środa, 20 listopada 2024

Adam Podlewski „Jak przeżyć w Warszawie króla Stanisława”

 

     Ta książka to istna kopalnia wiedzy, jest idealna dla miłośników Warszawy, historii, sztuki, architektury czy literatury. Są takie fragmenty, które czytałam niczym najbardziej pasjonujący kryminał. Książka przypomina gawędę, tak jakby zawitał w nasze czasy przybysz z opisywanej epoki i opowiadał, jak to wtedy było. Autor opisuje życie w XVIII-wiecznej Warszawie pod każdym chyba kątem. Jest mowa o tym, jak żyły elity i tzw. prosty lud, jak wyglądały ulice, co jedzono, jak się bawiono, jak przebiegały kataklizmy, typu epidemie, pożary czy powodzie itp. itd. Mowa jest też i o wielkich wydarzeniach historycznych, np. uchwalenie Konstytucji 3 Maja czy rzeź Pragi. Jest masa zdjęć różnych obrazów, namalowanych w opisywanej epoce, głównie Canaletta czy Vogla.

    Poza kwestiami historycznymi są też liczne porównania czy analogie do współczesności, jest wychwytywanie pewnych mechanizmów dziejowych, które są ponadczasowe. To właśnie w  wielkich miastach najbardziej rozwija się kultura i sztuka, tu mieszka najwięcej oryginałów, których prowincja zniszczyłaby. Wielkie miasta promieniują na cały kraj. Tu rodzą się różne idee, w tym wywrotowe. Przykładowo wieszanie na rynku targowiczan to niewątpliwie wpływ Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789r. i z ścięcia na gilotynie pary królewskiej. 

    Są zasygnalizowane życiorysy wielu słynnych ludzi, w wielu przypadkach frapujące. Przykładowo Canaletto przybył do nas z Włoch, teraz jego obrazy dawnej Warszawy są fascynujące. W jego czasach jednak malowanie takich widoków uważane było za coś gorszego, niż np. praca portrecisty. Canaletto ponadto opuścił rodzime Włochy, przejechał pół Europy i osiadł w naszym kraju, który uchodził za nieciekawą, zimną prowincję. I właśnie idąc pod prąd społecznym oczekiwaniom, najprawdopodobniej to w Warszawie stał się szczęśliwy, na takiego przynajmniej wygląda na swoich obrazach.

    Książka mimo gawędziarskiego stylu ma indeks osób, indeks miejsc, niezwykle bogatą bibliografię, można więc wielokrotnie do niej wracać, szukając już czegoś konkretnego o określonej osobie czy ulicy, czy zabytku. Mam nadzieje, że autor zrealizuje pomysł, o którym wspomniał na kartach „Jak przeżyć”, a mianowicie napisanie książki sensacyjnej, umiejscowionej w tamtej epoce.  

8/10



środa, 13 listopada 2024

Tove Jansson „Lato Muminków”

 

    Sielską Dolinę Muminków w tym tomie nawiedza kataklizm, powódź zatapia ich dom. Muminki z jednej strony są bajką, z drugiej zaś pełną symboli alegorią rzeczywistości. Tym co pomogło Muminkom, gdy nie miały domu, była solidarność między nimi i zwykłe, ludzkie gesty dobroci i pomocy. Muminek z panną Migotką siedzieli na drzewie, pod nimi wszędzie była woda, Migotka płakała, Muminek był załamany, nie chciało mu się nawet jeść, chociaż miał kanapki od mamy. W desperacji jednak sięgnął po te kanapki, a mama opisała opakowania, np. „Dzień dobry”, albo „Od tatusia”. Taki mały drobiazg, a chęć do życia powróciła.

    Muminki na skutek kataklizmu zostały rozdzielone, część z nich zobaczyła coś porzucony dom, do którego weszli, żeby przeczekać powódź. Jak się okazało, był to budynek teatru. Pisarka napisała, czym jest teatr, otóż „Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są.” 

    W tym tomie poznajemy Emmę, mysz z teatru, która uosabia osoby przywiązane do tego,  co było kiedyś, jej zdaniem powódź „w jej czasach” nie mogłaby się przydarzyć, wtedy wszystko niby było świetne. Emma zamiata podłogę teatru, nie zwracając uwagi na to, że budynek jest przekrzywiony, bo utrzymuje się on na wodzie. Emma zamiata tak, jak zawsze, tyle tylko że tym razem zamiata podłogę od dołu do góry i zmiecione śmieci zaraz spadają w to samo miejsce. No ale ona wie lepiej, jak się zamiata, bo robi to całe życie i nikogo nie będzie słuchać. 

    Poznajemy też Filifionkę. Filifionka z kolei robi to, co należy robić według ogółu,  bez względu na to, czy to się jej podoba, czy nie i bez względu na to, czy określony zwyczaj ma sens, czy nie ma. Zbliżała się Noc Świętojańska i zwyczajowo przyjęte było, że należy tą noc świętować w towarzystwie bliskich. Filifionka co roku zapraszała więc dalszą rodzinę, która ignorowała zaproszenia. Ona więc płakała, że musi ich zapraszać i że oni nie przychodzą. Gdy z kolei Muminek zasugerował jej, aby tym razem zaprosiła jego i pannę Migotkę, najpierw była skonsternowana, potem zaś w końcu szczęśliwa. 

    Jak wszystkie tomy Muminków ten jest równie pełen ukrytych znaczeń, a przy okazji świetnie się go czyta. 

9/10


piątek, 8 listopada 2024

Carlos Luis Zafon „Gra anioła” cz. 2 cyklu „Cmentarz zapomnianych Książek”

 

        W porównaniu do tomu I, „Cienia wiatru” tom II jest żenujący. Czytając zastanawiałam się, czy już zrezygnować, czy jeszcze dalej w to brnąć. Jest tu miłość, zjawiska nadprzyrodzone, okultyzm i olbrzymi poziom niedorzeczności, a wszystko to opisane wysoce patetycznym tonem. Tło społeczne czy historyczne jest ledwo zarysowane. Sama się dziwiłam, że jednak przez to przebrnęłam. Przez czytelników ten tom oceniany jest jako najsłabszy, ostatni tom "Labirynt duchów" natomiast jako arcydzieło. Może znajomość "Gry Anioła" pozwoli lepiej zrozumieć wszyskie aspekty tomu ostatniego, tym się chyba kierowałąm czytając "Grę". 

„Grę Anioła” czyta się bardzo dobrze, wręcz się ją chłonie, mimo wysokiego poziomu niedorzeczności. Tutaj jak rzadko gdzie przebija się miłość do książek. Opisywane postacie albo czytają, albo piszą, albo robią jedno i drugie. Pojawia się znana z „Ciebie wiatru” księgarnia rodziny Sempere, tutaj poznajemy wcześniejsze pokolenia księgarzy, dziadka i ojca Daniela, bohatera I tomu. Jest oczywiście Cmentarz Zapomnianych Książek, gdzie można wybrać jedną książkę i otoczyć ją opieką. Wśród zapomnianych, nigdy nienagradzanych książek, napisanych przez nieznanych nikomu autorów można znaleźć perełkę, która jest w stanie odmienić całe życie.  Dla głównego bohatera powieści, zanim wybrał książkę z Cmentarza, powieścią życia były „Wielkie nadzieje” Dickensa.   

Skoro są książki, są też różnego rodzaju spostrzeżenia o nich. Przykładowo można śledzić dyskusję na temat tzw. czarnego charakteru. Czy w powieści jest on konieczny? Wbrew pozorom ludzie lubią, gdy takie postacie się pojawiają. Mogą czuć wyższość moralną nad opisywanym czarnym charakterem. Tyle tylko że nie uświadamiają sobie, że sami również mają tak odrażające cechy, jak opisywana postać, w innych osobach łatwiej to dostrzec.  

Mimo wszystko jednak jak ktoś zrezygnuje z lektury, to niewiele straci. 

5/10  


czwartek, 7 listopada 2024

Agata Christie „Próba niewinności” audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

   

Próba niewinności

         Książka jest wyśmienita, szalenie wciąga, atmosfera tajemnicy a nawet i grozy udziela się czytelnikowi. Ciężko jest sobie wyobrazić, ze ktoś mógłby przeczytać tekst lepiej, niż Krzysztof Gosztyła. Nie ma tu ani Herkulesa Poirot, ani panny Marple, ale ich rolę odgrywa nieznajomy, doktor Calgary, który niespodzianie pojawił się w domostwie państwa Argyle  i oświadczył, że nieżyjący już młody Argail uznany przez sąd za mordercę matki, tej zbrodni faktycznie nie popełnił. 

Galeria opisywanych postaci jest mocno oryginalna. Najciekawszy jest zięć Argailów, kaleka na wózku inwalidzkim, który na swój sposób pogodził się z kalectwem. Jednym z jego ulubionych zajęć stało się obserwowanie ludzi i odgadywanie ich prawdziwych charakterów, tego kim oni tak naprawdę są w środku. Jest to postać fascynująca, bo pozornie prowadzi najmniej interesujące życie z wszystkich opisywanych osób, a jest jednym z najmądrzejszych. Nie biadoli nad sobą, stara się zająć czymś, co dałoby mu radość i satysfakcję i byłoby jednocześnie pożyteczne. Tutaj postanowił spożytkować swoje umiejętności i wiedzę i ustalić poprzez rozmowy z ludźmi, badanie ich reakcji, kto jest zabójcą. 

    Doktor Calgary też budzi podziw, bo mając wiedzę  o niewinności nieżyjącego już, zmarłego w więzieniu chłopaka, mógł nic nie robić. On tymczasem wiedziony wewnętrznym imperatywem robienia rzeczy słusznych, bez względu na konsekwencje, powiadomił rodzinę i ściągnął na siebie ich nienawiść. Okazało się, że wszyscy byli zadowoleni, że domniemany sprawca został ukarany, a sprawa jest zamknięta. 

Zamordowana pani domu była z kolei postacią niejednoznaczną, bo miała szalenie dobre serce i uwielbiała swoje dzieci, w trakcie opisywanych wydarzeń już dorosłe i jak się okazało adoptowane. Dzieci te pochodziły albo ze slumsów, z rodzin patologicznych, zostały zaadoptowane w czasie wojny z  terenów narażonych na bombardowanie.  Dzieciom w nowym domu nie działa się żadna krzywda, wręcz przeciwnie, zostały sprowadzone do czegoś w rodzaju raju. Jak to więc możliwe, że w większości nie były szczęśliwe? Mąż zamordowanej  również nie był szczęśliwy. Te frapujące zagadki powoli się rozwiązują. 

Jak mantra przewija się też tutaj słowo zaufanie. Uzmysłowienie przez doktora Calgarego członkom rodziny Argylów, że skazany za zabójstwo faktycznie był niewinny, spowodowało nie tylko konsternację. Każdy zaczął każdego podejrzewać, wariant zabójcy z zewnątrz był całkowicie niemożliwy. Pojawiły się różne dylematy moralne. Czy można ufać komuś bliskiemu, gdy wdarł się już w umysł cień niepewności, czy ten ktoś nie jest zabójcą? Jest tu przykład pary, gdzie jedna z osób uświadomiła sobie, że ukochana osobą podejrzewa ją o zabójstwo. Czy gdy sprawa już się wyjaśniła, to czy taki związek, w którym jednak jest brak zaufania, ma sens?    

Dla mnie to jedna z najlepszych powieści Królowej Kryminału. 

9/10


poniedziałek, 4 listopada 2024

Cezary Łazarewicz „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” – audiobook, czyta Maciej Kowalik

 

        Wyciśnięcie czegoś nowego i godnego uwagi ze sprawy zabójstwa sprzed prawie 100 lat jest trudnym zadaniem. Sprawa nie budzi już emocji, nie żyje żaden świadek. Odnosiłam wrażenie, że Łazarewicz liczył na to, że gdy przeczyta akta, odkryje coś, na co nie zwrócił uwagi żaden ze składów sędziowskich, sądzących tą sprawę. Oczywiście niczego takiego nie znalazł. Spodziewał się chyba też, że gdy znajdzie dowody ze sprawy, to może również wpadnie na jakiś genialny pomysł, na który nikt wcześniej nie wpadł, np. badania DNA współczesnymi metodami. Dotarł do narzędzia zbrodni, które o dziwo się zachowało, porozmawiał z naukowcami i dowiedział się, że nie ma możliwości, aby było na nim DNA sprzed 100 lat. Nie było ono specjalnie zabezpieczone, leżało w szafie, dotykane przez setki ludzi. Próby te jak dla mnie było mocno naiwne i megalomańskie. Ani sędziowie, ani prokuratorzy, ani policjanci, ani naukowcy, ani adwokaci 100 lat temu nie byli w stanie znaleźć dodatkowych dowodów, które mogłyby przekonać nieprzekonanych, ale autor uznał, że coś znajdzie. Nie znalazł nic. 

        Można się było spodziewać takiego obrotu sprawy. Stanowisko współczesnych naukowców jest takie, że skoro w tamtych czasach jeden z najwybitniejszych i najrzetelniejszych naukowców światowej klasy wydał określoną opinię o DNA, w oparciu o którą doszło do skazania, to opinia ta była słuszna.

    Łazarewicz poza samą zbrodnią niezwykle szeroko opisał wszystkie jej aspekty. Zbrodnia zniszczyła całe życie córce Gorgonowej, która urodziła się już po fakcie. Kobieta ta opowiadała, że dzieci w sierocińcu, gdzie ostatecznie się znalazła, gdy dowiedziały się, czyją jest córką, wyśmiewały ją i dręczyły. Podobnie było z zakonnicami, opiekunkami z tego sierocińca. Kobieta ta całe życie poddana była ostracyzmowi.  

Na oddzielną  uwagę zasługują media. Łazarewicz po temacie mediów się prześlizgnął. Ale zamienienie życia córki Gorgonowej w piekło było w dużej mierze zasługą dziennikarzy, którzy wracali do tej sprawy, co jakiś czas gdzieś ukazywał się artykuł z informacjami, gdzie teraz jest i co porabia córka Gorgonowej. W tym zakresie refleksji nie było. Jest również przykład na ogłupianie ludzi przez media. W jednej z gazet ukazał się artykuł o ogrodniku, zatrudnionym w domu, w którym doszło do zabójstwa. W artykule została zawarta całkowicie zmyślona informacja, że na łożu śmierci ogrodnik przyznał się do tego, że to on zabił Lusię. Ogrodnik tymczasem do czasu tej publikacji spokojnie sobie żył, nigdy nie był na łożu śmierci i nigdy nie powiedział, że był zabójcą. Po publikacji oczywiście zaczął być postrzegany jako zabójca i jego życie również stało się koszmarem.  

      W przypadku niesamowitego reportażu "Żeby nie było śladów", o którym pisałam tutaj, o zabójstwie Grzegorza Przemyka tego samego autora, wertowanie akt czy rozmowy ze świadkami miały sens. W sprawie Przemyka mataczono, w sprawie matactwa toczyło się potem odrębne postępowanie, poza tym żyli świadkowie. 

7/10


piątek, 25 października 2024

Charlotte Bronte „Dziwne losy Jane Eyre”

 

        Z racji tego, że „Dziwne losy” są jedną z moich ulubionych książek, czytałam ją po raz bodajże trzeci, nawet pisałam już o niej. Za każdym razem jednak na wielkie dzieła patrzy się inaczej, mamy kolejne doświadczenia, jesteśmy dojrzalsi i mądrzejsi, na co innego zwracamy uwagę. 

Powieść czyta się świetnie, mimo znanej już treści i mimo że ma około 200 lat. Cały czas fascynujący jest mroczny klimat, w szczególności wielkie, pełne tajemnic i niebezpieczeństw, usytuowane na odludziu domostwo pracodawcy Jane, Rochestra. Jeśli ktoś nie zna treści, powinien przygotować się na zaskoczenia. 

Tak jak i poprzednio najbardziej zafascynowały mnie obserwacje psychologiczne. Jane nie ma nic wspólnego z bezmyślnym życiem i z podążaniem za utartymi schematami. Wiele czasu poświęcała na myślenie, na analizowanie tego, co się wokół niej dzieje. Będąc wyśmienitym obserwatorem była w stanie rozszyfrować ludzkie charaktery. Jak to robiła, na co zwracała uwagę, to wszystko jest opisane. Dzięki temu Jane miała w sobie wielką siłę i będąc na świecie całkiem samą była, a właściwie żyjąc w przeświadczeniu, że jest całkowicie sama,  była w stanie podjąć działania, które wymagały niewyobrażalnej odwagi i których chyba nikt inny nie zrealizowałby. Podczas czytania pojawia się pokusa, aby również zacząć żyć bardziej świadomie, w mniejszym pędzie, aby znaleźć czas na zastanowienie się i na przemyślenie pewnych rzeczy.  

Książka ta może być idealna na tzw. trudne czasy, Jane prawie całe życie miała pod górkę i niemal stale musiała walczyć z licznymi przeciwnościami losu. Było jej ciężko, a niekiedy nawet bardzo ciężko, starała się, o ile to tylko było możliwe, znaleźć koło siebie kogoś bliskiego, z kim byłoby już raźniej, mogła to być nawet koleżanka. Była też głęboko wierząca, co też pomagało w trudnej codzienności. Przemyślenia na różnego rodzaju tematy nie są rozwlekłe, nie przeszkadzają w lekturze, niekiedy wypowiada je narrator, kiedy indziej pojawiają się w rozmowach. Przydałoby się jednak nowe tłumaczenie, niektóre kwestie brzmią nieco archaicznie, np. Jane mówiąca do swojego ukochanego „Mój panie”, współcześnie takie zwroty są i irytujące i śmieszne. Nie przeszkadza to na szczęście w lekturze. 

    Odnośnie różnych tematów do rozważań, to pojawiła się np. kwestia zemsty. Autorka porównała ją do wina, początkowo picie go jest czymś fajnym, nastrój się poprawia, ale chce się pić coraz więcej. No i pojawia się wiadome niebezpieczeństwo, uzależnienie, po pewnym czasie już się nad piciem nie panuje. Gdy kogoś ogarnia szał zemsty i pielęgnuje w sobie to uczucie, nadchodzi moment, gdy również przestaje się nad nim panować, człowiek staje się niewolnikiem zemsty. Obserwowałam to zjawisko w zwykłym życiu, znam takie osoby, zostały w pracy bardzo niesprawiedliwie potraktowane, wyrzucone i dla wielu takich osób od dobrych kilku lat nic innego poza zemstą się już nie liczy.   

    Mowa jest np. o przyjaźni i bliskich relacjach między ludźmi. Jane przez wiele lat miała bardzo ograniczone kontakty towarzyskie, skazana była po prostu na te osoby, które były w pobliżu, była oczywiście w stanie docenić ich zalety, widziała również wady, ale miała świadomość, że tak naprawdę z tymi osobami ma niewiele wspólnego. Była samotna. Gdy w końcu sytuacja się zmieniła i poznała swoje kuzynki, stałą się szczęśliwa, bo szybka się zorientowała, że łączy je taki sam system wartości, podobny poziom intelektualny, zainteresowania. Poza tym mogła z nimi po prostu szczerze rozmawiać niemal o wszystkim. Stała się szczęśliwa. To uczucie, gdy ma się kontakt z kimś choć trochę podobnym, jest rewelacyjne i każdy chyba je zna, jest to przeciwieństwo kontaktów na siłę, lub takich wynikających np. z tylko pracy. Są też świetne opisy relacji z kuzynem, który był wyjątkowo prawnym człowiekiem, ale jego osobowość była tak silna, że działając w dobrej wierze narzucał innym, a w szczególności Jane swoje zdanie. Ciężko było czuć się w jego towarzystwie dobrze.  

    „Dziwne losy” z tym mrocznym klimatem i tajemnicą są idealne na jesień. 

10/10




piątek, 18 października 2024

Szczepan Twardoch „Powiedzmy że Piontek” – audiobook, czyta Szczepan Twardoch i Borys Szyc

 

        Kiedy ma się ulubionego autora i czyta się niemal wszystko, co on napisze, trzeba niestety liczyć się z tym, że nie każda napisana przez niego pozycja będzie udana. Ta właśnie jest chyba najsłabsza.

Zapowiadało się całkiem nieźle, bo Twardoch na samym początku opisał  emerytowanego górnika, który pozornie ma udane życie. Ma żonę, dzieci, wnuki, niezłą emeryturę, nie wiadomo nic o tym, aby miał jakieś poważne problemy zdrowotne. Ale okazało się, że całe życie nosi on w sobie niespełnione marzenie o żeglowaniu i to na morzu. Nigdy nie robił nic w tym kierunku, aby to marzenie spełnić, a bo to nie było czasu, a bo praca, a bo dzieci, a bo nikt w otoczeniu nie zajmował się takimi „fanaberiami”,  itp. itd. Nasz górnik nauczył się żyć w takim niespełnieniu, w kołowrocie, dom, praca, dzieci, ale w pewnym momencie się ocknął. I ten początek książki był naprawdę frapujący.  

Potem nagle pojawia się inny bohater, w zupełnie innym czasie, w innym miejscu, a mianowicie w Afryce, wiele, wiele lat wcześniej, jest żołnierzem. I również ma niespełnione marzenie o żeglowaniu. Przy nim pojawia się dziwna, niewidzialna postać, która wie, co było, co jest i co będzie, wie nawet, jak rozegrałyby się alternatywne historie życia tego żołnierza. Fascynujące były tutaj spostrzeżenia na temat chociażby przypadku czy przeznaczenia w życiu człowieka. Nasz żołnierz z przyczyn niezależnych od niego, nie brał udziału w bitwie przeciwko rdzennej ludności afrykańskiej, podczas której doszło do ludobójstwa. Kilka lat później gdy wpadł w ręce autochtonów, fakt ten, że nie uczestniczył w tej wcześniejszej bitwie, uratował mu życie.  Zapowiadało się więc coraz lepiej.  

A potem audiobooka słuchało się coraz gorzej. Pojawiła się kolejna postać, która nie wiadomo do końca, kim była. Ten bohater sam nie wiedział, kim jest, raz patrzył na kogoś innego, potem jakby tym kimś innym się stał. Dla mnie to  był bełkot. Książka stał się nudna, przewidywalna i gdyby nie to, że jest krótka, to chyba przerwałabym słuchanie przed zakończeniem. 

6/10    


czwartek, 17 października 2024

Lilian Jackson Braun „Kot, który miał 60 wąsów”

 

           Przedostatni tom serii wydany został po raz pierwszy, gdy autorka miała już 94 lata, u nas rok później. Jest to bardzo imponujące, bo najprawdopodobniej chyba właśnie w tym wieku ten tom napisała. Dożyła 98 lat. Sadząc po jej spuściźnie literackiej, gdzie opisuje w większości ludzi szczęśliwych, sama również była szczęśliwa. 

30 tomów serii z Qwillem i jego kotami Koko i Yum Yum, to jednocześnie kryminały i właśnie opowieści o tym, jak być człowiekiem spełnionym szczęśliwym. Nie wszyscy oczywiście byli szczęśliwi całe życie, każdy ma lepszy i gorszy czas. Ale nawet po różnych dramatach i klęskach ludzie ci potrafili się podnosić. O dziwo, wielu mieszkańców miasteczka, opisywanego przez   Lilian Jackson Braun dożywało sędziwego wieku w bardzo dobrym zdrowiu. Nie każdy jednak prowadził tzw. zdrowy tryb życia, nie każdy dbał należycie o dietę czy o ruch fizyczny. Wyglądało to tak, jakby jednak psychika i nastawienie do życia były najważniejsze i jakby to one wpływały na stan zdrowia. Jestem przekonana, że pisarka opisując swoich bohaterów, czerpała po prostu z życia, miała pierwowzory  w realu. I że rzeczywiście tak po prostu było. 

A jaka jest recepta Lilian Jackson Braun na udane życie?  Satysfakcjonujące relacje międzyludzkie z pewnością mają tu kluczowe znaczenie. Jedni bardzo lubią towarzystwo i cały czas muszą otaczać się dużym gronem rodziny, czy znajomych, inni wręcz przeciwnie. Wystarcza im bardzo mała ilość kontaktów. Wspólnym mianownikiem jest to, że te ich potrzeby towarzyskie są zaspokojone. Ludzie ci mają pasje i tu również nie ma żadnej reguły, co może być taką pasją. Jest coś, co lubią robić i czerpią z tego satysfakcję. U Qwilla było to pisanie, całe  życie był dziennikarzem, były to też książki, koty i rower. Czytanie książek jest jednym z ulubionych zajęć wielu opisywanych postaci. A o tym, jakie szczęście daje kot w domu, wiedzą doskonale kociarze. U Lilian Jackson Braun również olbrzymia część mieszkańców Pickax to fascynaci kotów. Poza tym opisywane osoby są pożyteczne dla ogółu. Wielu z nich to wolontariusze, angażujący się w różne lokalne inicjatywny, wspierający np. lokalną bibliotekę, potem księgarnię. Są też w dużej mierze indywidualistami, niekiedy nawet i ekscentrykami, są sobą i nikogo nie udają. 

W związku z tym, że  z całej serii pozostał mi jeszcze do przeczytania tylko ostatni tom, zacznę je czytać ponownie. 

8/10    


    




czwartek, 3 października 2024

Stephen King "Sklepik z marzeniami" - audiobook, czyta Leszek Filipowicz

 

Sklepik z marzeniami
    "Sklepik" to idealny przykład na to, jak bardzo świetna myśl przewodnia, przesłanie powieści, o którym nie da się zapomnieć i nie można go nie zauważyć,  może rozmijać się z formą, w jakiej powieść ta została napisana. Książka w szczególności do połowy jest zbyt rozwlekła, wieje z niej nudą, słuchanie audiobooka z pewnością było prostsze, niż czytanie. Zanim wydarzenia się tak naprawdę rozkręciły, kilkakrotnie miałam zamiar zrezygnować. Finalnie jednak było warto i to bez cienia wątpliwości.  Co oczywiste, skoro jest Stephen King, muszą być elementy nadprzyrodzone. 
    Do małego amerykańskiego miasteczka przybył sprzedawca, otworzył sklep i za pół darmo oferował do sprzedaży takie przedmioty, o których ktoś marzył i nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie mógł coś takiego nabyć. Niekiedy oferował nie tylko przedmioty, ale coś niematerialnego, np. pozbycie się fizycznego bólu. Ludzie płacili za to przysłowiowe grosze, ale musieli też dodatkowo zrobić coś, co sprzedawca określał jako zrobienie komuś psikusa. On decydował, na czym to miało polegać. Te psikusy to były po prostu złe czyny, jedne wydawały się mniej złe, jak np. zniszczenie komuś prania, inne wyglądały dużo groźniej, np. podrzucenie komuś zdjęcia, sugerującego romans partnera z kimś innym. Konsekwencje tych czynów były finalnie katastrofalne. Ludzie których to zło spotkało, z reguły uznawali za sprawców niewłaściwe osoby i usiłowali się na nich zemścić. Ktoś zaczął mieć poczucie winy i zaczął rozważać samobójstwo. Spirala zła się rozkręcała coraz bardziej. 
    Doskonale to obrazuje, jak bardzo zło rezonuje, jak nawet nie do końca świadomie można doprowadzić bezmyślnością, głupotą czy zachłannością do nieobliczalnych wręcz konsekwencji. Pozornie drobne zło może skutkować nawet czyjąś śmiercią, czy zniszczeniem życia. 
    Stephen King pokazał też, że tak duże  zło wyrządzają tzw. normalni ludzie, a nie zwyrodnialcy, przynajmniej w przeważającej większości wypadków. I co gorsze, pobudki jakimi ktoś się kierował, wcale nie musiały być takie tragiczne. Przykładowo jedna z bohaterek cierpiała na ostrą postać artretyzmu i straszliwie bolały ją dłonie. Ból był tak straszny, że rozważała nawet amputację dłoni, a choroba ta była przewlekła. Z powodu tego bólu była na granicy poczytalności i była w stanie zrobić niemal wszystko, aby to ustało. Gdy dostała propozycję "zrobienia psikusa" w zamian za pobycie się bólu, nawet się za wiele nie zastanawiała. 
    Inny bohater był około 50 tki, był totalnym przegrywem, alkoholikiem, prawdopodobnie w depresji, jego życie było ruiną. W sklepie zobaczył przedmiot, który podobał mu się strasznie w czasach młodości. W ataku desperacji pomyślał, że gdy go zakupi, może los się odwróci, że choć przez chwilę stanie się dawnym sobą i wszystko jeszcze stanie się możliwe. 
    "Sklepik" przypomina trochę moralitet, chociaż w ogóle nie ma tu mowy o jakimkolwiek bezpośrednim moralizatorstwie. Ale King pokazał, że wszyscy jesteśmy zdolni do czynienia zła i je czynimy, a konsekwencje tego zła są obecne przez starsznie długi czas, bo rodzi ono kolejne zło, a ono kolejne itd.  I że warto zastanowić się nad sobą w tym właśnie kontekście. 
8/10 








piątek, 27 września 2024

Andrea Camilleri "Polowanie na skarb" tom 18 cyklu z komisarzem Montalbano

 

    Pisałam już wielokrotnie o cyklu z komisarzem Montalbano. Ten tom jest o tyle wyjątkowy, że niesamowicie wciąga zagadka kryminalna. Otóż nieznany człowiek wysyła do Montalbano dziwaczne wierszyki, w których jest zagadka, a równolegle do tego nie wraca do domu młoda, piękna dziewczyna. Z reguły u A. Camilleri zagadki kryminalne niespecjalnie wciągają, przynajmniej mnie. Tym razem nie mogłam się oderwać od książki. Są oczywiście i inne walory, jak zawsze to możliwość obserwacji komisarza oryginała, śledzenie jego lektur, wnikanie w jego rozmyślania itp. itd. 

Pisałam już i o tych kryminalnych zagadkach i o samym komisarzu, o jego lekturach. Nie pisałam natomiast jeszcze o Sycylii jako o miejscu, z którym Montalbano jest tak integralnie związany, że bez niej nie potrafiłby chyba żyć, a gdzieś indziej z pewnością byłby innym człowiekiem. Miejsce i człowiek funkcjonują w symbiozie. Montalbano nigdy nie brał pod uwagę przeprowadzki. Przypomina mi to słowa tureckiego noblisty Orhana Pamuka, który mówi w wywiadach, że od urodzenia mieszka w Stambule i tylko tam czuje się tak naprawdę sobą. Partnerka komisarza Montalbano, Livia, zamieszkuje na północy Włoch, w Genui, i ani ona, ani Montalbano nie zamierzają się przeprowadzać. Trwają więc w związku na odległość.
 
Przeczytałam ostatnio gdzieś, że właśnie na Sycylii na jednym ze spotkań autorskich z Camillerim, właścicielka lokalnej księgarni powiedziała mu, żeby absolutnie nie dopuścił do ślubu Montalbano z Livią. Dla Sycylijczyków ktoś spoza wyspy jest obcy, a oni obcych unikają, ich przodkowie, a niekiedy i oni przeżyli wiele najazdów i uważają, że najlepiej im jest we własnym, rodzimym gronie. Szkoda byłoby psuć opowieść takim niewłaściwym mariażem. W tym tomie wątek ślubu w ogóle nie jest jeszcze w ogóle rozważany.  

Montalbano mieszka nad samym morzem, słońca ma pod dostatkiem, a pływa kiedy chce. Punktualność i uporządkowanie nie są jego mocną stroną. Gdy wychodzi z pracy na obiady czy na spacery, kiedy to może spokojnie rozmyślać, nic stanowi to problemu. W genach chyba ma już dumę ze swoich przodków i wielowiekowej kultury, obecnej na tych ziemiach. Nie przepada za podróżami, nawet bez nich jest człowiekiem światłym. Najlepiej czuje się właśnie na swojej wyspie. Ma świadomość minusów, związanym z zamieszkiwaniem na Sycylii, jak np. prawdziwa mafia, ale widzi przewagę plusów. 
8/10 

czwartek, 19 września 2024

Antoine Compagnon „Lato z Montaigne`em”

 

Montaigne był prawdziwym mędrcem, żył w bardzo burzliwych czasach wojen religijnych w XVI wieku, dużo czytał, myślał. Mimo to jak dotąd nie zdobyłam się na przeczytanie w całości opus magnum jego życia, czyli „Prób”. Może gdyby powstało nowe tłumaczenie tekstu sprzed ponad 400 lat, to mogłoby pomóc. Uwielbiam za to, gdy raz na jakiś czas ktoś cytuje którąś z myśli Montaigne`a. Są z reguły głębokie, dające sporo do myślenia. „Lato z Montaigne`em”, mające na celu przybliżenie tego dorobku, okazało się jedną wielką pomyłką. 

Dobór sentencji  Montaigne`a jest fatalny. Jeżeli ktoś nie znał wcześniej żadnych jego refleksji, spostrzeżeń, itp. itd., to w zaprezentowanym zbiorze nie zauważy ani niczego nadzwyczajnego, ani ciekawego. W każdym mini rozdziale jest myśl Montaigne`a, czasem 2 lub 3, dotyczą one tego samego tematu, każdy rozdział to inny temat, jest też omówienie tej myśli, dokonane przez Compagnona. Spodziewałam się, że te omówienia będą to informacje np. o życiu myśliciela, o okolicznościach, które doprowadziły Montaigne`a do określonych wniosków, nawiązania do ówczesnej sytuacji politycznej czy do ówczesnych kwestii społecznych. Tak było zaledwie parę razy. 

W większości wygląda to dość groteskowo. Przykładowo przytoczonych jest parę zdań Montaigne`a na temat tego, jak upadł z konia. Mowa jest o dosłownym upadku z konia, nie o przenośni. Omówienie wygląda mniej więcej tak, że Compagnon wyjaśnia, że Montaigne opisuje, jak upadł z konia. Naprawdę jest to żałosne.  

5/10