Po autorze wydawanym na całym świecie i to w dużej ilości egzemplarzy spodziewałam się, że pisze sprawnie, że czytając jego książki, można się porządnie zrelaksować. W tym przypadku okazało się to niemożliwe.
Dla mnie „Brama zdrajców” to powieść sensacyjna, która nie za bardzo wciąga czytelnika w akcję, często nudnawa. Nie ma w niej żadnego drugiego dna, żadnej wartości dodanej, psychologia jest płyciutka, charaktery ludzkie sztampowe, niemal czarno – białe. Liczyłam na jakieś ciekawostki o londyńskiej Tower, w tym zakresie również jest to rozczarowujące. Nie znalazłam żadnego elementu, dla którego warto byłoby tą książkę przeczytać.
Jedyny plus tej lektury to nieodparte już przekonanie, że jeżeli jakaś książka nie podoba się komuś po dobrnięciu do 1/3 czy maksymalnie do połowy, to najlepiej ją zostawić, bo szkoda czasu. Zasada że jak już dobrnęło się tak daleko, to lepiej ją skończyć, powoduje, że jeszcze więcej czasu się traci. Zamiast mieć stracone np. 5 godzin, traci się 10, a to już bezsens.
Jeśli ktoś szczególnie interesuje się angielską historią czy obyczajowością, być może zainteresują go kwestie, związane z przechowywaniem klejnotów koronnych, przewożeniem ich, rolą lorda szambelana w tym procesie itp. kwestie. Dla lubiących rozprawy sądowe w książkach czy filmach, może czymś godnym uwagi będą właśnie te fragmenty, gdzie są opisy rozprawy. Jeśli ktoś się wciągnął w tą serię, może ciekawe będą informacje o losach głównych bohaterów, a w tym zakresie sporo się zadziało. Dla mnie to był pierwszy raz, gdy sięgnęłam po Archera i ostatni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz