go i czytać i odświeżać te utwory, które już się zna.

10/10



środa, 2 kwietnia 2025

Adam Zadworny „Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku” – audiobook, czyta Grzegorz Woś

 

Temat jest świetny, teoretycznie powinien zaciekawić niemal każdego, ale książka zamiast interesującego reportażu przypomina bardziej nudny, szczegółowy i pozbawiony emocji dokument. Autor opisuje zarówno kwestie, mające kluczowe znaczenie dla tragedii, jak i zupełnie poboczne, do tego jeszcze życiorysy niektórych marynarzy, wszystko jest tak pomieszane, że nie słucha się tego najlepiej. Ciężko jest się nawet zorientować, dlaczego prom zatonął, był to zespół czynników, typu zła konstrukcja, problem z popsutą i źle naprawioną furtą, przez którą wjeżdżały ciężarówki, niepotrzebne przebalastowanie i in.

Te sprawy, które wydały mi się najbardziej frapujące, zostały tylko zasygnalizowane. Przykładowo z promu nie uratował się nikt z pasażerów, a jedynie tylko 9 marynarzy. Jakąkolwiek szansę na przeżycie miały tylko te osoby, które miały ubrane skafandry termiczne. Była zima i szalał sztorm, a część tych skafandrów była zamknięta na klucz w skrzyni na pokładzie. Aż cisną się pytania, dlaczego pasażerowie nie mieli do nich dostępu, czy zaniedbano w tym zakresie procedur? Czy skafandrów wystarczyłoby dla każdego na promie? Dlaczego gdy sytuacja podczas sztormu się pogarszała, nikt nie pomyślał o tym, żeby poinstruować pasażerów, jak się mają zachowywać, żeby rozdać im te skafandry, o ile oczywiście wystarczyłoby dla wszystkich? Nie jest to zgłębione.

Nie jest wyjaśnione, dlaczego akcja ratownicza przebiegała tak fatalnie, gdy nadpłynął pierwszy statek ratowniczy zrzucił sieć, do której mieli wejść rozbitkowie. Gdy jeden wszedł, fala trzasnęła nim tak o burtę tego ratowniczego statku, że roztrzaskała mu czaszkę. Gdyby nie skorzystał z tej pomocy i trochę poczekał, być może przeżyłby.

Było też sporo ciekawych wątków psychologicznych, w które można byłoby się wgłębić, ale one również zostały tylko zaledwie wspomniane. Przykładowo jeden z marynarzy nie miał tego termicznego kombinezonu, po kilku minutach kontaktu z lodowatą wodą i sztormowym wiatrem przy ok. -20 stopniach Celsjusza, powinien już nie żyć. A przeżył w tych warunkach kilka godzin. Jak to się stało? Czy była to kwestia warunków fizycznych, czy raczej psychiki i determinacji? Nie wiadomo, Zadworny mógł porozmawiać z psychologiem, lekarzem, dopytać, ale tego nie zrobił.

Mimo olbrzymiego nakładu pracy autora, całość jest rozczarowująca.

6/10

piątek, 28 marca 2025

Joe Alex (Maciej Słomczyński) „Jesteś tylko diabłem” – audiobook, czyta Jacek Rozenek

 

          Maciej Słomczyński ps. „Joe Alex”, autor kryminałów i tłumacz angielskiej klasyki, obecnie kojarzony jest raczej tylko z tłumaczeniami. Po lekturze „Jesteś tylko diabłem” stwierdzam, że był równie dobrym pisarzem, jak i tłumaczem.

         Wydarzenia rozgrywają się głównie w rezydencjach dwóch bajecznie bogatych angielskich rodzin, nad samym morzem, na brzegu klifu. Jest tu mocne nawiązanie do twórczości Agaty Christie, mała liczba osób, brak przemocy, a ludzie kryją liczne tajemnice. Zaczyna się od nawiązania do tego, że niedawno samobójstwo popełniła kobieta pochodząca z jednego z opisywanych rodów i zachodzi wątpliwość, czy aby na pewno było to samobójstwo i zarazem obawa czy komuś innemu nie grozi niebezpieczeństwo.

          Najpotężniejszym atutem są liczne cytaty z literatury i nawiązania do dzieł Szekspira, J. B. Shawa i in., świetnie dopasowane do konkretnych sytuacji. Idealnie obrazuje to powiązanie literatury z życiem i to, że czytając, możemy się czerpać ze zdobytej z książek wiedzy o ludzkiej naturze, bo właściwie to gdzieś, kiedyś, ktoś już przeżywał takie sytuacje jak my, targały nim podobne emocje, zmagał się z podobnymi wyzwaniami, mierzył się ze zbliżonymi problemami.

Przykładowo gdy narrator, Joe Alex, wyczuwał bardzo mocno napiętą atmosferę domostwa, w którym przebywał, gdy wszyscy też przeczuwali, że coś strasznego może stać się w każdej chwili, zwrócił uwagę na obraz, wiszący na ścianie. Był na nim Dedal i Ikar, ale w momencie, kiedy nic jeszcze nie zapowiadało tragedii. O tym co się wydarzy, wie tylko oglądający obraz, a z postaci przedstawionych na obrazie nikt, ale odmalowana jest właśnie ta nieuchwytna atmosfera, to odczucie, że coś złego zaraz może się stać. Jest też sporo refleksji na różnorakie tematy. Przykładowo niektóre osoby sądziły, że sprawcą zabójstwa jest tytułowy diabeł, narrator skomentował to w ten sposób, że ludzie wierzą w to, w co chcą uwierzyć.

7/10



środa, 26 marca 2025

Tove Jansson „Tatuś Muminka i morze”

 

     Tatuś Muminka i morze” to najtrudniejsza część Muminków, jest mocno melancholijna, ale mająca zarazem moc ukrytych znaczeń, możliwości interpretacyjne są wręcz nieograniczone. Głębsze przeanalizowanie tej książeczki mogłoby zając porównywalną ilość czasu do jej przeczytania. Na skutek decyzji tatusia Muminka cała rodzina znalazła się na malutkiej wyspie na morzu, gdzie mieli zacząć nowe życie.

        Co można sądzić o decyzji porzucenia wspaniałego miejsca, gdzie się mieszka, które odwiedza wielu przyjaciół i które kocha cała rodzina? I o przeniesieniu się na maleńką wyspę, na której nikt z rodziny nigdy nie był i nie wiadomo, jakie warunki tam panują? We mnie wzbudziło to olbrzymią irytację i jeszcze większą niechęć do taty Muminka. Nikomu ten pomysł się nie spodobał. Na miejscu mamy Muminka bardzo poważnie wzięłabym pod uwagę rozdzielenie rodziny i zakomunikowanie małżonkowi, aby wyjechał sobie tam sam, licząc, że szybko powróci.

Co to w ogóle było ze strony taty? Depresja mimo udanego życia i szczęśliwej rodziny? Fanaberia? Chęć zmiany za wszelką cenę? Tata Muminka już wcześniej miał mocno oryginalne pomysły, wędrował gdzieś po świecie i pływał po morzu z Hatifnatami. A może była to gigantyczna wewnętrzna potrzeba, której ciężko jest się oprzeć? Tak jak mają ludzie ogarnięci jakąś pasją, np. himalaiści czy żeglarze. Życie bez tej pasji przestaje mieć dla nich smak i sens. W tekście jest też mowa o tym, że tata nie czuł się potrzebny, obiektywnie nie było to prawdziwe, ale on miał różne dziwne pomysły, gasił pożar, którego nie było. Może to był imperatyw, aby robić coś naprawdę potrzebnego, a on sobie wymyślił, że będzie to możliwe właśnie tam, na tej wyspie? A może to była właśnie realizacja stłumionych dotychczas marzeń?

Warunki na wyspie były ekstremalne, same skały, mało ziemi, gdyby nie przywiezione zapasy, bardzo ciężko byłoby przeżyć. Ale tata Muminka nie wycofywał się. Rozdźwięk pomiędzy tym, jak zapewne wyobrażał sobie wyspę, a tym co faktycznie na niej znalazł, był olbrzymi. Tak bywa ze spełnianiem marzeń, droga do ich realizacji bywa często bardzo trudna.

Olbrzymią rolę odgrywa tu morze, jako coś nieprzewidywalnego. Często układamy różne plany, a z reguły nie wszystko jest od nas zależne. Trzeba mieć tego świadomość i zaakceptować, że wszystko może się wydarzyć, może np. pojawić się sztorm i wywrócić wszystko do góry nogami. Sztorm może też równie nagle, jak się pojawił, skończyć się i może pojawić się tęcza.

W tym tomie wyjątkowo mocno podkreślona jest rola, jaką w życiu Muminków pełni przyroda i bycie samemu ze sobą. Tutaj wobec braku kontaktu z przyjaciółmi, na wyspie poza mamą, tatą i Muminkiem jest tylko Mała Mi, każdy więcej czasu niż zazwyczaj, spędza sam. Nie nazwałabym tego samotnością, to jest po prostu dojrzewanie, nawet u dorosłych, uzmysłowienie sobie, czego chcemy, co czujemy w danym momencie, kontemplowanie przyrody itp. Gdyby powstała książka o Muminkach po powrocie z wyspy, Muminek z pewnością potrzebowałby każdego dnia trochę czasu tylko dla siebie. I nie byłoby to wcale sprzeczne z tym, że kochałby nadal swoją rodzinę i przyjaciół.

Na szczególną uwagę zasługują opisy Buki, która jest uosobieniem zimna i samotności, gdziekolwiek się pojawia, ziemia zamarza, a każde zwierzę ucieka. Do Buki nie sposób się zbliżyć, każdy się jej boi. Tutaj okazało się, że Buka za Muminkami, dotarła do wyspy. Podobała się jej lampa, świecąca się u Muminków. Na wyspie Muminek wystawiał lampę na brzeg morza, aby Buka mogła się nacieszyć tym światłem. Powoli przestał bać się Buki, a ona podchodziła każdego wieczoru coraz bliżej. Raptem okazało się, że miejsce, gdzie stała, przestało być nie tylko zamarznięte, nie było nawet zimne. Buka śpiewała i tańczyła, Muminkowi było jej żal, że tak długo żyła w odosobnieniu, ewidentnie pragnęła towarzystwa, chociaż na pierwszy rzut oka, w czasach sprzed wyruszenia na wyspę, nic na to nie wskazywało. Jak dla mnie Tove Jansson miała rację, niemal do każdego da się zbliżyć, każdy wówczas zyskuje na tym bliższym poznaniu, wyjątkiem od tej zasady są tylko prawdziwi psychopaci.

A po przeczytaniu w ciągu kilku lat wszystkich Muminków, w moim osobistym rankingu wszystkie tomy są świetne, najwspanialsza zaś są „Zima Muminków” i „Jesień w Dolinie Muminków”.

9/10











wtorek, 18 marca 2025

Agata Christie „Pierwsze, drugie, zapnij mi obuwie”

 

    To jedna z gorszych pozycji Agaty Christie, intryga w żaden sposób nie wciąga, zagadka jest nieco zagmatwana. Królowa Kryminału przyzwyczaiła już czytelników do oryginalnych i z reguły ekskluzywnych scenerii, w których rozgrywają się jej powieści. Są to np. wiejskie rezydencje albo nawet i wiejskie domki z pięknymi ogrodami, bajeczny pociąg Orient Express, statek wycieczkowy na Nilu, wykopaliska archeologiczne na Bliskim Wschodzie itp. Jest to taka konwencja, czytelnik nie jest prowadzony do slumsów, opisywany jest z reguły luksus, a czytając można oderwać się od rzeczywistości. Prawdziwa natomiast jest psychologia.

W tym przypadku wydarzenia rozpoczynają się w poczekalni u dentysty, a dentysta nie kojarzy się z czymś miłym. Rozczarowująca jest więc sceneria, ale i opisywane wydarzenia mało ciekawią. Ponieważ znaleziony został trup dentysty, wszyscy pacjenci czekający w poczekalni, musieli zostać przesłuchani. Drugim wątkiem jest zaginięcie jednej z bohaterek. Agata Christie ma bogatą spuściznę, napisała łącznie około 80 powieści, w takim przypadku nie ulega wątpliwości, że będą wśród nich pozycje słabsze. Nie zauważyłam tutaj także większej głębi psychologicznej.

6/10

piątek, 14 marca 2025

Zadie Smith „Białe zęby”

 

        Czytanie „Białych zębów” to była trochę droga przez mękę, czytało się to fatalnie i kilka razy byłam bliska tego, aby porzucić tą pozycję. Przyjemność z lektury była prawie żadna. Treść warta jest jednak poznania, aczkolwiek też nie co do całości, życiorysy przodków głównych bohaterów można byłoby skrócić i z pewnością wystarczyłoby to.

Zadi Smith pokazuje zamkniętą i niedostępną dla obcych społeczność żyjących pod koniec XX wieku w Londynie emigrantów z różnych bardzo dalekich państw, a jednym z głównych tematów jest przyjaźń, trwająca kilkadziesiąt lat. Matka pisarki pochodzi z Jamajki, temat emigrantów jest jej bardzo więc bliski. Mimo tej zniechęcającej formy powieść uczy empatii.

        Zadie Smith nie oszczędza opisywanych osób, pisze o wielu negatywnych rzeczach, jakie oni robili. Nie są oni sympatyczni i nie polubiłam żadnego z nich. Pokazała jednak też, jak strasznie jest im trudno. Są wykorzenieni ze swojej kultury, tracą powoli kontakt ze swoją religią i bez względu na to, czy im się podoba życie w innym państwie, powoli w małym zakresie ale jednak się asymilują. W pewnym momencie nie wiadomo już kim są, sami tego nie wiedzą. Im dzieciom też jest ciężko, szanse na wykształcenie mają znikome. Zawsze znajdują się też miejscowi, którzy nie chcą obcych przybyszów, a z pewnością nie kolorowych i dochodzi do pobić, często ciężkich. Różne docinki są na porządku dziennym. Niektórym oparcie dają radykalni islamiści. Większość tych ludzi jest totalnie zakompleksiona, okazuje się, że kolorowe kobiety wydają kilka razy więcej, niż białe na różne zabiegi upiększające, mające upodobnić je właśnie do białych kobiet. A w Bangladeszu w różnych katastrofach naturalnych ginie więcej ludzi niż na wielu wojnach, tylko tym się nie mówi.

        Jednym z pozytywnych elementów jest właśnie przyjaźń, która w tym przypadku jest silniejsza nawet od więzów rodzinnych. Dwóm główny bohaterom nie zawsze układały się relacje z żonami, z dziećmi było jeszcze gorzej, ze sobą też często się nie zgadzali, ale nie byli w stanie bez siebie funkcjonować. Widywali się w domach, często z rodzinami, ale też wiele lat chodzili sami do tej samej knajpy, gdzie większość czasu się kłócili.

Tych knajpianych spotkań nie da się zapomnieć i chociażby dlatego warto jednak „Białe zęby” przeczytać. Można obserwować, jak to się stało, że mimo iż niemal na wszystkich polach byli oni przegrywami, a jednak ta przyjaźń im wyszła.

7/10