wtorek, 16 grudnia 2025

Agata Christie "Czarna kawa"

 

        Jestem fanką Agaty Christie, przeczytałam większość jej twórczości, ale w tym przypadku nastąpiło jednak rozczarowanie. Powieść „Czarna kawa” mimo że sygnowana jest nazwiskiem Agaty Christie, nie została napisana w takim kształcie przez Królową Kryminału. Christie napisała sztukę teatralną o takim tytule, a sztuka ta została zaadaptowana na powieść przez Charles`a Osborne`a. Pierwotny tekst nie jest dostępny.

        Mając przeczytanych kilkadziesiąt powieści Christie, wyczuwam tu różnicę. W powieściach Agaty poza zagadką kryminalną najważniejsze były aspekty psychologiczne. Zarówno Herkules Poirot jak też i panna Marple byli znawcami natury ludzkiej i uwielbiali myśleć. Do ustalenia kto jest zabójcą, prowadziły szare komórki. W powieściach ważną rolę odgrywał narrator, który wiedział, co kto robi i co myśli. W sztukach teatralnych trudniej jest oddać emocje, bo tego narratora nie ma, widzowie widzą tylko, co kto robi. Partie narratora w „Czarnej kawie” musiał więc dodać Charles Osborne, który ani Królową ani Królem Kryminału nie był. I całość jest przez to płytsza, niż w klasycznych powieściach Agaty Christie.

        Można oczywiście przerobić sztukę na powieść, powieść na sztukę, ale sens tego jest wątpliwy. Gdy sama Christie przerobiła opowiadanie „Pułapka na myszy” na sztukę teatralne. Generalnie jednak przeróbki są trudne,a sukces wątpliwy.

        W „Czarnej kawie” są niewątpliwie charakterystyczne dla autorki elementy, jest zamknięty krąg osób, wśród których jest zabójca. Brak jest przemocy, a wszystko dzieje się w eleganckich wnętrzach. Jest zaskoczenie, w tym przypadku nie odgadłam, kto zabił. W niektórych momentach książka nawet wciąga. Tylko ta nieco kulawa psychologia psuje efekt. Hercules Poirot pojawia się, ale ten jego porażający intelekt nie jest widoczny. Zapamiętałam, że nakazywał zwracać uwagę na szczegóły.

6/10

niedziela, 14 grudnia 2025

Edmund Niziurski "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" - audiobook, czyta Leszek Teleszyński

 

        Książka mocno wciąga, napisana jest z humorem, ale dawno temu, gdy byłam oczywiście młodsza, serialowa ekranizacja podobała mi się bardziej. Jest sporo książek dla dzieci lub młodzieży, które czytałam również jako osoba dorosła i nadal mi się podobały, np. „Tajemniczy ogród”, „Opowieści z Narnii”, „Muminki”, „Wakacje z duchami” i in., z Markiem Piegusem jest jakoś inaczej.

       Cały czas nie mogłam przestać myśleć o tym, że cała akcja to absurd, że te wydarzenia nigdy nie mogłyby się wydarzyć. Pomysł z grupą hiper mądrych młodych nastolatków harcerzy, odważniejszych, mądrzejszych i sprytniejszych od najbardziej cwanych przestępców warszawskich, też nie jest dla mnie przekonujący. Raziło mnie też to, że wśród bohaterów nie ma ani żadnej dziewczynki ani żadnej kobiety. Jest, owszem, matka Marka Piegusa, ale to postać trzeciego planu, która nie odgrywa żadnej istotnej roli. To zupełnie nienaturalna sytuacja.

            Zainteresowała mnie za to obyczajowość opisanych czasów, książka pierwszy raz została wydana w 1965r. W mieszkaniu Marka i jego rodziców mieszkają również obcy ludzie. Warszawiacy myją się w miejskiej łaźni, gdzie chodzą przeciętnie raz na tydzień.

        Żadnych bezpośrednich politycznych aluzji tu nie ma. Ale jakby się ktoś uparł, mógłby dopatrywać się podobieństwa opisywanych harcerzy do harcerzy z Szarych Szeregów. Nieudolność MO też jest, ale w zawoalowanej formie, gdyby nie harcerze, porwany Marek i dorosły prywatny detektyw, nie mieliby szansy na przeżycie.

7/10

czwartek, 11 grudnia 2025

Ida Żmiejewska "Ciemna gwiazda. Sprawy Szustra"

 

        Idzie Żmiejewskiej świetnie wychodzi pisanie kryminałów retro, „Warszawianka” to jeden z moich ulubionych cykli, a „Sprawy Szustra” są jej kontynuacją, głównym bohaterem jest tylko ktoś inny.

    Powieść szalenie wciąga, czyta się błyskawicznie. Jest klimatyczna, wydarzenia rozgrywają się w ciągu kilku dni, od wigilii 1894r. do sylwestra tego samego roku. Co oczywiste, w tamtym czasie była prawdziwa zima ze śniegiem i mrozem. Oddana jest obyczajowość epoki. Widzimy bardzo mocno zubożałą arystokrację z gigantycznym ego i rosnących w siłę i bogactwo przemysłowców i handlowców. Sytuacja kobiet jest koszmarna, pobicie córki traktowane jest jako sprawa domowa. Autorka drobiazgowo pokazuje ówczesną Warszawę, przykładowo ślub zubożałej arystokratki odbywa się w najbardziej reprezentacyjnym ówczesnym kościele sióstr Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu. Ponadczasowe cytaty z „Moralności pani Dulskiej” na początku każdego rozdziału dodają lekkości i humoru. Są też spore zaskoczenia.

        Unikalne jest pokazanie środowiska polsko – rosyjskiego, małżeństw mieszanych. Taki mariaż polsko - katolicko – rosyjsko – prawosławny był oczywiście bardzo źle widziany zarówno przez Polaków jak i przez Rosjan. Polkę spotykał ostracyzm społeczny. Rosjanin nie miał większych szans na karierę, jeden z bohaterów, rosyjski policjant wiedział, że może w każdej chwili zostać odesłany w głąb Rosji do jakiejś dziury. Tytułowy Szuster pochodził z rodziny wieloetnicznej i w nim jak w soczewce widać trudność takiego położenia. 

        Osobiście uważam istnienie takich szczęśliwych małżeństw polsko -rosyjskich za mało realne z uwagi na trudności zewnętrzne, infamię, świadomość zbrodni, dokonywanych na Polakach przez rosyjski reżim, wywózek na Sybir itp. Ale gdy potraktuje się „Sprawy Szustra” z lekkim dystansem, to można się świetnie bawić.

7/10

wtorek, 9 grudnia 2025

Graham Masterton "Zwierciadło piekieł" - audiobook, czyta Adam Ferency i zespół aktorów

 

        W tym przypadku forma jest lepsza od treści, bo wykonanie audiobooka jest rewelacyjne. Odczytanie tekstu przez aktorów, specjalnie skomponowana muzyka i inne efekty dźwiękowe są świetne. Słucha się więc bardzo dobrze, ale z pominięciem fragmentów z mocną przemocą i tych z elementami satanistycznymi.

        Scenarzysta z Hollywood zafascynowany postacią Boofulsa, dziecięcego aktora z lat trzydziestych, zamordowanego przez swoją babkę, postanowił napisać scenariusz do musicalu o tym chłopaku. Udało mu się tez kupić lustro, należące kiedyś do Boofulsa. Okazało się, że lustro ma magiczne właściwości, że po drugiej stronie szkła są ludzie, w tym nadal żyjący Boofuls.

        Masterton przekazuje masę informacji o lustrach, ich symbolice w różnych okresach czasu, jest duża ilość nawiązań do „Po drugiej stronie lustra” Lewisa Carolla. Jak się okazało, po drugiej stronie lustra niby wszystko jest tak samo, ale inaczej. Im bardziej wchodzi się w głąb świata w lustrze, tym więcej różnic widzi się pomiędzy oboma światami po dwóch stronach lustra. Czyli inaczej mówiąc, jest jak w życiu. Z reguły to, co widzi się, czy też ma się z tym do czynienia po raz pierwszy, po bliższym przyjrzeniu się, okazuje się inne, niż nam się wydawało pierwotnie. Coś wspaniałego ma wady, coś brzydkiego niekoniecznie jest takie brzydkie itp. W powieści gdy ktoś wejdzie do lustra, ma problem z wyjściem, zostaje tam, a wychodzi za to zupełnie inna postać. Wchodzi poczciwy kot, a wychodzi kot demon. Jeśli ktoś zapomniałby, że wszystko ma swoje przeciwieństwa, to tutaj widać to dokładnie.

        Nic specjalnie odkrywczego tu nie ma, ale za to można zainteresować klasyką, czyli Lewisem Carollem. Bo już po samych cytatach widać, że „Po drugiej stronie lustra” warte jest uwagi.

6/10



piątek, 5 grudnia 2025

Serhij Żadan "Arabeski"

 

         „Arabeski” to moje pierwsze spotkanie z Serhijem Żadanem, ikoną ukraińskiej kultury i ukraińskiego oporu. Żadan podjął skuteczną próbę opisania tego, co jest niepojęte, a w najlepszym razie ekstremalnie trudne do opisania. Bo jak można opisać, co czuje ktoś, kto walczy lub walczył na froncie? Wojna jest możliwa do zrekonstruowania w sferze faktograficznej. W sferze emocji jest zdecydowanie trudniej.

        Żadan ma doskonałą świadomość, że opisanie tego, co czują ludzie na froncie czy na zapleczu frontu, może być tylko wybiórcze. Nawet gdy uda się opisać przeżycia jednej osoby, co i tak jest ekstremalnie trudne, to nie znaczy, że czytelnik będzie znał odczucia wszystkich walczących. W opowiadaniach przedstawia głównie żołnierzy w czasie przerwy od walki na froncie, mających np. przepustkę, albo też cywili mieszkających na terenach przygranicznych, gdzie przetacza się front.

        W jednym z opowiadań jest pokazana para, żołnierz i żołnierka, która spotkała się najpierw przypadkowo na stacji benzynowej, potem dowiadywali się o sobie czegokolwiek droga pantoflową. W końcu udało im się dostać przepustkę i spotkać w hotelu. Jedno miało przy sobie leki uspokajające, drugie leki nasenne. Te leki zażywali na stałe. Nie wiedzieli, jak ze sobą rozmawiać. Ciężko to zrozumieć z pozycji osoby, mieszkającej bezpiecznie, ale nie budzi to jakiegoś wielkiego zaskoczenia, inaczej jest w przypadku innego opowiadania.

        W „I nie wystarczy słońca, by to wszystko oświetlić” Żadan przybliżył natomiast taki stan ducha, którego bez przeżycia czegoś podobnego nie da się w ogóle zrozumieć, przybliżył coś nieopisywalnego.

        W tym opowiadaniu doszło do spotkania tym razem z inicjatywy dawnej znajomej z lat szkolnych. Dziewczyna napotkała na mur obojętności, nie sposób było zorientować się, czy chłopak się ucieszył, czy nie, czy chce kontynuować znajomość. Powiedział jej, że w ogóle nic pamięta ze swojego życia, nie pamięta, co mu przynosiło radość. „To jest tak, jakbyś wychodziła z jasnego miejsca w noc i próbowała coś zobaczyć. I niczego nie ma”. Dziewczyna po dłuższej wymianie zdań uznała, że przebywanie z nim nie ma sensu, że sens ma jedynie ciemność w nim. „Ciemność, której nie widziała, ale którą czuła. Po prostu fizycznie czuła. Ona ma sens. Ona poruszała nim, ona przez niego przemawiała”. Po lekturze nadal wie się niewiele, ale więcej niż nic, chyba w tym przypadku więcej już powiedzieć się nie da.

8/10

środa, 3 grudnia 2025

Riley Sager "Wróć przed zmrokiem" - audiobook, czyta Kamila Brodacka i Maciej Radel

 

        Książka jest momentami mocno wciągająca, niekiedy jednak nuży. Można się oderwać od rzeczywistości, jest klimat tajemniczości, nawiedzony dom, można się nawet trochę bać, jest sporo zaskoczeń, ale też nie przy każdym wątku. Całość jest jednak totalnie pusta. Mamy opis wydarzeń z udziałem sił nadprzyrodzonych i nic więcej, żadnej wartości dodanej. Psychologia jest na żenującym poziomie, tak jakby jej nie było, nie ma niczego ciekawego o regionie, gdzie toczą się wydarzenia, o historii, o niczym. Rzadko się zdarza, żeby książka była aż tak pusta i aby po jej skończeniu nic w czytelniku nie zostawało. Wykonanie audiobooka jest całkiem dobre, ale to nie ma już żadnego znaczenia.

        Jest tu sporo zmarnowanych możliwości. Przy dwóch planach czasowych można obserwować bohaterów z przeszłości i 20 kilka lat później. Tylko oni w ogóle pod żadnym względem się nie zmienili, nie są nawet emocjonalnie dojrzalsi, wszyscy są charakterologicznie tacy sami, jak byli, emocjonalnie bardzo prości i przewidywalni. Wystarczy porównać „Wróć przed zmrokiem” do jakiejkolwiek książki np. Stevena Kinga i od razu widać, na czym polega różnica.

    Sporo jest innych książek luźnych, wciągających i dających do myślenia, lepiej sięgnąć po inne.

4/10



wtorek, 25 listopada 2025

Gustaw Herling - Grudziński "Sześć medalionów i srebrna szkatułka"

 

        Herling – Grudziński miał niepowtarzalny styl pisania, już po kilku pierwszych zdaniach wiadomo, że ma się do czynienia z prawdziwym pisarzem, a nie z osobą jedynie piszącą książki. Olbrzymie doświadczenie życiowe, w tym pobyt w łagrze, walka w II wojnie jako żołnierz, doświadczenie konspiratora, emigracja, a oprócz tego oczytanie, zainteresowanie sztuką i tym wszystkim, co dzieje się na świecie, spowodowało, że miał o czym pisać. Połączona z tym wszystkim przenikliwość doprowadziła do tego, że jego refleksje są naprawdę warte uwagi.

        „Sześć medalionów i srebrna szkatułka” to zbiór 6 całkowicie odrębnych esejów i jedno opowiadanie. W esejach pisarz opowiada o włoskich miastach: Sienie i Parmie, i o malarzach: Caravaggiu, Vermeerze, Rembrandtcie i Riberze. Genialne opowiadanie jest z kolei o tytułowej srebrnej szkatułce i stanowi trochę wspomnień, przywołania wydarzeń historycznych sprzed wieków i elementów nierzeczywistych. Opowieści o miastach nie zrobiły na mnie większego wrażenia, ale pozostałe teksty mnie wręcz poraziły.

        Na każdego z malarzy Herling – Grudziński patrzy z unikalnej strony. Nie był krytykiem sztuki, nie musiał się obawiać, co ludzie powiedzą, ani czy jego spostrzeżenia są zgodne z ogólnie przyjętym kanonem itp. Pisał, co myślał, przez to zaś te teksty są unikalne. Nie opowiada tylko o malarzach, to jest swoistego rodzaju mieszanka, to refleksje o życiorysie konkretnego artysty, o jego twórczości, a do tego wszystkiego dochodzą różnorakie refleksje o życiu, ludzkich charakterach, relacjach międzyludzkich, a nawet i pewne wizje, np. jak mogła wyglądać śmierć Rembrandta. Są też cytaty z dzieł innych autorów, piszących o tych malarzach.

        Przykładowo Vermeer jest dla Herlinga – Grudzińskiego malarzem mediumicznym, maluje czas zatrzymany, rzeczywistość przypominającą wieczność. Podstawowym elementem jego sztuki jest tajemnica. Ribera z kolei w każdym człowieku był w stanie zobaczyć coś unikalnego, „oko malarza trafiało w sedno, widziało warz pospolitą, zwykłą, i jednocześnie niepowtarzalną”.

        Generalnie nie przepadam za opowiadaniami, nie można się za bardzo w nie wczuć, szybko się kończą i pozostawiają niedosyt. W tym przypadku wciągnęłam się w „Srebrną szkatułkę” niesamowicie i od kilku dni nie mogę przestać o niej myśleć. W osłupienie wprawiło mnie wprowadzenie przez pisarza elementów nadprzyrodzonych. W jednym przypadku hipotetycznie dane zdarzenie mogło się przydarzyć, ale prawdopodobieństwo że tak się stanie, było mniejsze niż znikome. W drugim przypadku zaś pisarz pojechał na miejsce zbrodni sprzed wieków, o której sporo wiedział i rozmyślał, a nawet posiadał przedmiot, należący kiedyś do zamordowanej osoby. Oparł się o mur zamku i „jak w halucynacji” słyszał, jak dokonała się ta zbrodnia. Każdy czytelnik oceni sam, czy jest tylko czyta fikcja, czy niekoniecznie.

        Sam autor napisał ”Od bardzo dawna występuję przy byle sposobności przeciw antynomii dziwność – naturalność ( prawdopodobieństwo) . Kto uważnie śledzi rzeczywistość, kto ćwiczy się w dostrzeganiu pozornej „dziwności” wielu jej objawów, ten wie, jak dajemy się ograniczać i pętać w spojrzeniu na „naturalne lub prawdopodobne” zdarzenia, szukając w nich wyłącznie tego, co przemawia do naszego poczucia realistycznej trzeźwości. Nie ma podziału na rzeczy „dziwne” i „naturalne”. Jest – jeżeli się tego koniecznie chce – podział na rzeczy „niezwykłe” i „zwykłe”, „trudno uchwytne” i „pospolite”.

10/10



piątek, 21 listopada 2025

Leszek Herman "Ideburga. Igranie z ogniem" - audiobook, czyta Zuzanna Galia

 

        Przygody nastoletniej Ideburgi dla dorosłego czytelnika brzmią dziecinnie i nieco śmiesznie. Wartością są tu kwestie historyczne. Wydarzenia rozgrywają się w 1890 r. na Pomorzu Zachodnim, m.in. w Szczecinie, Rewalu, Trzęsaczu, Kołobrzegu. Jeśli ktoś w danym momencie nie potrzebuje lektury ambitnej, wymagającej przemyślenia, ale mimo wszystko wciągającej i chciałby się jednocześnie czegoś dowiedzieć o historii tych ziem, może sięgnąć po „Ideburgę”. W wersji audiobookowej Zuzanna Galia jako lektorka sprawdziła się całkiem dobrze.

        Leszek Herman doskonale pokazał, jak się wówczas żyło na tamtych ziemiach. Dwory wiejskie i bogate domy w miastach należały należały do niemieckiej arystokracji, ludność w przeważającej większości stanowili Niemcy, często mieszkający tam z dziada, pradziada. Polskie pochodzenie utrudniało karierę i ogólnie było źle widziane w towarzystwie. Planowane było wybudowanie linii kolejowej, biegnącej wzdłuż wybrzeża, ale wobec oporu niektórych właścicieli ziemskich, nie doszło do zakupu ziemi i wybudowania linii.

        Ciotka Idy była właścicielką dworu w miejscowości Dreżewo, tj. tuż obok Trzęsacza, gdzie na klifie są ruiny słynnego kościółka, konkretnie fragment jednej ściany, przez dziesiątki lat podmywanego przez Bałtyk. Dziś jest to atrakcja turystyczna, w 1890 r. kościółek jeszcze był cały. Ida oczywiście odwiedziła to miejsce. Pływając, zobaczyła trumnę z nieboszczykiem, morze bowiem wdzierając się na klif, podmywało także cmentarz, znajdujący się wówczas na szczycie klifu obok kościółka. Widoki trumien w morzu w tym miejscu nie były wówczas czymś nadzwyczajnym. Przytoczone są legendy o kościółku i o tym dlaczego Bałtyk go zniszczył.

        Czytając o Niemcach, żyjących setki lat na opisywanych trenach, pomijając całkowicie kwestie polityczne, tzw. „sprawiedliwości dziejowej” i inne, można poczuć więcej zwykłej, ludzkiej empatii do tych, którzy w 1945r. zostali stamtąd wysiedleni, a cały dorobek przodków musieli zostawić.

7/10



wtorek, 18 listopada 2025

Patrick Modiano "Perełka"

 

        Tym razem po przeczytaniu Modiano nie było wielkiego wow. Bohaterka jego opowieści zobaczyła przypadkowo w metrze kobietę, przypominającą jej zmarłą matkę. Perełka jest skrajnie nieszczęśliwa, przywołuje strzępy traumatycznych wspomnień z dzieciństwa. Podjęła się zarobkowo opieki nad małą dziewczynką, która była tak samo nieszczęśliwa, jak i ona niegdyś. Po jakimś czasie nie do końca wiadomo, czy ta dziewczynka faktycznie istnieje, czy nie jest to aby tylko wspomnienie samej siebie.

        Noblista pisze tutaj głównie o pamięci i o przeszłości, której znajomość jest niezbędna do tego, aby wiedzieć tak naprawdę, kim się jest. Niektórzy tworzą drzewa genealogiczne swojej rodziny, szukają korzeni, odnajdują różne ciekawe rzeczy, niekiedy np. innej narodowości przodków. Perełka nie ma takiego komfortu, bo nie wie, kto był jej ojcem, a matkę ledwie pamięta. Wszystko wskazuje na to, że jej totalne zagubienie i rozpacz właśnie z tego wynikają, nie tylko z braku czułości w dzieciństwie i braku rodziny, ale i z niemożności ustalenia, kim tak naprawdę jest, kim byli jej przodkowie.

        Dziewczyna wspomina. Z biegiem lat wspomnienia się zacierają, gmatwają, prawie niczego nie można już być pewnym. Perełka chyba za bardzo skupia się tylko na sobie i na swojej traumie, ale to chyba lepsze niż całkowity brak zadumy nad czymkolwiek. „Zawsze sprawiało mi ulgę, gdy poznawałam adres miejsc, które pamiętałam mgliście i które bez przerwy nawiedzały mnie w koszmarach. Jeżeli dokładnie wiedziałam, gdzie są położone i że mogę na nie popatrzyć z zewnątrz, zyskiwałam pewność, że staną się niegroźne”. I tak jest chyba u każdego, lepiej wydobyć nawet gdzieś z podkładów podświadomości to, co nas przeraża lub przerażało, te najgorsze wspomnienia i się im przyjrzeć. Niewątpliwie staną się niegroźne lub mniej groźne, w porównaniu do tego, gdy tkwiły w mrokach niepamięci.

7/10

piątek, 14 listopada 2025

Jakub Małecki "Korowód" - audiobook, czyta Filip Kosior

 

         Korowód” to książka pełna pytań bez odpowiedzi. Pod tym kątem przypomina nieco „Dorę Bruner” Patrica Modiano, o której dopiero co pisałam tutaj. Dlaczego czyjaś postać mimo braku kontaktu z nią, zaczyna nagle wkraczać w nasze życie? Może to być postać osoby nieżyjącej. Pod pojęciem wkraczać Małecki nie rozumie pojawienia się ducha, czy nawet samego głosu. Po prostu taka osoba pojawia się przed czyimiś oczami i nie chce tego kogoś opuścić. Przykładowo podróżnik płynący statkiem po Bałtyku zobaczył nagle krajobraz tego morza sprzed kilku wieków, zamarzniętego, a na jego tafli uciekającą postać i pogoń za nią. Przy tej postaci nagle pojawił się Cień. Podróżnik nie wiedział ani dlaczego coś takiego zobaczył, ani czy taka sytuacja naprawdę kiedyś się wydarzyła. Opisał to w liście do ukochanej, listy te w pewnym zakresie zachowały się w formie książkowej. Ta opisana sytuacja z pościgiem na Bałtyku zafrapowała kobietę, żyjącą znacznie później. Ta kobieta też kiedyś zobaczyła koło siebie taki Cień, jak przy uciekającym mężczyźnie. Czytelnik wie o samego początku, że ucieczka sprzed kilkuset lat miała miejsce, bo jej opis jest na samym początku „Korowodu”.

        Co to wszystko ma znaczyć? Co z tego ma wynikać? Dlaczego ktoś dowiaduje się o określonej sytuacji z przeszłości i potem przeżywa też coś zbliżonego, zagrożenie życia? Kim jest Cień? Jakub Małecki nie odpowiada na te pytania, na nie nie ma odpowiedzi. Tak samo jak i Patric Modiano nie wiedział, dlaczego ktoś żyjący współcześnie zaczyna nagle interesować się losem nikomu nieznanej dziewczyny, która zaginęła w czasie wojny i ku swojemu zaskoczeniu zauważa wiele zbieżności pomiędzy życiem jej a swoim.

        Niewiele ciekawych wątków znalazłam z kolei w opisach dzieciństwa bohatera ostatniej opowieści z książki, spotkania z kolegami, podwórka z PRL, bójki itp. historie. Czekałam, aż te wątki się skończą.

        Olbrzymim minusem „Korowodu” jest to, że Małecki pod koniec książki opisuje dokładnie Cień, bo Cień zaczyna towarzyszyć jemu samemu już od czasów dzieciństwa. Opisy Cienia są kuriozalne, np. wyciąga ręce, żeby chronić chłopaka przed upadkiem, czy wchodzi przez usta cały w jego ciało, bierze udział w bójce itp. Tego rodzaju opisy przypominają literaturę klasy B i psują książkę. Modiano wybrał niedopowiedzenia. I dostał Nobla.

7/10

wtorek, 11 listopada 2025

Patrick Modiano "Dora Bruder"

 

        Dora Bruder” to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Od pierwszych już zdań widać, że to jest wielka literatura, a Nobel z 2014r. dla autora był jak najbardziej zasłużony. Pisałam kilkakrotnie o książkach Patrica Modiano tutaj, i tutaj. 

        Narrator, paryżanin, znalazł w starej gazecie z 1941r. ogłoszenie o tym, że zaginęła Dora Bruder lat 15. Ponieważ podany był adres rodziców, zorientował się, że zna ten rejon Paryża, a w dzieciństwie tam nawet mieszkał. Nie wiedząc do końca dlaczego, zaczął wgłębiać się w tą historię i szukać informacji o Dorze. Książeczka jest właśnie o poszukiwaniu śladów Dory, zawiera też masę refleksji o kwestiach egzystencjalnych, szerszych niż los jednostki. Stawia masę pytań, nie daje żadnych odpowiedzi i nie dotyczy to tylko Dory.

        Narrator zauważa róże przypadki, zbiegi okoliczności, wie, że chodził tymi samymi ulicami, co Dora. Odkrywa, że Dora uciekła z internatu, a on również przeżył taki epizod. Przypomina sobie, że znał człowieka, który musiał znać Dorę. Ustala, jaką trasą dziewczyna uciekała przed gestapo i zauważa, że przy tej trasie jest miejsce, opisane przez Wiktora Hugo w „Nędznikach”, w którym ukrył się, uciekający wraz z Kozetą Jan Valjean. W miarę poszukiwania informacji o Dorze pojawia się coraz więcej zbieżności pomiędzy jej losem a pewnymi fragmentami losu narratora. Dlaczego tak jest? Czy coś z tego ma wynikać, a jeżeli tak, to co? Odnosi się wrażenie, jakby Modiano przybliżał się do wielkiej tajemnicy, a tą tajemnicą nie jest bynajmniej tylko los Dory, bo oczywiste było, że jako skrajnie biedna Żydówka miała znikome szanse na przeżycie wojny. Oczywiste jest też, że ta wielka, egzystencjalna tajemnica nadal nie będzie rozwiązana. 

        Zakonnik, trapista Michał Zioło w książce „Litery  na piasku” pisał: „bo mnie obchodzi sens właśnie, sens pojawienia się w czyimś życiu innego życia, choćby i za sprawą pośredników, czasem tylko w formie szczątkowych informacji”. Szerzej o „Literach na piasku” pisałam tutaj.

        Na początku lektury zastanawiałam się nad sensem wgłębiania się w los Dory, wiadomo było przecież, że nie była ona ani literatką, ani artystką, ani kimś, kto pozostawiłby po sobie spuściznę. Była zwyczajną dziewczyną. Pytanie o sens wnikania w jej życie i poszukiwania śladów pozostaje otwarte. Ale skoro każde życie ludzkie ma sens, próba przyjrzenia się temu życiu również musi mieć sens. Podczas czytania czuje się, że ta lektura uwrażliwia i czyni czytelnika bardziej empatycznym nie tylko na dzieje Dory. Los jednostki chyba bardziej przemawia niż zestawienia, cyfry i statystyki.

    Modiano poza jednym małym wyjątkiem nie wprowadza żadnych elementów paranormalnych, nie ma tu duchów, nikt ani nie widzi ani nie słyszy niczego nadprzyrodzonego, nie ma nawet proroczych snów. W jednym tylko miejscu narrator, stojąc w miejscu, w którym najprawdopodobniej przebywała Dora, mówi: ”Niemniej pod grubą warstwą zapomnienia od czasu do czasu dawało się coś wyczuć, jakieś odległe stłumione echo czegoś, czego dokładnie nie dawało się określić. Było to jak znalezienie się na skraju pola magnetycznego bez wahadełka, pozwalającego odbierać fale”.

10/10



sobota, 8 listopada 2025

Leszek Herman „Galeon” – audiobook, czyta Maciej Motylski

 


        Spośród dwóch książek Leszka Hermana, jakie znam, ta jest zdecydowanie najsłabsza. We wcześniej przeczytanych, tj. w „Sedinum, wiadomość z podziemi” i w „Latarni umarłych”, były liczne retrospekcje i nawiązania do przeszłości, a konkretnie do historii Pomorza Zachodniego. Fragmenty o przeszłości były nawet ciekawsze od tego, co działo się w książkach w teraźniejszości.

        W „Galeonie” jest z kolei minimalna liczba nawiązań do przeszłości, a zarówno tytuł jak i okładka, sugerujące opowieść o statku, wprowadzają czytelnika w błąd. Statek potraktowany jest skrajnie marginalnie, niemal cała akcja rozgrywa się współcześnie, wspomniane jest tylko o katastrofalnym, zimowym sztormie sprzed 100 lat, który spustoszył Szczecin. Akcja „Galeonu” jest w większości po prostu nudna.

        Jedynymi plusami, jakie zauważyłam, są opisy pracy dziennikarzy z lokalnego dziennika, wydawanego w wersji papierowej i internetowej. Jest pokazane, jak m.in. jak zdobywają informacje. Zdarza się, że ktoś dzwoni i chce sprzedać ciekawe newsy za odpowiednią sumę, najpierw oczywiście chce dostać pieniądze. Dziennikarzom pozostaje pytanie, czy kupować przysłowiowego kota w worku i płacić nie wiadomo za co, czy zrezygnować i liczyć się z tym, że opowieść kupi konkurencyjna gazeta. Albo np. informator wskazuje jako miejsce spotkania odludne zaułki i porę, gdy jest ciemno. Ciekawostką dla mnie był fakt, że część tekstów pisana jest na zamówienie np. deweloperów i publikowana jest nie jako reklama, tylko jako niby zwyczajny tekst. Gazeta dostaje za to pieniądze, a gdyby się na to nie zgodziła, mogłoby to zagrozić jej bytowi, na dłuższą metę bez tego rodzaju dochodów, przestałaby istnieć.

        Mimo tych małych plusików, rezygnując z czytania „Galeonu”, niewiele się straci. Ale i tak niezależnie od tego dam Hermanowi kolejną szansę.

4/10




środa, 29 października 2025

Lilian Jackson Braun „Kot który się włączał i wyłączał” tom 3 cyklu o Qwillu

 

        Jak już pisałam, po raz kolejny sięgnęłam po swoją ulubioną serię o kryminalną, a tak faktycznie serię o zwyczajnym życiu, poprzednio pisałam o tym tomie tutaj. Qwill w tym tomie nie ma gdzie mieszkać, nie ma oszczędności, ma za to przyjaciela z lat szkolnych i 2 koty, jest dziennikarzem i przez przypadek zdecydował, że tymczasowo zamieszka w uchodzącej za bardzo niebezpieczną dzielnicy ruder. Ten pobyt miał ułatwić mu napisanie materiału prasowego na konkurs bożonarodzeniowy. Chciał napisać właśnie o tej dzielnicy. Wszyscy go ostrzegali przed Junktown, ale on był otwarty na ludzi, na nowe miejsca, nurty, rzeczy itp.

        Autorka w całym cyklu tworzy galerię postaci godnych uwagi, nie ma tu ludzi nijakich. Qwill poznaje antykwariuszkę, nazywaną Smokiem, piękną i zachowującą się tak, jakby nie miała ochoty niczego sprzedać. Okazało się, że pochodziła ona z szalenie bogatej rodziny, a całe jej rodzeństwo żyło zgodnie z oczekiwaniami ojca, bankiera. Smok uznała, że bardziej od pieniędzy ceni sobie wolność bycia tym, kim chce. Bez zgody rodziny opuściła dom i pod przybranym nazwiskiem zajęła się prowadzeniem antykwariatu z antykami i różnymi rupieciami. Qwill zaprzyjaźnił się też ze swoją gospodynią, Irene, wyśmienita kucharką. Chociaż jej iloraz inteligencji nie był zbyty wysoki, jej życzliwość i otwartość, a także fakt, iż częstowała swoim wyśmienitym jedzeniem, spowodowały, że ta znajomość okazała się trwała.

        Qwill nigdy nie interesował się antykami, wolał nowoczesność, ale dla potrzeb dziennikarskich, zaglądał do miejscowych antykwariatów. Był ciekawy wszystkiego dookoła i wśród różnych rupieci co nieco znalazł. Kupił starą maszynę do pisania, starą puszkę do kawy dla przyjaciela, a potem jeszcze wielką tarczę z herbem swojego rodu. Puszka czy maszyna nie kosztowały wiele, a dały sporo radości.

    Qwill zamieszkując w Junktown był w średnim wieku z ugruntowanymi zainteresowaniami. Nie przeobraził się w fascynata antykami i innymi rupieciami, ale zaczerpnął z tego miejsca właśnie lekkie, minimalne wręcz zainteresowanie tą tematyką, a do tej pory interesowały go tylko książki. Nic więc nie stracił, a zyskał. Sytuację bardzo trudną, gdy nie miał grosza przy duszy, przeobraził w zwycięstwo. Otworzył się na nowe miejsce, które wcale nie było takie złe, jak powszechnie uważano, zyskał nowych przyjaciół, nowe mini zainteresowanie.

10/10



środa, 22 października 2025

Andrzej Sapkowski "Narrenturm"- audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła i zespół aktorów

 

    Książka miejscami jest porywająca i fascynująca, gdzie indziej zaś denerwująca i nużąca. Fenomenalnie pokazane są wojny husyckie, a w szczególności rola Inkwizycji, a także motywy z miejscowymi legendami i opisy miejsc, w których wydarzenia się rozgrywają. Przykładowo położone w Kotlinie Kłodzkiej miasteczko Bardo kojarzy się obecnie z turystyką, w czasie wojen zaś przeżywało oblężenie i zostało zniszczone. Psychologia z kolei jest płyciutka. Reynevan z Bielawy stale jest zakochany i pod wpływem uczucia zachowuje się tak, jakby był niespełna rozumu, będąc ścigany, popełnia takie błędy, jakich uniknąłby rozgarnięty nastolatek. Ma inne cechy pozytywne, ale fragmenty z udziałem jego głupkowatego zachowania są trudne do słuchania. Jego przygody przypominają książkę dla dzieci.

    Sapkowski nie skupia się jednak przygodach naiwnego Reinevana, pokazuje całą epokę. Wśród opisów jednym z ciekawszych jest opis Inkwizycji. Kojarzy się ona jednoznacznie źle, ze stosami i torturami, co jest obrazem wybiórczym, pisałam o Inkwizycji tutaj po wysłuchaniu audiobooka „W obronie Świętej Inkwizycji”. Sapkowski słusznie nie przedstawia inkwizytora jako tępego psychopaty, tylko jako wykształconego, światłego człowieka. W tamtych czasach tortury i palenie na stosie były normą, środki te stosowała zarówno władza kościelna i świecka. Inkwizytor z „Narrenturm” nie ogranicza się tylko do palenia ludzi na stosie. Inkwizycja pozyskiwała sobie szpiegów, niektórzy ludzie dostawali bowiem propozycję współpracy w zamian za uniknięcie tortur. 

    Sapkowski świetnie pokazał ponadczasowość pewnych zjawisk, jak chociażby właśnie pozyskiwanie współpracowników przez różne służby, później poszukiwanie podejrzewanych o współpracę, nawet gdyby do faktycznej współpracy nie doszło, dylematy ludzi, którzy dostali taką propozycję. Porażające są opisy nienawiści, jaką zaczęli do siebie pałać ludzie, przez lata będący sąsiadami, z powodu różnego podejścia do wiary w czasie wojen husyckich dochodziło do takich scen, jak w czasie Ludobójstwa na Wołyniu. Opisywane wydarzenia rozgrywały się 600 lat temu, ale biorąc pod uwagę olbrzymie i to od lat, zlaicyzowanie Czechów, nie ulega wątpliwości, skutki tych wydarzeń, oraz innych, następczych, trwają do dzisiaj.

    Mimo tych plusów nie jestem pewna, czy będę chciała słuchać dalszego ciągu przygód Reynevana.

7/10

czwartek, 16 października 2025

Ewa Woydyłło „Żal po stracie. Sztuka akceptacji”

 

    Ewa Woydyłło bardzo szeroko traktuje słowo żal, może to być żałoba, ale również może to być każda inna strata, jak np. strata pracy, zdrada i utrata zaufania, choroba czyli utrata zdrowia itp. Autorka jest bardzo doświadczoną psychoterapeutką, sporo też przeszła w życiu. Książka ma w zamierzeniu pomóc przetrwać ten trudny czas po stracie, pomimo tego, że każdy inaczej przeżywa trudne momenty, a straty są bardzo różne. Woydyłło pisze bardzo przystępnie, czyta się naprawdę bez problemu. Znaczna część tej pozycji jest uniwersalna, dotyczy straty każdego rodzaju straty, ale jest też parę rozdziałów szczególnych, np. dotyczących utrwalonej żałoby, z której ktoś mimo upływu czasu, nie może wyjść.

    Autorka wielokrotnie podkreśla, że najgorsze jest to, gdy ktoś zasklepi się w żalu po swojej stracie do tego stopnia, że przestaje normalnie funkcjonować i nie może z tego wyjść. Pisze ona, że „wyznaje wiarę w ludzkiego ducha, dzięki któremu można (i trzeba) sobie poradzić ze wszystkim”. Sygnalizuje, że w dziejach świata ludzkość też radziła sobie w różnymi trudnymi sytuacjami, niekiedy podobnymi do obecnych, niekiedy znacznie trudniejszymi. Jej zdaniem konieczne jest w życiu przygotowanie się na wszystko, co może się zdarzyć. Większość osób jest zaskoczona, gdy dotyka je coś złego, uważają, że to jest niesprawiedliwe, a jednocześnie nie zauważają, że złe rzeczy dotykają również inne osoby. Pod zwrotem „przygotowanie się na wszystko, co może się przydarzyć”, rozumie ona przyjęcie do wiadomości, że coś może się stać, a nie podejmowanie konkretnych działań, bo nie zawsze są one możliwe. Tam gdzie jest to możliwe, można oczywiście konkretne działania podjąć, np. robiąc zdrowotne badania profilaktyczne. Trzeba akceptować życie takie, jakim ono jest, a nie oczekiwać, że wszystko będzie tak, jak chcemy. „Doznanie utraty wpisane jest w doczesny los człowieka”.

    Wbrew pozorom, przeżycie różnych trudnych sytuacji często uodparnia i przygotowuje na kolejne potencjalne ciosy. Zdaniem autorki, z ciosami Losu może nie poradzić sobie ktoś słaby, wydelikacony, wcześniej złamany, nieodporny, strachliwy. Ale „Gdy Los natrafi na kogoś mocnego, zaprawionego w życiowych zmaganiach, na osobę dojrzałą nie tylko głową, ale i muskułami, taka sobie poradzi”. Umiejętności radzenia sobie w trudnych, a nawet traumatycznych okolicznościach, można nauczyć się w każdym wieku. „Przetrwanie ciężkich doświadczeń bilansuje się większą mocą, odpornością, jeszcze trwalszym przetrwaniem”. A celem istnienia według przywołanego przez autorkę Wilhelma von Humboldta jest „wydestylowanie jak najszerszego życiowego doświadczenia w mądrość”.

Uniwersalna porada na przeżycie trudnych chwil jest taka, że warto zająć się innymi osobami, nie tylko sobą i rozmyślaniami, jak jest ciężko. Wówczas postawa żałoby nie utrwala się, człowiek odrywa od niej myśli. W późniejszym okresie, jeżeli jest taka potrzeba, mimo straty warto i trzeba nadać nadać życiu sens.

    Tytułowa utrata może też być związana z tym, że ktoś zrobił nam coś złego, straciliśmy więc do kogoś zaufanie, mogliśmy na skutek tego np. rozstać się z partnerem. Ważne jest tutaj przebaczenie, dla naszego dobra. Utkwienie w rozpamiętywaniu krzywdy przypomina tkwienie w wiecznej żałobie i uniemożliwia dalsze, satysfakcjonujące życie.

    Zdaniem autorki człowiek może nauczyć się pogody ducha nawet w żałobie. „Może stać się spokojniejszy, bardziej odporny, mniej podatny na użalanie się nad sobą i swoimi stratami”.

9/10





poniedziałek, 13 października 2025

Tomasz Duszyński „Grzesznik ze Strehlen”

 

      Jako miłośniczka kryminałów retro nie mogłam sobie odmówić przeczytania książki, która zajęła 3 miejsce w tym roku na Festiwal Kryminału Retro w Gostyniu „Kryminalny Magiel”. Znaczną część powieści czytało mi się ciężko, ale od końcówki, mniej więcej 1/3 czy nawet ¼, bardzo trudno było mi się oderwać. Najsilniejszym uczuciem, jakie towarzyszyło mi podczas czytania, szczególnie pod koniec, był niepokój, odraza, a nawet pewien bunt przeciwko epatowaniu okrucieństwem, a jednocześnie fascynacja opisywanymi terenami, czyli Kotliną Kłodzką i to zarówno pod względem przyrody, jak i zabytków. „Wisienką na torcie” jest opis unikalnej w światowej skali Twierdzy Kłodzko. Jeśli ktoś lubi czytanie pod kocykiem z kawką czy czekoladkami, to nawet wtedy nie będzie mu miło. „Grzesznik” nie jest jednocześnie powieścią płytką, ma głębię, aczkolwiek nie jest ona jakaś porażająca.

    Grzesznik” jest dołujący, gorszy nastrój po lekturze jest niemal gwarantowany. W opisywanych przez Duszyńskiego miejscach panuje bieda, szerzy się pijaństwo, liczba osób z różnymi dewiacjami, w tym psychopatów, przewyższa średnią statystyczną. Za dewiacje najprawdopodobniej, przynajmniej w pewnym stopniu, odpowiada niedawno skończona Wielka Wojna, czyli I wojna światowa, tak sugeruje jeden z bohaterów. Mimo końca wojny mało kto jest szczęśliwy.

    W książce pojawia się dylemat, ile można czy ile też powinno się poświecić dla uratowania bliskiej osoby. Czy jest jakaś granica, której nie powinno się w tym zakresie przekroczyć? Czy życie kogoś najbliższego faktycznie jest wartością nadrzędną, przy której nic innego się nie liczy? Wisława Szymborska pisała, że tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono. Tutaj właśnie bohaterowie Duszyńskiego postawieni są w takich sytuacjach, że po podjęciu określonych decyzji orientują się, że chyba sami siebie nie znali.

7/10

     

sobota, 11 października 2025

Gabor Mate „Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu”

 

        Najważniejsza myśl, jak płynie z książki Gabora Mate, lekarza, jest taka, że istnieje niezaprzeczalny związek pomiędzy psychiką człowieka, stopniem zadowolenia z życia i spełnienia, poczuciem sensu w życiu, a zachorowalnością na nowotwory. Jeżeli człowiek ma problemy, z którymi sobie nie radzi, niekiedy nawet sobie ich nie uświadamia, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zachoruje. Przykładem kogoś, kto nie zdaje sobie sprawy z tego, że ma problem, jest np. osoba, poświęcająca się nadmiernie dla innych, myśląca tylko o dzieciach i wnukach i ignorująca jednocześnie swoje potrzeby. Ukrytym problemem jest życie pod dyktando innych osób. Nawet gdy komuś wydaje się, że ta sytuacja jest normalna, ciało prędzej czy później zaczyna się buntować i chorować.

     Zdaniem autora, powinniśmy zadawać sobie pytania, np. czy żyję w zgodzie z własnymi, najgłębszymi prawdami, czy raczej po to, by spełniać cudze oczekiwania. Nie powinno się tłumić gniewu, nadmiernie zwracać uwagi na opinie innych osób, być tylko potulnymi, posłusznymi itp. Warto uświadomić sobie własne lęki i cierpienia, żal, zgryzotę, smutek, złość, poczucie beznadziei, odrzucenie, zastanowić się, dlaczego tak właśnie odczuwamy, próbować potem temu zaradzić, niż udawać, że takich odczuć nie ma. Takie udawanie to prosta droga do choroby. Tych sugestii jest oczywiście więcej.

     Te spostrzeżenia nie są obecnie już odkrywcze, ale warte przypomnienia. Autor twierdzi też, że określone cechy psychiczne generują taką a nie inną chorobę. Podobną tezą postawiła też lekarka Preeti Agrawal w książce „Holistyczna droga do zdrowia. Jak uruchomić potencjał samoleczenia”, o której pisałam tutaj. Książka Preeti Agrwal jest jednak głębsza. Jej porady dotyczące zdrowia obejmują m.in. też kwestie duchowości, ćwiczenia relaksacyjne, są u niej wskazówki żywieniowe

     U Gabora Mate poszczególne rozdziały są do siebie bliźniaczo podobne. Jest wskazana konkretna choroba i są opisy pacjentów, którzy na nią zachorowali i mieli bardzo zbliżone cechy psychiczne. Jeden rozdział to jedna choroba. W trakcie czytania jest to mocno nużące. Jest to spojrzenie albo bardzo nowatorskie, albo raczej wyjątkowo uproszczone. Nie ma tu mowy o genetyce, o uwarunkowaniach środowiskowych itp. kwestiach. Sugestie grzebania w przeszłości i wynajdowania tam dla swojego dobra traumatycznych, zapomnianych przeżyć, też budzą mój opór. Zdaniem autora te zapomniane wydarzenia stanowią „wyparcia”, które generują choroby.

      Całość jak na mój gust jest warta uwagi co do zasady, ale przy szczegółach jest mocno dyskusyjna.

7/10



środa, 8 października 2025

Joe Alex (Maciej Słomczyński) „Gdzie przykazań brak dziesięciu” – audiobook, czyta Tomasz Bielawiec

 

    Słomczyński opisuje wspaniałą, arystokratyczną, angielską rezydencję, należącą do emerytowanego generała, któremu ktoś grozi zabójstwem. Konwencja powieści nawiązuje do Agaty Christie, gdy dochodzi do zabójstwa, liczba podejrzanych jest ograniczona, nie ma przemocy.

    Jak na kryminał brakuje tu trochę dynamiki, powieści Christie były nieco krótsze, tutaj są pewne sceny są nieco zbyt długie i nużące, takie kontemplacyjne. Kwestia kto zabił, nie jest jakoś szczególnie frapująca. Rekompensatą są nawiązania do sztuki, w tym Dalekiego Wschodu. Ponadto jeden z bohaterów pracował nad pomnikiem lotników, poległych w czasie wojny. Są rozmowy na temat tego, co mogli myśleć lotnicy, którzy wiedzieli, że ich samolot jest już zestrzelony, czy się załamywali, czy walczyli do końca, nie poddawali się, licząc na to, że może jednak uda im się przeżyć. Bez względu na to, czy ktoś jest lotnikiem, czy nie, jedni ludzie zawsze walczą, inni się załamują pod wpływem byle czego, o tym też jest mowa. No i brana jest pod uwagę kwestia wartości, którym lotnicy byli wierni, narażając życie. Pozostaje pytanie, nad którym opisywane postacie się zastanawiają, jak to jest z tymi wartościami w ich gronie.

    Pod względem psychologicznym bohaterowie są dosyć ciekawi, warta obserwacji jest dziwna para: ojciec z dorosłą córką, traktowaną jak dziecko, wymagające stałej opieki i rozkazywania. Autor rozważa też w kontekście przyczyn zabójstwa, co takiego dla kogoś może być ważniejsze, niż ludzkie życie. W tym przypadku nie wszystkie standardowe i częste przyczyny zabójstwa, wchodzą w rachubę. Z racji wieku ofiary zawiedziona miłość odpada.

    Czytelnicy którzy nie potrzebują wyjątkowo wartkiej akcji, powinni być zadowoleni. Mnie Joe Alex się podoba.

7/10


poniedziałek, 29 września 2025

Carlos Riuz Zafon „Labirynt duchów” – tom IV cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”

 

         Opowieść to nieskończony labirynt słów, obrazów i duchów, przywołanych po to, aby wyjawić nam ukrytą prawdę o nas samych. Opowieść to w ostatecznym rozrachunku rozmowa tego, kto ją pisze, z tym, kto ją czyta, ale narrator może powiedzieć tylko tyle, na ile pozwoli mu jego warsztat, czytelnik zaś wykorzystać tylko tyle, ile sam ma zapisane w duszy.” - „Labirynt duchów”. Za takie zdania można Zafona nie tylko polubić, ale chyba nawet i pokochać. Ale z „Labiryntem duchów” jest mniej więcej tak, jak z człowiekiem, który ma olbrzymią liczbę i wad i zalet, zalety oczywiście przeważają, ale o wadach też jest ciężko zapomnieć.

        Cały cykl „Cmentarz zapomnianych książek” jest nie tylko o określonych postaciach, ale głównie jest o książkach, o czym pisałam przy okazji wcześniejszych tomów. W „Labiryncie duchów” sporo wydarzeń rozgrywa się na wymyślonym przez Zafona Cmentarzu Zapomnianych Książek. A cmentarz ten „to miejsce święte. Każda znajdująca się tu książka, każdy tom ma własną duszę. I to zarówno duszę tego, kto ją napisał, jak i duszę każdego, kto ją przeczytał i tak mocno ją przeżył, że zawładnęła jego wyobraźnią. Za każdym razem, gdy książka trafia w kolejne ręce, za każdym razem gdy ktoś wodzi po jej stronach wzrokiem, z każdym nowym czytelnikiem jej duch odradza się i staje się silniejszy”.

        Symbolicznie każdy z nas ma kontakt z Cmentarzem Zapomnianych Książek, gdy natrafiamy na książkę, która w jakiś szczególny sposób do nas przemawia, której nie zapomnimy i do której będziemy wracać, tak jakby była napisana specjalnie dla nas. W zetknięciu z taką książką faktycznie jest coś z magii, co Zafon doskonale uchwycił.

      Świetnym pomysłem było też pokazanie, co czytają bohaterowie powieści. Doskonale widać, że w każdym momencie ich życia znajdują książki, które do tego momentu idealnie pasują, jakby na nich czekały. Przykładowo Daniel Sempre żyjący żądzą zemsty, sięga po „Hrabiego Monte Christo”. Chcący odseparować się od świata zewnętrznego i wytchnąć od koszmaru wojny domowej i innych problemów, bierze z kolei „20 000 mil podmorskiej żeglugi”. Można powiedzieć, że u Daniela, członkami rodziny są nie tylko osoby, które łączy pokrewieństwo, ale także przyjaciele i książki. Książka u Zafona jest czymś pośrednim pomiędzy przedmiotem a żyjącą istotą.

Główną bohaterką jest Alicja, singielka, femme fatale, postać bardzo niejednoznaczna, sprawiająca wrażenie, jakby była osobą nie z tego świata. Współpracowała z reżimową policją przy rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, nie miała jednak żadnego udziału w zbrodniach, wręcz przeciwnie. Gdy kiedyś zastanawiała się, czy mogłaby kiedyś wieść takie życie, jak Daniel, czyli pełna stabilizacja, żona, dziecko, stała praca itp., miała spore wątpliwości, czy się do tego nadaje, czy jej przeznaczenie nie jest jednak inne. Jej ukochane książki to „Alicja w Krainie Czarów” i „Alicja po drugiej stronie lustra”.

        „Labirynt duchów” jest jednak książką cegłą. Ma prawie 900 stron. Nie wszystko czyta się lekko, były takie fragmenty, że czytało mi się tak ciężko, że zastanawiałam się nad odłożeniem jej. Podobnie jak i w poprzednich tomach przeszkadzał mi jednostronny obraz Wojny Domowej w Hiszpanii. Psychologia jest płyciutka. Ale jest coś za coś. Są właśnie książki.

8/10