piątek, 24 marca 2023

Andrzej W. Sawicki „Pierwszy glina. Żołnierze miłujący” - audiobook, czyta Wojciech Masiak

 


    Mało znany kryminał retro z akcją osadzoną w 1807 roku na terenach ówczesnego Księstwa Warszawskiego, króciutki, zaledwie 5 godzin słuchania, jest naprawdę godny polecenia. Nie ma tutaj ani rozważań psychologicznych, ani filozoficznych, ani temu podobnych, ale świetnie pokazane jest życie w tamtym okresie, no i Warszawa oczywiście.  Jest to też inne spojrzenie na historię, pełne lekkości, bez zsyłek na Sybir i bez męczeństwa. Książkę mógłby spokojnie przeczytać obcokrajowiec, który nie musiałby znać naszej historii, lub ktoś, kto tą historią się nie interesuje. Jest napisana tak, że jest czytelna pod każdym względem i nie ma potrzeby, aby sprawdzać, o co chodzi podczas nawiązywania do różnych wydarzeń. 

     A. Sawicki umiejscowił wydarzenia w szalenie mało rozpowszechnionej scenerii, a mianowicie w Warszawie, w której stacjonowały wojska francuskie, jeszcze długo przed wyprawą na Moskwę. Nie trwało to bynajmniej ani kilku dni, ani kilkunastu, był to zdecydowanie dłuższy okres.  Właściwie cała historia pokazana jest zupełnie z innego punktu widzenia, niż najczęściej rozpowszechniony, świetnie rozszerza to horyzonty, poza dobrą zabawą w czasie czytania oczywiście. W Warszawie główną ulicą jest ulica Napoleona, obecna Miodowa, która teraz nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek główną arterią. W książce nie ma Moskali, są nawiązania do Insurekcji Kościuszkowskiej, ale też bez patosu. Jeden z bohaterów, początkujący policjant nowo utworzonej policji jest zubożałym szlachcicem, bez majątku i do chwili zatrudnienia bez środków do życia. Nie ma dworku, ani służby. Majątek rodzinny został utracony nie na skutek represji za działalność niepodległościową, tylko został przegrany w karty przez brata naszego bohatera, hazardzistę. Te informacje są podane na samym początku książki. Wcześniejszy jego udział w powstaniu kościuszkowskim ma wartość nobilitującą, ale nic więcej. 

     Czytelnik spotyka postacie historyczne, jest tu scena z szewcem Kilińskim, na Podwalu, Kiliński nie jest biedakiem i nie pracuje w jakiejś zapyziałej norze, tylko jego pracownia to mała manufaktura, którą kieruje, zatrudnia też pomocników. W ogóle obecnie nieznany jest tytułowy pierwszy Glina, czyli pierwszy szef policji z terenu Księstwa Warszawskiego, Augustyn Gliński, właściwie chyba pierwszy polski policjant. 

       Pokazane jest, że oficerowie francuscy mają spore wzięcie wśród Polek, jedną z nich można dokładniej obserwować. Jej ambicja podboju francuskich serc sięga bardzo wysoko. Tytułowi oficerowie miłujący to też i Polacy.  

      Słucha się świetnie, do tej pory nie miałam okazji słyszeć Wojciecha Masiaka. Czyta rewelacyjnie, widać, że jest przygotowany, zna tekst i z pewnością nie czyta go po raz pierwszy. Są fragmenty, gdzie wydarzenia mkną szalenie szybko, a czytający jeszcze wzmaga to napięcie. Można wówczas zapomnieć o całym świecie.  

 7/10


wtorek, 21 marca 2023

Kamil Janicki „Damy Srebrnego Wieku”

 

      Teoretycznie książka mówi o damach, w większości jest zaś o Ludwice Marii Gonzadze, Marysieńka Sobieska potraktowana została raczej marginalnie. I bardzo dobrze, że tak to ostało napisane, bo Ludwika jest postacią zdecydowanie mniej znaną, a zasługuje na naprawdę wielką uwagę. Pisałam o niej przy okazji audiobooka „Potop. Czas hańby i sławy” Sł. Leśniewskiego i książki „W kręgu  Wazów. Ludzie i obyczaje” B. Fabiani. U Janickiego postać Ludwiki potraktowana jest najgłębiej. 

     Pisząc o pozycji Leśniewskiego wspomniałam o tym, że źródło z epoki Potopu Szwedzkiego wspomniało, iż nasza królowa miała tą niebywałą właściwość, że im gorsza była sytuacja, tym więcej energii ona miała i tym intensywniej działała. Janicki rzuca nieco światła na to, ja można dojść do takiego stanu, że najgorsze nawet przeciwności losu nie tylko nie są w stanie złamać w człowieku ducha walki, ale wyzwalają jeszcze więcej sił. 

   Gonzagówna wychodząc za mąż za Władysława IV Wazę miała 34 lata, było to jej pierwsze małżeństwo. Miała już wówczas niezwykle bogate doświadczenie na każdym polu, w tym polityczne. Angażowała się na dworze francuskim w różnoraką działalność, w tym nawet wymierzoną przeciwko naprawdę wyjątkowo mocno usytuowanym postaciom, jak kardynał Richelieu. Za pierwszym razem Ludwikę osadzono w bardzo surowym więzieniu dla więźniów politycznych, wiele osób nie wychodziło stamtąd żywych. Wyszła na wolność, ale za jakiś czas zamknięto ją w klasztorze, co teoretycznie niewiele różniło się od więzienia. Pobyt tam trwał prawie dwa lata, wbrew pozorom nie był dla naszej bohaterki szczególnie dolegliwy, bo podbudowała tam swoją wiarę i wiara ta stała się dla niej oparciem podczas całego życia w trudnych chwilach. Nie przeszkadzało to jej mieć kochanków, ale to już odrębne zagadnienie. Po raz kolejny po wyjściu na jaw spiskowania, musiała opuścić dwór, udać się do rodowej posiadłości, stałą się nie tylko persona non grata, ale w każdej chwili spodziewała się wojska, które mogło ją aresztować. Jej kochanek, spiskowiec, został stracony. Wówczas była w stanie totalnego załamania, nie mogła spać, był przerażona, ale mimo to nie poddała się. Cudem niemal udało się jej odzyskać listy, stanowiące dowód zaangażowania w spiek. Po takich przejściach już mało co było w stanie ją załamać. Z każdej wpadki wyciągnęła wnioski. W porównaniu do Władysława IV Wazy była hiper mózgiem. 

    Po ślubie dokonywała rzeczy, wydawałoby się niemożliwych. Po zgonie Władysława nie chcąc stać się tylko wdową, doprowadziła do ślubu z jego bratem Janem Kazimierzem. Dzięki olbrzymiemu majątkowi mocno przyczyniła się do jego elekcji. W czasie Potopu Jan Kazimierz do niczego się nie nadawał, był załamany, to ona robiła wszystko, co było możliwe i niemożliwe, przekupywała żołnierzy, aby przechodzili na polską stronę, prowadziła kampanię dyplomatyczną itp. 

     Ludwika była postacią niejednoznaczną, pod koniec życia jej zaangażowanie w politykę budziło już spore wątpliwości, w szczególności gdy chciała przeprowadzić elekcję vivente rege, za życia króla Jana Kazimierza i zapewnić tron przygłupowi z Francji, pobawionemu jakiegokolwiek doświadczenia i którym chciała sterować. 

     Damy dworu wykorzystywała jako szpiegów, kandydatom na ich mężów stawiała warunki, na jakich może dojść do ślubu, oferowała stanowiska, ale nie za darmo. Przyszyły pan młody musiał realizować jej politykę. Właśnie kimś takim był Marysieńka Sobieska, a nawet i Jan Sobieski, przynajmniej na pewnym etapie. 

    Całość czyta się świetnie, nie ma dłużyzn, nie ma nudy. Bonusem są też liczne zdjęcia. Jest bogata bibliografia. „Damy Złotego Wieku” tego samego autora są fascynujące, ale ta pozycja jest jeszcze lepsza, opowiada ona o faktach i osobach zdecydowanie mniej znanych.

9/10  



wtorek, 14 marca 2023

Annie Ernaux "Lata" - audiobook, czyta Marta Wągrocka

 


Audiobook Lata  - autor Annie Ernaux   - czyta Marta Wągrocka

  Nie spodziewałam się po tej pozycji czegoś szczególnego, ale mimo tego rozczarowanie było wielkie. Niestety z treści wieje nudą, a wszystko, co jest opisywane, zarówno wydarzenia społeczne czy polityczne, jak również z życia osobistego, są potraktowane szalenie powierzchownie. Wystarczy popatrzeć na objętość książki, w tak krótkiej formie nie da się opisać zarówno wydarzeń z całego świata i całego życia autorki. 

    Nie zauważyłam tu ani głębi, ani jakiegokolwiek indywidualizmu. Autorka całe życie przebywała w czymś w rodzaju szklanej "bańki" i utrzymywała kontakty tylko z ludźmi, myślącymi tak, jak ona, tzn. z osobami o mocno lewicowych poglądach. Nie oceniam, czy poglądy te są złe, czy dobre. Problem polega na tym, że są hermetyczne i autorka byłą totalnie zamknięta na jakiekolwiek inne myśli.   Ernaux używa stale określenia - my. Przykładowo my głosowaliśmy na określoną osobę, my się cieszyliśmy, my martwiliśmy itp. Wszyscy ludzie z jej kręgu w wieku studenckim zawarli małżeństwa, wszyscy mieli dzieci i mieszkali w Paryżu, w późniejszym czasie do każdego te dorosłe już dzieci przychodziły na niedzielny obiad wraz partnerami, znajomymi, a potem z wnukami. Jest to kuriozalne. Tak, jakby opisywane były klony, albo wytwory z jakiejś futurystycznej wizji, np. z "Nowego, wspaniałego świata" Huxleya. 

    Oczytanie Annie Ernaux jest też dość specyficzne, bo czyta tylko tylko autorów, którzy prezentują również tylko ten sam światopogląd, co i ona. A do tego autorzy są też dobrani według pewnego schematu, czyli są to głównie Francuzi, do tego dosłownie parę najbardziej znanych nazwisk z całego świata.  Nie padło ani jedno mniej znane nazwisko. Ani razu też nie było mowy o tym, że zapoznała się z utworem autora z innej nieco "bańki" i że np. coś ją  w nim zastanowiło, nic z tego.

    Wszystko co działo się na świecie, jest potraktowane niewyobrażalnie powierzchownie, a do tego uwidacznia się brak wiedzy w zakresie innym, niż Francja. Dość kuriozalnie potraktowana została Europa Wschodnia i Środkowa. Jak to napisała autorka, ludzie z tej części świata nagle pojawili się po upadku Muru Berlińskiego. Wcześniej po prostu nie zawracała sobie głowy tą częścią Europy, jako niegodną uwagi pod jakimkolwiek względem. Zauważyła, że wraz z mieszkańcami tego rejonu pojawiła się religia, co równoznaczne jej zdaniem jest z zacofaniem. Gdy zaś wspomniała o wojnie na Bałkanach w krajach byłej Jugosławii, to wspomniała, że kraje które prowadzą wojnę są na niższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego. Teza ta nie dotyczy tylko państwa agresora, napadniętego również. Nie wiem, jak Ernaux odnosi się teraz do wojny w Ukrainie, wątpię, aby po ataku Rosji głosiła publicznie takie idiotyzmy, ale wcale nie zdziwiłabym się, gdyby nadal tak uważała. Przypomniało mi się, jak w  "Listach z Polski" Joseph Roth, geniusz, który nigdy nie dostał Nobla, napisał o tym, w jaki sposób społeczeństwa Zachodu postrzegają nasz region. Według niego istnieje coś takiego jak "zachodnioeuropejska pycha cywilizacyjna".  I tak dokładnie pasuje to do hołubionej noblistki. 

      Ciężko jest znaleźć jakieś plusy tej książki. Można podziwiać autorkę, że w tak zaawansowanym wieku jeszcze jej się chce coś robić. Język, w jakim została napisana książka jest godny uwagi.  Szkoda tylko że w tym wyrobionym stylu, Ernaux tak naprawdę nie miała niczego ciekawego do przekazania.   

3/10


środa, 8 marca 2023

John le Carre „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg”

 


    Mistrz powieści szpiegowskiej, John le Carre, jest przede wszystkim mistrzem psychologii, jego obserwacje mają oczywiście charakter uniwersalny i mogą być czytane pod różnymi szerokościami geograficznymi i w różnym czasie. Wymagają myślenia i uwagi od czytelnika. Severski przykładowo pisze powieści, które są prostsze do czytania, czyta się je jakby lepiej, ale są zdecydowanie płytsze niż le Carrre`a. U Severskiego psychologii jest jak na lekarstwo, a na dodatek większość książek, szczególnie te najnowsze, są umiejscowione w polskim kontekście politycznym, nazwy partii politycznych są tylko zmienione, opisywany świat jest czarno – biały, podobnie jak i bohaterowie. U le Carre jest dokładnie odwrotnie. 

    „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg” to jedna z lepszych powieści le Carre`a. Otóż na najwyższym szczeblu angielskiego wywiadu został umiejscowiony rosyjski szpieg i właśnie teraz fakt ten uzmysłowiło sobie dosłownie parę osób. Sytuacja była szalenie trudna, drążenie tego wątku wiązało się z narażaniem życia, a ponadto tym tematem mógł zająć się tylko ktoś wysoko uplasowany, mający dostęp do najważniejszych dokumentów. Zajął się tym jednak George Smiley, już emeryt, zaś jego przeciwnikiem był nie tylko ów kret, jego kolega, jeszcze kolega, ale też i szef rosyjskiego wywiadu, demoniczny Karla, który od strony rosyjskiej stał za całą tą operacją. Powieść jednak jest nie tylko rozgrywką szpiegowską, ale to głównie rzecz o mrocznej stronie każdego człowieka, o namiętnościach, nad którymi ludzie nie zawsze panują. 

     Każdy człowiek i każdy bohater le Carre ma swój słaby punkt. Nawet gdy określona operacja szpiegowska jest zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach, gdy wymyśliły ją najtęższe umysły, może się zawalić dlatego tylko, że ktoś w którymś momencie nie zapanuje nad swoją ciemną stroną. Nie chodzi tutaj tylko o to, że ktoś się zdenerwuje i z nerwów coś zrobi źle. Chodzi o cos głębszego. Przykładowo faktu, że w MI6 jest kret, domyślano się, ale wiadomo było, że musi go prowadzić w pełni dyspozycyjny rosyjski oficer. No i była zagwozdka, kto mógłby być takim oficerem, nikt nie pasował do takiego wzorca. Okazało się jednak, że zwykły, podrzędny pracownik ambasady rosyjskiej jednego dnia, jadąc ulicami Londynu, obwiesił się medalami, których na tym stanowisku zdobyć nie mógł. Przypadkowo zostało to zauważone. I to naprowadziło Smileya na trop, że to właśnie ten człowiek prowadzi kreta i spotyka się z im regularnie. Proces demaskacji kreta mógł ruszyć dopiero od momentu, gdy jego oficer prowadzący nie zapanował nad swoją pychą. To był jeden raz na wiele lat, ale wystarczyło. 

     Inny przykład to Jim, oficer, który wyruszył z misją za granicę i zorientował się, że jest namierzony i że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Mógł się wycofać, były na to duże szanse, ale miał gdzieś jakby zakodowane, że rozkaz należy wypełnić i trzeba próbować do końca. Chociaż wiedział, że może zginąć, z uporem maniaka działał dalej, jakby miał w sobie jakiś gen samounicestwienia. Miał zakodowane, ze rozkaz trzeba wykonać. Wiem, że inni czytelnicy ta sytuację odbierają inaczej, bardzo na plus Jimowi, książka jest tak wspaniała, bo daje m. in. wiele możliwości interpretacyjnych.  

    Najgłębiej jednak opisany jest przypadek Smileya, kiedy to on odsłonił swoje słabości, było to katastrofalne w skutkach. Co najmniej kilkanaście lat przed głównymi wydarzeniami spotkał się za granicą z Karlą, tamten wówczas nie zajmował jeszcze żadnego stanowiska w radzieckim wywiadzie, był aresztowany, ale na drugi dzień miał zostać przewieziony do Moskwy. Smiley namawiał go, aby nie wracał i aby podjął współpracę z MI 6. Smiley opowiadał później o tej sytuacji, że „A ja ni stad ni z owąd zacząłem opowiadać o Ann. To znaczy, nie o mojej, konkretnej Ann. Założyłem, że on też ma jakaś swoją Ann. Wiem, że to głupie, ale zadałem sobie pytanie, co myśli się w takiej sytuacji.” Gdy już powiedział, co miał do powiedzenia, zorientował się, że zdradził swoje słabe strony. Wówczas jeszcze tylko nie wiedział, w jaki sposób w przyszłości Karla wykorzysta tą wiedzę o słabości Smileya do zradzającej go żony. A wykorzystał. 

    Są tu również i inne motywy. Otóż kret, który miał na sumieniu sporo ofiar, został ujawniony bynajmniej nie dzięki jakiejś wielkiej, oficjalnej operacji. Został ujawniony dzięki wysiłkowi kilku osób, które działały na własną rękę, musiały też podczas tych działań wykonywać czynności nie do końca zgodne z prawem i narażały się bardzo mocno. Kluczowa informacja wypłynęła od młodego chłopaka również z MI6, który był uznany za zdrajcę. Mógł o niej nie informować i nie komplikować sobie życia jeszcze bardziej. Owszem, oni wszyscy mogli liczyć na pewne bonusy, stanowiska w przypadku powodzenia akcji, ale prawdopodobieństwo że akcja się powiedzie, nie było wysokie. Tutaj głównym motywem była jednak nie chęć kariery, bo można było to robić prostszymi sposobami, ale chęć rozprawienia się z kretem, uniemożliwienie mu pogrążenia dalszych ofiar i zapobieżenie dalszemu jego działaniu. Kret uosabiał zło, działał na rzecz ZSRR i komunizmu, była to więc też walka ze złem. 

  Jest tu mnóstwo różnych aspektów, nad którymi można się długo zastanawiać. 

10/10


niedziela, 5 marca 2023

Joanna Chmielewska „Całe zdanie nieboszczyka”

 


   Stara, dobra Chmielewska nadal bawi i nadal można się przy niej wyluzować. Treść jest absurdalna i naiwna, narratorka została bowiem porwana przez przestępców z nielegalnego kasyna gry w Kopenhadze, przewieziono ją do Brazylii, skąd uciekła, a to właściwie dopiero początek przygód. Ten absurd jednak wciąga podczas czytania. Całość trąci też nieco myszką, bowiem część wydarzeń rozgrywa się w głębokim PRL-u. 

      Ale jest tu to coś, dzięki czemu Chmielewską chce się czytać nadal. Jest humor, dystans do siebie, optymizm, wiara we własne siły, inteligencja, wytrwałość, przyjaźń. Przypomina to trochę Jacka Reachera z powieści Lee Childa, tylko że Reacher z reguły wpada w tarapaty, gdy pomaga innym, zaś narratorka u Chmielewskiej skupiona jest na sobie. Książka może być skutecznym antidotum na zmęczenie, albo na gorszy humor, albo na przywalenie różnymi problemami. W tym tomie narratorce cały czas grozi niebezpieczeństwo, bo albo jest w rękach porywaczy, albo im ucieka, nigdy się jednak nie poddaje mimo beznadziejności sytuacji. To jest główny wyróżnik od innych książek Chmielewskiej. Sceneria Brazylii, potem Atlantyku i Francji, mocno pomaga w oderwaniu się od rzeczywistości. Brzmi to naprawdę naiwnie, ale za to działa.  

    W trakcie lektury dobry humor udziela się czytelnikowi, różnego rodzaju problemy bledną, wszystko odzyskuje właściwe proporcje. 

7/10