czwartek, 28 listopada 2024

Dariusz Kortko, Mirosław Pietraszewski „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało”

 


    Kolejna szalenie powierzchowna książka, napisana w bardzo chaotycznym stylu, która tylko prześlizguje się po głębszych problemach. Nie ma tu chronologii, a efekt tego bywa tak kuriozalny, że w jednym rozdziale opisane jest, jak ktoś zginął w czasie wspinaczki pod określonym szczytem, a w kolejnym rozdziale ta sama osoba jeszcze żyje. Z racji tego, że Wielicki bardzo dużo się wspinał, a opisane są chyba wszystkie jego wyprawy, to w autorzy w szalonym tempie opisują wszystko, jak leci, tak jakby założyli sobie, że na każdą wyprawę poświęcą zbliżoną ilość miejsca. Wszystkie wydarzenia się mieszają.  

    Efekt takiego podejścia do tematu jest taki, że więcej się nie wie, niż wie i nie ma żadnych szans na rozwianie różnorakich wątpliwości. W wielu przypadkach wspomniane jest, że członkowie wypraw, w których brał udział Wielicki, ponosili śmierć. W kilku przypadkach zaś postawa Wielickiego wywołała zastrzeżenia środowiska wspinaczy, pojawiły się głosy, że mógł pomóc, a tego nie zrobił. Jakkolwiek by nie było, informacje o tych przypadkach są tak skąpe, że nie ma możliwości, aby wyrobić sobie zdanie.

    Wielicki jawi się, przynajmniej dla mnie, jako osoba bezwzględna i autorytarna, ze sporą dozą szowinizmu. Gdy w ekspedycji brały udział kobiety, oceniał to negatywnie i lekceważąco, określał je jako „baby”, i wolał, żeby baby z nim nie szły, bo mogą z tego wyniknąć same złe konsekwencje. Określenia takie padają w cytowanych wypowiedziach Wielickiego sprzed lat, nie ma zaś żadnego odniesienia się do nich współcześnie. Wielicki nie powiedział, że np. tak wówczas się mówiło, że ocenia to obecnie negatywnie lub coś podobnego. Wygląda na to, że nadal utożsamia się z tymi sformułowaniami.

    Niedoścignionym dotąd ideałem książki o górach, która nie pozostawiała niedosytu jest dla mnie „Broad Peak. Niebo i Piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego, o której pisałam tutaj. Czytało się ja fenomenalnie. Opowiada tylko o jednej wyprawie, ale za to najbardziej wyczerpująco, bo jest mowa i o zdobywaniu góry w 2013r. i o uczestnikach, o tragedii, o różnorakich dylematach, związanych z górami. Osoby pomawiane o brak pomocy dla kolegów miały możliwość zabrania głosu. W przypadku książki Kortko i  Mirosław Pietraszewskiego jest zupełnie inaczej.

5/10


piątek, 22 listopada 2024

C.J. Sansom „Komisarz” – audiobook, czyta Janusz Zadura

 

Komisarz

        Najtrafniej jest mi ocenić tą powieść słowami płytka i wtórna. Realia Anglii za czasów Tudorów odtworzone są całkiem nieźle, aczkolwiek na poziomie zaledwie podstawowym. Nie można dowidzieć się tutaj niczego, wykraczającego poza przekaz znany z popularnych seriali i filmów. Oryginalna jest tu jedynie perspektywa, odejście od katolicyzmu, konieczność uznania króla za głowę kościoła, likwidacja klasztorów i in. wydarzenia pokazywane są nie z perspektywy dworu, ale zwykłych ludzi na samym dole. 

Książka jest nierówna, jest klika scen frapujących, miejscami zaś jest nudno. Sceneria klasztoru, gdzie mają miejsca najważniejsze wydarzenia, jest skopiowana z „Imienia Róży”. Gdy komisarz na parę dni wyjechał do Londynu, odetchnęłam z ulgą, bo w końcu było coś innego. Jak pokazał chociażby Umberto Eco, akcja powieści może się rozgrywać w jednym miejscu, właśnie w klasztorze i może fascynować, no ale w przypadku C. J. Sansona tak nie jest. 

Najsłabiej ukazane są kwestie osobowe. Matthew Shardlaka, czyli tytułowy komisarz będąc bardzo blisko demonicznego i genialnego Cromwella, powinien błyszczeć inteligencją. Zamiast tego wykazuje się naiwnością. Nie wpadł chociażby na to, że Cromwell i jego ludzie stosują tortury, że np. pomówiony o romans z Anną Boleyn, Mark Smiton, również był torturowany i że przyznał się do cudzołóstwa z królową pod wpływem tortur. Ktoś, kto nie jest w stanie zauważyć, co się koło niego dzieje, wręcz nie rozumie mechanizmów,  uruchomionych przez Cromwella, niezbędnych do realizacji wytyczonych planów i rządzenia wówczas państwem,  nie będzie dla mnie super mózgiem. Okoliczność, że gdy został poinformowany o torturach, to się zdziwił i przyjął to do wiadomości jak prawdziwy fakt, nie zmienia mojej oceny jego miałkiego intelektu. Shardlake nie jest złożoną osobowością, jak np. komisarz Montalbano z cyklu autorstwa Andrea Camilleri. Mimo wykształcenia pod względem psychologicznym jest wyjątkowo prosty, bez większych dylematów. Jego pomocnik jest już tak prosty, że bardziej się nie da. 

Bywają lepsze kryminały.

6/10


środa, 20 listopada 2024

Adam Podlewski „Jak przeżyć w Warszawie króla Stanisława”

 

     Ta książka to istna kopalnia wiedzy, jest idealna dla miłośników Warszawy, historii, sztuki, architektury czy literatury. Są takie fragmenty, które czytałam niczym najbardziej pasjonujący kryminał. Książka przypomina gawędę, tak jakby zawitał w nasze czasy przybysz z opisywanej epoki i opowiadał, jak to wtedy było. Autor opisuje życie w XVIII-wiecznej Warszawie pod każdym chyba kątem. Jest mowa o tym, jak żyły elity i tzw. prosty lud, jak wyglądały ulice, co jedzono, jak się bawiono, jak przebiegały kataklizmy, typu epidemie, pożary czy powodzie itp. itd. Mowa jest też i o wielkich wydarzeniach historycznych, np. uchwalenie Konstytucji 3 Maja czy rzeź Pragi. Jest masa zdjęć różnych obrazów, namalowanych w opisywanej epoce, głównie Canaletta czy Vogla.

    Poza kwestiami historycznymi są też liczne porównania czy analogie do współczesności, jest wychwytywanie pewnych mechanizmów dziejowych, które są ponadczasowe. To właśnie w  wielkich miastach najbardziej rozwija się kultura i sztuka, tu mieszka najwięcej oryginałów, których prowincja zniszczyłaby. Wielkie miasta promieniują na cały kraj. Tu rodzą się różne idee, w tym wywrotowe. Przykładowo wieszanie na rynku targowiczan to niewątpliwie wpływ Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789r. i z ścięcia na gilotynie pary królewskiej. 

    Są zasygnalizowane życiorysy wielu słynnych ludzi, w wielu przypadkach frapujące. Przykładowo Canaletto przybył do nas z Włoch, teraz jego obrazy dawnej Warszawy są fascynujące. W jego czasach jednak malowanie takich widoków uważane było za coś gorszego, niż np. praca portrecisty. Canaletto ponadto opuścił rodzime Włochy, przejechał pół Europy i osiadł w naszym kraju, który uchodził za nieciekawą, zimną prowincję. I właśnie idąc pod prąd społecznym oczekiwaniom, najprawdopodobniej to w Warszawie stał się szczęśliwy, na takiego przynajmniej wygląda na swoich obrazach.

    Książka mimo gawędziarskiego stylu ma indeks osób, indeks miejsc, niezwykle bogatą bibliografię, można więc wielokrotnie do niej wracać, szukając już czegoś konkretnego o określonej osobie czy ulicy, czy zabytku. Mam nadzieje, że autor zrealizuje pomysł, o którym wspomniał na kartach „Jak przeżyć”, a mianowicie napisanie książki sensacyjnej, umiejscowionej w tamtej epoce.  

8/10



środa, 13 listopada 2024

Tove Jansson „Lato Muminków”

 

    Sielską Dolinę Muminków w tym tomie nawiedza kataklizm, powódź zatapia ich dom. Muminki z jednej strony są bajką, z drugiej zaś pełną symboli alegorią rzeczywistości. Tym co pomogło Muminkom, gdy nie miały domu, była solidarność między nimi i zwykłe, ludzkie gesty dobroci i pomocy. Muminek z panną Migotką siedzieli na drzewie, pod nimi wszędzie była woda, Migotka płakała, Muminek był załamany, nie chciało mu się nawet jeść, chociaż miał kanapki od mamy. W desperacji jednak sięgnął po te kanapki, a mama opisała opakowania, np. „Dzień dobry”, albo „Od tatusia”. Taki mały drobiazg, a chęć do życia powróciła.

    Muminki na skutek kataklizmu zostały rozdzielone, część z nich zobaczyła coś porzucony dom, do którego weszli, żeby przeczekać powódź. Jak się okazało, był to budynek teatru. Pisarka napisała, czym jest teatr, otóż „Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są.” 

    W tym tomie poznajemy Emmę, mysz z teatru, która uosabia osoby przywiązane do tego,  co było kiedyś, jej zdaniem powódź „w jej czasach” nie mogłaby się przydarzyć, wtedy wszystko niby było świetne. Emma zamiata podłogę teatru, nie zwracając uwagi na to, że budynek jest przekrzywiony, bo utrzymuje się on na wodzie. Emma zamiata tak, jak zawsze, tyle tylko że tym razem zamiata podłogę od dołu do góry i zmiecione śmieci zaraz spadają w to samo miejsce. No ale ona wie lepiej, jak się zamiata, bo robi to całe życie i nikogo nie będzie słuchać. 

    Poznajemy też Filifionkę. Filifionka z kolei robi to, co należy robić według ogółu,  bez względu na to, czy to się jej podoba, czy nie i bez względu na to, czy określony zwyczaj ma sens, czy nie ma. Zbliżała się Noc Świętojańska i zwyczajowo przyjęte było, że należy tą noc świętować w towarzystwie bliskich. Filifionka co roku zapraszała więc dalszą rodzinę, która ignorowała zaproszenia. Ona więc płakała, że musi ich zapraszać i że oni nie przychodzą. Gdy z kolei Muminek zasugerował jej, aby tym razem zaprosiła jego i pannę Migotkę, najpierw była skonsternowana, potem zaś w końcu szczęśliwa. 

    Jak wszystkie tomy Muminków ten jest równie pełen ukrytych znaczeń, a przy okazji świetnie się go czyta. 

9/10


piątek, 8 listopada 2024

Carlos Luis Zafon „Gra anioła” tom II cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”

 

        W porównaniu do tomu I, „Cienia wiatru” tom II jest żenujący. Czytając zastanawiałam się, czy już zrezygnować, czy jeszcze dalej w to brnąć. Jest tu miłość, zjawiska nadprzyrodzone, okultyzm i olbrzymi poziom niedorzeczności, a wszystko to opisane wysoce patetycznym tonem. Tło społeczne czy historyczne jest ledwo zarysowane. Sama się dziwiłam, że jednak przez to przebrnęłam. Przez czytelników ten tom oceniany jest jako najsłabszy, ostatni tom "Labirynt duchów" natomiast jako arcydzieło. Może znajomość "Gry Anioła" pozwoli lepiej zrozumieć wszyskie aspekty tomu ostatniego, tym się chyba kierowałąm czytając "Grę". 

„Grę Anioła” czyta się bardzo dobrze, wręcz się ją chłonie, mimo wysokiego poziomu niedorzeczności. Tutaj jak rzadko gdzie przebija się miłość do książek. Opisywane postacie albo czytają, albo piszą, albo robią jedno i drugie. Pojawia się znana z „Cienia wiatru” księgarnia rodziny Sempere, tutaj poznajemy wcześniejsze pokolenia księgarzy, dziadka i ojca Daniela, bohatera I tomu. Jest oczywiście Cmentarz Zapomnianych Książek, gdzie można wybrać jedną książkę i otoczyć ją opieką. Wśród zapomnianych, nigdy nienagradzanych książek, napisanych przez nieznanych nikomu autorów można znaleźć perełkę, która jest w stanie odmienić całe życie.  Dla głównego bohatera powieści, zanim wybrał książkę z Cmentarza, powieścią życia były „Wielkie nadzieje” Dickensa.   

Skoro są książki, są też różnego rodzaju spostrzeżenia o nich. Przykładowo można śledzić dyskusję na temat tzw. czarnego charakteru. Czy w powieści jest on konieczny? Wbrew pozorom ludzie lubią, gdy takie postacie się pojawiają. Mogą czuć wyższość moralną nad opisywanym czarnym charakterem. Tyle tylko że nie uświadamiają sobie, że sami również mają tak odrażające cechy, jak opisywana postać, w innych osobach łatwiej to dostrzec.  

Mimo wszystko jednak jak ktoś zrezygnuje z lektury, to niewiele straci. 

5/10  


czwartek, 7 listopada 2024

Agata Christie „Próba niewinności” audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

   

Próba niewinności

         Książka jest wyśmienita, szalenie wciąga, atmosfera tajemnicy a nawet i grozy udziela się czytelnikowi. Ciężko jest sobie wyobrazić, ze ktoś mógłby przeczytać tekst lepiej, niż Krzysztof Gosztyła. Nie ma tu ani Herkulesa Poirot, ani panny Marple, ale ich rolę odgrywa nieznajomy, doktor Calgary, który niespodzianie pojawił się w domostwie państwa Argyle  i oświadczył, że nieżyjący już młody Argail uznany przez sąd za mordercę matki, tej zbrodni faktycznie nie popełnił. 

Galeria opisywanych postaci jest mocno oryginalna. Najciekawszy jest zięć Argailów, kaleka na wózku inwalidzkim, który na swój sposób pogodził się z kalectwem. Jednym z jego ulubionych zajęć stało się obserwowanie ludzi i odgadywanie ich prawdziwych charakterów, tego kim oni tak naprawdę są w środku. Jest to postać fascynująca, bo pozornie prowadzi najmniej interesujące życie z wszystkich opisywanych osób, a jest jednym z najmądrzejszych. Nie biadoli nad sobą, stara się zająć czymś, co dałoby mu radość i satysfakcję i byłoby jednocześnie pożyteczne. Tutaj postanowił spożytkować swoje umiejętności i wiedzę i ustalić poprzez rozmowy z ludźmi, badanie ich reakcji, kto jest zabójcą. 

    Doktor Calgary też budzi podziw, bo mając wiedzę  o niewinności nieżyjącego już, zmarłego w więzieniu chłopaka, mógł nic nie robić. On tymczasem wiedziony wewnętrznym imperatywem robienia rzeczy słusznych, bez względu na konsekwencje, powiadomił rodzinę i ściągnął na siebie ich nienawiść. Okazało się, że wszyscy byli zadowoleni, że domniemany sprawca został ukarany, a sprawa jest zamknięta. 

Zamordowana pani domu była z kolei postacią niejednoznaczną, bo miała szalenie dobre serce i uwielbiała swoje dzieci, w trakcie opisywanych wydarzeń już dorosłe i jak się okazało adoptowane. Dzieci te pochodziły albo ze slumsów, z rodzin patologicznych, zostały zaadoptowane w czasie wojny z  terenów narażonych na bombardowanie.  Dzieciom w nowym domu nie działa się żadna krzywda, wręcz przeciwnie, zostały sprowadzone do czegoś w rodzaju raju. Jak to więc możliwe, że w większości nie były szczęśliwe? Mąż zamordowanej  również nie był szczęśliwy. Te frapujące zagadki powoli się rozwiązują. 

Jak mantra przewija się też tutaj słowo zaufanie. Uzmysłowienie przez doktora Calgarego członkom rodziny Argylów, że skazany za zabójstwo faktycznie był niewinny, spowodowało nie tylko konsternację. Każdy zaczął każdego podejrzewać, wariant zabójcy z zewnątrz był całkowicie niemożliwy. Pojawiły się różne dylematy moralne. Czy można ufać komuś bliskiemu, gdy wdarł się już w umysł cień niepewności, czy ten ktoś nie jest zabójcą? Jest tu przykład pary, gdzie jedna z osób uświadomiła sobie, że ukochana osobą podejrzewa ją o zabójstwo. Czy gdy sprawa już się wyjaśniła, to czy taki związek, w którym jednak jest brak zaufania, ma sens?    

Dla mnie to jedna z najlepszych powieści Królowej Kryminału. 

9/10


poniedziałek, 4 listopada 2024

Cezary Łazarewicz „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” – audiobook, czyta Maciej Kowalik

 

        Wyciśnięcie czegoś nowego i godnego uwagi ze sprawy zabójstwa sprzed prawie 100 lat jest trudnym zadaniem. Sprawa nie budzi już emocji, nie żyje żaden świadek. Odnosiłam wrażenie, że Łazarewicz liczył na to, że gdy przeczyta akta, odkryje coś, na co nie zwrócił uwagi żaden ze składów sędziowskich, sądzących tą sprawę. Oczywiście niczego takiego nie znalazł. Spodziewał się chyba też, że gdy znajdzie dowody ze sprawy, to może również wpadnie na jakiś genialny pomysł, na który nikt wcześniej nie wpadł, np. badania DNA współczesnymi metodami. Dotarł do narzędzia zbrodni, które o dziwo się zachowało, porozmawiał z naukowcami i dowiedział się, że nie ma możliwości, aby było na nim DNA sprzed 100 lat. Nie było ono specjalnie zabezpieczone, leżało w szafie, dotykane przez setki ludzi. Próby te jak dla mnie było mocno naiwne i megalomańskie. Ani sędziowie, ani prokuratorzy, ani policjanci, ani naukowcy, ani adwokaci 100 lat temu nie byli w stanie znaleźć dodatkowych dowodów, które mogłyby przekonać nieprzekonanych, ale autor uznał, że coś znajdzie. Nie znalazł nic. 

        Można się było spodziewać takiego obrotu sprawy. Stanowisko współczesnych naukowców jest takie, że skoro w tamtych czasach jeden z najwybitniejszych i najrzetelniejszych naukowców światowej klasy wydał określoną opinię o DNA, w oparciu o którą doszło do skazania, to opinia ta była słuszna.

    Łazarewicz poza samą zbrodnią niezwykle szeroko opisał wszystkie jej aspekty. Zbrodnia zniszczyła całe życie córce Gorgonowej, która urodziła się już po fakcie. Kobieta ta opowiadała, że dzieci w sierocińcu, gdzie ostatecznie się znalazła, gdy dowiedziały się, czyją jest córką, wyśmiewały ją i dręczyły. Podobnie było z zakonnicami, opiekunkami z tego sierocińca. Kobieta ta całe życie poddana była ostracyzmowi.  

Na oddzielną  uwagę zasługują media. Łazarewicz po temacie mediów się prześlizgnął. Ale zamienienie życia córki Gorgonowej w piekło było w dużej mierze zasługą dziennikarzy, którzy wracali do tej sprawy, co jakiś czas gdzieś ukazywał się artykuł z informacjami, gdzie teraz jest i co porabia córka Gorgonowej. W tym zakresie refleksji nie było. Jest również przykład na ogłupianie ludzi przez media. W jednej z gazet ukazał się artykuł o ogrodniku, zatrudnionym w domu, w którym doszło do zabójstwa. W artykule została zawarta całkowicie zmyślona informacja, że na łożu śmierci ogrodnik przyznał się do tego, że to on zabił Lusię. Ogrodnik tymczasem do czasu tej publikacji spokojnie sobie żył, nigdy nie był na łożu śmierci i nigdy nie powiedział, że był zabójcą. Po publikacji oczywiście zaczął być postrzegany jako zabójca i jego życie również stało się koszmarem.  

      W przypadku niesamowitego reportażu "Żeby nie było śladów", o którym pisałam tutaj, o zabójstwie Grzegorza Przemyka tego samego autora, wertowanie akt czy rozmowy ze świadkami miały sens. W sprawie Przemyka mataczono, w sprawie matactwa toczyło się potem odrębne postępowanie, poza tym żyli świadkowie. 

7/10