środa, 29 listopada 2023

Graham Masterton „Dom stu szeptów” – audiobook, czyta Jan Marczewski

 

Zabranie się za tą książkę było eksperymentem, miało odpowiedzieć na pytanie, czy poza Stevenem Kingiem są inni twórcy, którzy są w stanie pisać wartościowe, wciągające powieści z elementami horroru, thrillera czy nawet i kryminału, a do tego takie, które nie są głupie pod względem psychologicznym. Masterton Kingowi nie dorównał, przynajmniej w tej powieści, ale nie była ona tylko tak zła, jak można było się spodziewać. Fragmenty naprawdę godne uwagi graniczą tu ze scenami tak żenującymi, że aż śmiesznymi, jak np., demon w ludzkiej postaci, który po kilkuset latach snu wskoczył na dach samochodu i był problem z jego strąceniem. Są też nawiązania do różnych frapujących miejscowych legend i ludowych wierzeń, związanych ze zmarłymi, np. gdy w domu rozsypie się ziemię z pola bitwy, w której zginął ktoś bliski i gdy nie znaleziono jego ciała, duch tej osoby się ukaże.

       Otóż dorosłe dzieci zmarłego, majętnego człowieka, przyjechały do jego wielkiego domu, celem ustalenia spraw spadkowych. Przyjechali oni ze swoimi małżonkami, a jedno małżeństwo z dzieckiem. Chłopczyk ten zaginął, a w domu zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy. Można było stworzyć atmosferę prawdziwej grozy, dookoła domu rozciągały się wrzosowiska, na których wył wiatr. Żadnej grozy jednak nie wyczułam i niczego się nie obawiałam. W ogóle nie można tego porównać do opisów atmosfery w hotelu Stanley z „Lśnienia” S. Kinga, którego chyba każdy czytelnik, podobnie jak i każdy widz ekranizacji S. Kubricka, się bał.     

     W „Domu stu szeptów” jednym z ciekawszych elementów są rozważania o czasie i nieśmiertelności, pojawiają się tu bowiem osoby zawieszone w czasie, żyjące od wielu lat, jedna od kilkuset. Ich możliwości działania są ograniczone, ale co nieco mogą  zrobić. Żadna z tych osób nie cieszy się z takiego stanu. Zazdroszczą zwykłym ludziom wszystkiego, nawet i tego, że mogą umrzeć. Są zmęczone i nie za bardzo mogą odpocząć. Nie cenią czasu i nie muszą go wykorzystywać najlepiej jak można, bo mają go pod dostatkiem. Część z nich nie ma żadnych hamulców moralnych, bo bez względu na to, co zrobią, nie muszą się niczego obawiać. 

   Są też nawiązania do historii, z chwilą odcięcia się kościoła angielskiego od Rzymu, rozpoczęło się tropienie katolików. Wyznawanie innej religii niż anglikańska, równoznaczne było ze zdradą stanu. Księża katoliccy nadal prowadzili działalność, część mieszkańców ich ukrywała w tzw. księżych kryjówkach. Były to małe pomieszczenia, ukryte w domostwach, szalenie trudne do znalezienia. 

      3/10



czwartek, 23 listopada 2023

Lilian Jackson Braun „Kot, który mówił po indyczemu”

 


      Tom 26 to już prawie końcówka serii, jego objętość jest już zdecydowanie mniejsza, niż tomów wcześniejszych, stąd też pozostawia pewien niedosyt. Jest mniej wątków, nieco mniej głębi, ale przeczytać naprawdę warto. 

     „Znak firmowy” całego cyklu, czyli cieszenie się życiem i zwyczajną codziennością, jest tu nadal. Jednym z elementów tej radości życia jest tu zafascynowanie się Qwilla historią regionu, w którym mieszka. Motyw ten przewija się przez cały cykl, ale tutaj jest już spotęgowany. Ukazała się bowiem książka Qwilla, zbiór miejscowych legend. Nasz bohater ponadto zajął się teatralną inscenizacją autentycznego wydarzenia sprzed około 100 lat, miał wówczas miejsce sztorm stulecia. W trakcie widowiska Qwill, grając spikera  radiowego, odczytuje fragmenty starych gazet, opowiadające o tym zdarzeniu. Każda miejscowość ma swoją historię i jej zgłębianiem może zająć się każdy. Ciężko mi jest sobie wyobrazić, żeby mogło to kogoś w ogóle nie interesować. W przypadku większych miast jest sporo książek, jest też wiele wycieczek, organizowanych przez lokalnych przewodników, otwartych dla każdego. W mniejszych miejscowościach trzeba byłoby bardziej poszperać. 

         Kolejna ciekawa rzecz, to najzwyklejsza życiowa zmiana. Qwill jest zadowolony z tego, co robi, niczego u siebie nie zamierza więc zmieniać, ale już jego partnerka, spełniona kierowniczka biblioteki troszkę się przebranżowiła. Podjęła się prowadzenia nowo powstającej księgarni. Dało jej to mnóstwo radości, zaangażowała się na całego, niby taki drobiazg, a jednak  też zmienił jej życie na lepsze. W księgarni tej będzie musiał być oczywiście kot. 

       Koty w tej serii to absolutny pewnik. Qwill zajmując się swoimi kotami, nazywał czas spędzany z nimi, czasem świętym. Nikt i nic nie mogło mu w tym przeszkodzić.   

        Jest tu też malutka scenka, w trakcie której mężczyzna sprzedaje małe dziwaczne gwizdki, które mają przywołać dzikie ptactwo, gdyby ktoś chciał iść do lasu i je podziwiać. Okazało się, że ów człowiek sam te gwizdki wyrabiał, potem je wraz z żoną sprzedawał, a zysk przeznaczali na cele charytatywne. Działalnością tą zajęli się po tym, jak ich dwóch synów utonęło w jeziorze.   

7/10


wtorek, 21 listopada 2023

Daphne du Maurier "Rebeka" - audiobook, czyta Wiktoria Gorobets

 


     "Rebeka" to jedna z moich ulubionych książek, czytałam ją już chyba ze 3 razy, nawet pisałam o niej. Jest to klasyka literatury i sięgając po nią po raz kolejny zawsze coś nowego się odkrywa. Są tu świetne portrety psychologiczne bohaterów, są liczne tajemnice, jest morze, które odgrywa niebagatelną rolę i jest tajemniczy pałac, Manderley. Gdy poznaje się poszczególne postacie, widać, jak potrzebna jest cierpliwość, aby je rozgryźć, nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, nie każdy jest tym, na kogo wygląda. Jest dokładnie tak, jak w życiu, Daphne du Maurier doskonale to uchwyciła. Bez względu na to, czy książkę się czyta, czy się jej słucha, czas jakby przestaje istnieć.  

    Tytułowa Rebeka to jedna z najbardziej charyzmatycznych bohaterek literackich, aczkolwiek gdy powieść się zaczyna, ona już od kilku miesięcy nie żyje Była kobietą niezwykłej urody i wielkiego intelektu, estetką i femme fatale. Jej pokojówka mówiła, że Rebeka niczego się w życiu nie bała, jedną z jej rozrywek było samotne żeglowanie po morzu. Nie była jednak ideałem, była totalną, zakłamaną egoistką, a na dodatek pastwiła się nad zwierzętami. W książce jest jedno zdanie, opisujące, jak koszmarnie obeszła się z koniem. Rebeka miała swoje tajemnice, z których większość została ujawniona. Pozostała jedna tajemnica, której wnikliwy i myślący niestandardowo czytelnik może się tylko domyślać. 

        Przy takiej kobiecie mąż z reguły pozostaje w cieniu, tak też było w tym przypadku. Wszyscy wiedzieli, że Maksymilian de Winter i Rebeka byli wyśmienitym małżeństwem. On był jednak strasznie słabym człowiekiem. Urodzony w arystokratycznej rodzinie, przyzwyczajony był od dziecka do bogactwa. Życie miał już ułożone jeszcze przed urodzeniem. Wiadomo było, że będzie czerpał dochody z posiadłości, mieszkał będzie w zamku w Manderley i jego obowiązkiem będzie spłodzenie dziedzica. Nie minął rok od śmieci Rebeki, gdy ożenił się ponownie, tym razem z młodą i niewykształconą dziewczyną, nad którą mógł górować pod każdym niemal względem. On również krył swoje tajemnice, szczególnie jedną, był mordercą w dosłownym znaczeniu tego słowa. 

     Druga żona Maxima była z pozoru szarą myszką. Nie miała ani urody, ani intelektu, ani majątku. Ale jednak uwiodła go, chyba bezwiednie. Uwiodła go naturalnością, szczerością, dobrocią, brakiem wyrachowania. Nie wstydziła się powiedzieć, że jest biedna, że nie ma rodziny, nie ma towarzyskiego obycia itp. Dla żyjącego w zakłamanym środowisku de Wintera było to coś nowego i ujmującego. A gdy przyszła godzina próby, okazało się, że to ona, od małego dziecka przywykła do nieszczęść, była silna jak stal. Aż ciężko to sobie wyobrazić po pierwszych scenach powieści, gdzie druga pani de Winter robi wrażenie nieporadnego dziecka. Również od pewnego momentu i ona ma swoją tajemnicę.    

     Jest też bohaterka drugiego planu, służąca Danvers, postać lekceważona, ale w rzeczywistości demoniczna, składająca się z samych tajemnic, odegra wyjątkową rolę w biegu wydarzeń. 

    To powieść także dla osób, kochających morze. Pałac Manderley stoi nad brzegiem morza, z jednego jego skrzydła morze widać i słychać. Jak mówiła Danvers, Rebeki nikt nie mógł pokonać, pokonało ją jedynie finalnie morze, bo utopiła się, płynąc samotnie jachtem w burzliwą noc.   

    Audiobook jest naprawdę dobry. Nie słyszałam wcześniej Walerii Gorobets, ale czytała  bez problemu, nie odczuwałam żadnych zgrzytów, widać było, że zna tekst, czyta adekwatnie do opisywanej sytuacji. 
10/10 


niedziela, 19 listopada 2023

Zbigniew Rokita "Odrzania"

      „Odrzania” to gawęda, reportaż, esej, książka historyczna. Napisana jest tak, że ciężko się od niej oderwać, czytając ją, czytelnik może się czuć tak, jakby rozmawiał z kimś np. pijąc piwo. Czytałam recenzję tej pozycji, napisaną przez profesjonalnego krytyka literackiego, nie podobał mu się język, w jakim została napisana. Odniosłam zupełnie odmienne wrażenie, dla mnie jest to olbrzymi atut. Czyta się ją zdecydowanie lepiej, niż niejeden kryminał czy powieść sensacyjną. Tytułowa Odrzania na nazwa wymyślona przez autora, odnosząca się do tzw. Ziem Odzyskanych, dołączonych do Polski po II wojnie. 

           Opowieść dotyczy zarówno polityki, jak historii, widzianej z punktu widzenia tych ludzi, którzy przybyli na owe ziemie, a potem ich potomków, ale też o tym, jak oni sami i ich ziemie są postrzegane przez mieszkańców innych części kraju.  Rokita przedstawia, jak żyło się tam od 1945 r. i jak żyje się aż do chwili obecnej. Zwraca uwagę na różnice w mentalności ludzi z tamtego rejonu w porównaniu do ludności tzw. Wiślani, czyli regionu niemal rdzennie polskiego. Są tu oczywiście liczne kwestie dyskusyjne, z którymi nie każdy się zgodzi, ale dzięki temu tak dobrze się to czyta. Zauważyłam też pewne nieścisłości historyczne, ale też nie rzutuje to odbiór całości, to nie jest historyczna praca naukowa.   

       Przykładowo autor zwraca uwagę na olbrzymią otwartość mieszkańców tamtego rejonu  na obcość, na inne narody i inne kultury. Zwraca jednocześnie uwagę na fakt, że ludzie ci przyzwyczajeni są od lat do bliskości Niemców, mieszkali oni, czy też ich rodzice lub dziadkowie w poniemieckich domach, potem mieli inne kontakty, np. przez handel lub chociażby z racji tego, że Niemcy przychodzili do Polski od lat 70 – tych oglądać swój dawne domy. Doszło więc do pewnego wzajemnego oswojenia. Nikt tam nie odżywia sztucznie nienawiści do Niemców. Tuż po wojnie nienawiść do Niemców była oczywista, ale po upływie kilkudziesięciu lat zdarzają się już sytuacje, że w polskich miastach nowe ulice są nazywane nazwiskami Niemców, zasłużonych dla danego miasta czy regionu. Po wojnie ślady po Niemcach były niszczone, np. szyldy, teraz te ocalone są wysoko cenione. 

        Inne ciekawostki. Odrzania zdaniem Rokity traktowana była i jest jest przez różnych dysydentów po macoszemu i to pod wieloma względami, tak jakby nie była Polską. Po wojnie mimo olbrzymich zniszczeń Wrocławia, był on jeszcze przez kilka lat legalnie szabrowany przez polskie władze, masowo wywożono z niego tonami cegłę na odbudowę Warszawy. Pomimo tego, że obecnie największa liczba zabytków znajduje się na terenie województwa dolnośląskiego, większość pieniędzy na zbytki rozdzielana jest przez ministerstwo nie tam, nie proporcjonalnie, ale do Warszawy lub do Krakowa. W kanonie klasyki literatury naszego narodu właściwie nie ma książek, mówiących o tamtych ziemiach, czy też napisanych przez tamtejszych twórców. 

        Polacy też albo z uwagi na tradycję rodzinną, albo odruchowo, wybierając kierunki wakacyjnych wyjazdów z reguły jadąc w góry, jadą w Tatry, a nie w Sudety, jadąc nad morze, wybierają Pomorze Wschodnie, a nie Zachodnie.  W stosunku do tych ziem nie narodził się jeszcze sentyment taki, jaki był, czy w niektórych kręgach jeszcze jest, w stosunku do Kresów Wschodnich, pomimo tego, że to właśnie Ziemie Odzyskane mają olbrzymie bogactwo złóż, są po prostu bogatsze w sensie dosłownym, a nie tylko sentymentalnym i łączą nas z Europą Zachodnią.  

      Książka potrafi zafascynować opisywanymi regionami. Jeszcze podczas czytania kupiłam "Kajś" Rokity i czekam na kolejne dzieła. 

9/10


środa, 15 listopada 2023

Elżbieta Cherezińska „Gra w kości” – audiobook, czyta Robert Jarociński

 

     Opowieść o kilku latach rządów Bolesława Chrobrego, w tym o zabójstwie św. Wojciecha i  o Zjeździe Gnieźnieńskim z jednej strony budzi podziw dla naszego dawnego władcy. Z drugiej zaś strony budzi niesmak i żałość, że obecnie nie widać na scenie politycznej nikogo o takich umiejętnościach. Nawet jeśli kogoś nie interesuje wczesne średniowiecze, to nie pozostanie obojętny właśnie na opisy posunięć Chrobrego. Książka nie jest fikcją, tylko opisem realnych wydarzeń, miała konsultanta historycznego. Autorka musiała wymyślić jedynie dialogi i opisy tego, co czuli bohaterowie, jedynie w tym zakresie są tu jej domysły.

      Generalnie rzecz biorąc Chrobry był szalenie przenikliwy, dalekowzroczny, chytry jak lis, czy raczej sprytny, śmiały itp. W powieści pokazane jest, jak idealnie potrafił rozegrać śmierć św. Wojciecha i jak wiele zysków dla ówczesnego księstwa z niej wyciągnął. Mógł po uzyskaniu informacji nic nie robić, a on uznał, że przydałby się dla księstwa „własny” święty, wzrósłby prestiż księstwa i pozycja na arenie międzynarodowej. Pojawiłaby się szansa na koronację i na własne biskupstwo. To ostatnie było szalenie ważne, bo do 1000 roku, na terenach Polski było tylko biskupstwo misyjne, duchowni byli „przywożeni” z Niemiec. Własne biskupstwo to było uniezależnianie się od innych. Chrobry wysłał oficjalną delegację do papieża i cesarza, potem nieoficjalną, zlecił, aby jego wysłannicy opowiadali  nie tylko o  śmierć misjonarza, ale i o opisach cudów, jakich doznawali wierni. Cuda najprawdopodobniej były częściowo jego wymysłem, częściowo opowieściami, krążacymi wśród ludu. Chrobry wiedział, że uzyska poparcie cesarza, ten też miał swój interes w ustanowieniu nowego świętego. 

    Rewelacyjnie pokazane jest, jak w polityce Chrobry stosował zasadę coś za coś, nie było żadnych „przyjaźni” między państwami. Robił coś, lub nie robił w zależności od interesu jego księstwa. Tam gdzie trzeba, działał szybko, a tam gdzie wymagana była rozwaga, czekał na rozwój wypadków. Gdy zmarł król Czech, a pretendentów do tronu było kilku, nie wyrywał się z oficjalnym poparciem  dla kogoś, kto mógł wyścig przegrać. Czekał z oficjalnym stanowiskiem do momentu, gdy wszystko będzie już rozstrzygnięte, aby pokazać się jako „odwieczny przyjaciel” nowego władcy, którego „od początku popierał”.  Po cichu zaś podjął próbę osadzenia na tronie czeskim kogoś, kto będzie realizował polskie interesy. Używał do tego celu swoich ludzi, ówczesnych szpiegów, działających w różnych miejscach Europy, w tym też i na dworach królewskich.

      Powieść w porównaniu do sagi o Piastach tej samej autorki, ma zdecydowanie mniejszy rozmach, jest tu o wiele mniej wątków,  główne dotyczą Chrobrego i Ottona III i są one skupione głównie na sprawach rangi państwowej, są opisy spotkań oficjalnych i nieoficjalnych.  Nie ma tu elementów fantasy, które w sadze o Piastach w minimalnym stopniu były. Z całą pewnością powieść to olbrzymie źródło wiedzy o zupełnie nam obcej i niezrozumiałej dla nas obyczajowości tamtej epoki. Wbrew wszelkim pozorom, nie ma tutaj polskości, wtedy dopiero tworzyły się zręby państwowości. Nasze ziemie postrzegane były jako księstwo księcia Bolesława, nie było przecież jeszcze żadnych dóbr kultury. Z tymi opisami też warto się skonfrontować.  

7/10 


sobota, 11 listopada 2023

Marek Krajewski „Pasożyt”

Jest to jeden z lepszych kryminałów Krajewskiego, to nawet bardziej powieść szpiegowska, trupów oczywiście też nie brakuje, czyta się świetnie. Popielski w okresie międzywojennym tym razem dostał zadanie zdemaskowania wysoko postawionego polskiego oficera, który działał na rzecz Sowietów. Poświęciłam sporo czasu na ustalenie, czy opisywane wydarzenia są całkowicie fikcyjne, czy też mają w sobie pewien element prawdy historycznej. Wygląda na to, że historia jest wymyślona, ale realia, w jakich się ona toczyła, zostały odtworzone wiernie. Tak mogło być. Nie zauważyłam tutaj jakiejś szczególnej głębi. To po prostu naprawdę dobra rozrywka. 

     Opisy sowieckiego sposobu działania są fascynujące i przerażające. Tym razem na  szczęście nie ma tak charakterystycznej dla Krajewskiego przemocy. Ale za to jest urządzenie do zabijania, wyprodukowane dla sowieckiego wywiadu. Działa tak, że nie ma żadnych śladów, a sekcja zwłok ofiary wykazuje zawał serca. Poza Rosjami pojawiają się też Ukraińcy, dość mocno zasygnalizowane jest, jak dużo antagonizmów polsko – ukraińskich było w okresie przedwojennym. Popielski spotkał się tu z swoim dawnym kolegą ze szkoły, Ukraińcem, a chociaż charakterologicznie byli podobni, to prawdziwa przyjaźń nie została zawiązana. Nie byli zgodni co jednej z ważniejszych dla nich kwestii patriotycznych, czy Lwów powinien należeć do Polski, czy do Ukrainy.

      Udanym eksperymentem było umiejscowienie wydarzeń głównie w Warszawie. Krajewski pokazuje zarówno miejsca reprezentacyjne, jak chociażby Teatr Wielki, jak i zaułki wówczas niezbyt godne uwagi, a prawdziwą wisienką na torcie jest nieistniejący obecnie, ale odbudowywany Pałac Saski. Jego jedyny zachowany fragment, znany jako Grób Nieznanego Żołnierza,  zna każdy, to tam przed wojną mieściła się siedziba polskiego wywiadu wojskowego i to tam bywa w tym tomie Popielski. 

     Psychologii wielkiej tu nie ma, ale miło się czyta o Popielskim jako człowieku, który nie roztrząsa wiecznie różnych problemów egzystencjalnych, czy pseudo problemów, nie ma depresji, ale działa i jest ideowcem. 

8/10