„Zgiełk czasu” jest książką o Szostakowiczu, o muzyce, o stalinizmie, ale głównie jest o zniewoleniu człowieka przez ustrój i o strachu. Każda próba napisania przez kogoś z zachodu o czymś, co działo się na wschodzie w tamtym okresie, jest bardzo ryzykowna, z reguły zrozumienie tych kwestii jest znikome. W tym przypadku się udało.
Najbardziej rzuca się tu w oczy właśnie zniewolenie i strach. Gdy żył Stalin Szostakowiczowi realnie groziła śmierć albo zsyłka, bo Stalinowi nie spodobał się podczas koncertu utwór kompozytora. Szostakowicz obawiając się nocnego najścia NKWD i aresztowania przy żonie i córce, przez jakiś czas spał na klatce schodowej pod drzwiami mieszkania ze spakowana torbą z niezbędnymi rzeczami. Wówczas bał się chyba każdy. Ten strach w tym przypadku przejął jakby władzę nad Szostakowiczem, bo towarzyszył mu do końca życia, do 1975r. Już za Chruszczowa namawiano go do wstąpienia do partii, na co się zgodził. Gdy zaczęła się nagonka na Sołżenicyna, w ZSRR powstał list przeciwko Sołżenicynowi, w którym Sołżenicyna ukazano go jako kłamcę, Szostakowicz ten list podpisał. Szostakowicz walczył tylko o to, aby przeżyć i móc tworzyć, aby przetrwała jego rodzina i aby jego działa były grane.
Jest to portret przerażający, ale właściwie zdecydowana większość ludzi, żyjących w tamtych czasach, tak właśnie żyła. Nie każdy jest bohaterem, nie od każdego można wymagać rzeczy nadzwyczajnych. Nie mogłam jednak pojąć, dlaczego Szostakowicz nie postawił się już chociażby wtedy, gdy jego życie nie było już zagrożone, dlaczego np. podpisał list p-ko Sołżenicynowi. Zrozumienie tej postawy jest chyba niemożliwe, szczególnie że my w dużej mierze patrzymy na historię z punktu widzenia różnych zbrojnych zrywów i bohaterstwa. Ta książka rozszerza mocno horyzonty, bo właśnie pokazuje przerażonego, upodlonego człowieka, który nie walczy. Tych którzy sprzeciwili się Stalinowi, żyjąc jednocześnie w tym samym kraju, było naprawdę niewielu i tego nie przeżyli. Trudno jest zrozumieć Szostakowicza, mimo ewidentnej sympatii narratora do swojego bohatera, tej sympatii nie poczułam.
Sam portret człowieka owładniętego przerażającym strachem jest natomiast uniwersalny. Gdy patrzę na znane mi osoby, które zawsze wszystkiego się boją, zauważam, że ten stan z biegiem czasu się pogarsza. Gdy ktoś raz czy drugi zrobi ze strachu coś, czego nie powinien, to potem nie ma już hamulców, ten ktoś staje się karykaturą samego siebie. I to Julian Barnes ukazał wyjątkowo trafnie. Jego Szostakowicz czuł obrzydzenie do samego siebie, szczególnie już w okresie odwilży, po wstąpieniu do partii i podpisaniu listu.
Ciekawe jest też zwrócenie uwagi przez autora na postawę innych artystów radzieckich, którzy żyli w tym samym czasie co Szostakowicz, tylko że mieszkali za granicą, np. Strawiński. Oni mogli zaangażować się w działalność polityczną, byli względnie bezpieczni. Ale niczego nie robili, nawet prostych gestów, jak np. opowiedzenie o tym, jak naprawdę żyje się w ZSRR. Woleli nie angażować się nawet w najmniejszym stopniu i nikt im niczego nie zarzuca, nawet nikt nie zwraca uwagi na to, że mogli coś robić, a nie robili nic. Odrębną kategorią są też intelektualiści o międzynarodowej sławie, również wspomniani przez autora, np. Bernard Shaw, którzy byli zafascynowani radzieckim komunizmem. Postawa ta wynikała jednak nie ze strachu, tylko z głupoty czy naiwności.
W tekście zapadły mi też w pamięć odniesienia do literatury czy muzyki i spojrzenie na nie z punktu widzenia Szostakowicza i osób, żyjących w tych samych czasach co on. Są porównania zbrodniarzy szekspirowskich do stalinowskich. Konkluzje są takie, że przykładowo u Szekspira zbrodniarze mieli wyrzuty sumienia, w rzeczywistości zaś kilka wieków później zbrodniarze nie mieli już sumienia.
Książka nie jest łatwa do słuchania, wymaga skupienia. Plusem jest to, że nie ma w niej moralizowania i wymądrzania się z perspektywy człowieka, żyjącego dostatnio i bezpiecznie kilkadziesiąt lat później. Autor i czytelnik próbuje zrozumieć coś, co zrozumieć jest bardzo trudno.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz