sobota, 4 listopada 2017

James Ballard „Imperium słońca” – audiobook, czyta Zbigniew Zamachowski

83-7132-846-X_84870_F.jpg

     
Nieprzypadkowo sięgnęłam zaraz po audiobooku Jarosława Abramowa – Newerly „Lwy mojego podwórka” , o którym pisałam tutaj, po właśnie „Imperium słońca” Ballarda. Chociaż w obu przypadkach są to książki, opisujące wojnę z perspektywy dziecka, to do „Imperium słońca” jakoś się nie przekonałam. Polski pisarz opisuje wydarzenia takimi, jakimi je zapamiętał, a więc wojnę spędzoną głównie przy boku matki. Jest narratorem powieści, pisząc bezpośrednio - ja zrobiłem to lub tamo. I w jego opowieści nie wyczułam żadnego fałszu. Z Ballardem jest inaczej. II wojna zastała go wraz z rodzicami w Szanghaju, wszyscy razem przeżyli ją w obozie dla ludności cywilnej Lunghua. „Imperium słońca” nie są jednak tylko wspomnieniami, autor zastosował dziwaczy manewr i dla potrzeb powieści opisał dzieje Jima – alter ego autora, który został od rodziców rozdzielony. Czyli więc są to częściowo wspomnienia, częściowo zaś zmyślenia, bo trudno powiedzieć, czy pewne sytuacje faktycznie mogły się chłopcu przydarzyć.  Już z tego tylko powodu ta opowieść kojarzy mi się z nutą fałszu. Czy możliwe jest, aby żołnierze japońscy przez kilka dni żywili samotnego, białego chłopczyka w publicznych miejscach? Może i tak, ale wątpię. Wolę, gdy coś jest czystą beletrystyką, lub wspomnieniami, biografią, reportażem. Nastawiona do książki byłam więc już z góry niechętnie.

     Sporo do życzenia pozostawia sam audiobook, mimo tego, że do Zamachowskiego nie ma się o co przyczepić. Ale audiobook jest wersją skróconą. I słyszy się to, że tekst został pocięty w idiotyczny sposób. Nie zawsze wszystko jest logiczne i nie wiadomo, co z czego wynika. Przykładowo ze wspomnianym obozem Lunghua graniczyło lotnisko, a  małego Jima fascynowały nie tylko samoloty, ale i piloci, szczególnie kamikadze, gdy lecieli w swój ostatni lot. Zanosiło się na coś rzeczywiście ciekawego, a usłyszałam zaledwie parę zdań na ten temat. Zdecydowanie później już Jim wspominał owoc, który jak wynikało z opisu, wcześniej dał mu jeden z takich pilotów. Opisu całej tej sytuacji nie było.   

    Porównując jeszcze „Lwy z mojego podwórka” i  „Imperium słońca” , to zdecydowanie na korzyść tej pierwszej książki stawiam to, że autor wplótł w treść pewne zwięzłe refleksje czy podsumowania, które czynił już jako dorosły. Przykładowo uznał z perspektywy dojrzałego już człowieka, że jego rodzina przeżyła w dużej mierze dzięki łutowi szczęścia, albo że do pomocy materialnej dla wypędzonych z Warszawy ludzi, już po powstaniu, po obozie w Pruszkowie,  najbardziej skorzy byli najbiedniejsi z miejscowej ludności, bogatszych nic nie ruszało. U Ballarda takich refleksji nie ma, a przynajmniej nie ma w wersji audiobookowej. I szkoda.

      A co do samej treści, to Ballard opowiada dzieje Jima, zaczynając od samotnej tułaczki po Szanghaju, potem gdy chłopiec  znalazł już pseudo opiekunów, którzy chcieli go sprzedać na targu, aż po wspomniany już obóz i koniec wojny. Zaakcentowane mocno jest, iż dla chłopczyka wrogiem niekoniecznie musi być Japończyk, może to być i Amerykanin. Gdy ludzie walczą o życie, podziały są bardziej skomplikowane. Czy coś z tej lektury zostaje? Nie kojarzę niczego nadzwyczajnego.

      Ta pozycja jest z pewnością bardziej zrozumiała dla świata, niż to co opisywał Abramow – Newerly. Włączenie się USA do wojny jest niewątpliwie bardziej znane i czytelne na świecie, niż to, co działo się w podobnym czasie w Warszawie.  Pewnie m. in.  z tego powodu Spielberg sfilmował dzieło Ballarda. Ale to książka Abramowa – Newerly jest zdecydowanie lepsza i  prawdziwsza. Prawdopodobnie w wersji pełnej „Imperium słońca” mogłoby być zdecydowanie ciekawsze, chociażby w odniesieniu do opisów pilotów kamikadze, ale pewnie nie tylko co do nich.

2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz