Nigdy nie mogłam pojąć fenomenu wyjazdów do
Stanów i harowania tam od świtu do nocy, mieszkania w slumsach i ciułania
pieniędzy. Liczyłam na to, że „Greenpoint” pomoże mi to zrozumieć. Ewa Winnicka
odwaliła kawał dobrej roboty, ale tego zjawiska nie zrozumiem chyba nigdy. Winnicka
spędziła sporo czasu na rozmowach z naszymi emigrantami, dla mnie najbardziej porażające były opisy
ich harówki, od rana do wieczora, niekiedy 7 dni w tygodniu i jeden tygodniowy
urlop na rok. W niektórych przypadkach kilkadziesiąt lat bez kontaktu z
kulturą, z literaturą itp. W takich warunkach trudno zadbać o głębsze kontakty
w ramach rodziny, czy przyjacielskie. Gdyby ktoś traktował współcześnie zwierzę,
np. konia tak, jak ci ludzie traktują siebie, musiałby liczyć się z możliwością
poważnych problemów, np. sprawą karną za znęcanie się nad zwierzęciem i z
odebraniem tego zwierzęcia. Nawet gdy ci ludzie ostatecznie dorobili się
majątku, chociażby na nieruchomościach, to dla mnie w żaden sposób nie są
wygrani, nikt im tych zmarnowanych lat nie zwróci.
Ale „Greenpoint” to nie tylko współcześni
emigranci, w książce pokazana jest polska emigracja na Greenpoincie od samego
początku, od kiedy Polacy się tam pojawili. Są więc chłopi czy robotnicy,
którzy ledwo potrafili pisać i czytać i przybywali tam w XIX wieku z biedy, za
pieniądzem. Są uciekinierzy z czasów wojny, Żydzi uciekający przed pogromami,
są uciekinierzy z okresu stanu wojennego. No i jest też najnowsza i najmniej
liczna nasza emigracja, współczesna, wśród której są też ludzie wykształceni,
którzy pracują zgodnie ze swoimi kwalifikacjami wykonując pracę intelektualną,
mieszkają w normalnych warunkach. Są też i tacy, którzy pracowali fizycznie w
NY przez kilkadziesiąt lat i na czas zorientowali się, że idzie koniunktura na
nieruchomości. Zainwestowali w te nieruchomości, często dzięki kredytom i
pożyczkom, no i stali się milionerami, na starość nie muszą już pracować.
Autorka
starała się wyłapać wszelkie możliwe zjawiska, jakie tam występują i masę
ludzkich postaw. Nie opisuje tylko tych emigrantów, którzy harują całymi dniami
i świata poza tym nie widzą. Emigrantów jest dużo, dużo jest więc też
różnorakichpostaw. Opisała np. kobietę, która czuła misję pomagania innym i
realizowała się w tym. Opisała tych ludzi, którzy odważyli się zająć czymś
więcej, niż tylko pracą fizyczną. Są też opisy różnych frakcji w emigracji, walk pomiędzy nimi. Są i
artyści, związani z Nowym Jorkiem, np. rzeźbiarz Andrzej Pityński, pisarze, m.
in. opisujący emigrację na Greenpoincie, np. Janusz Głowacki, jest też i Jerzy Kosiński.
Jest młoda dziewczyna z niebywała energią i duszą społecznika, która chciała
zostać radną. Są też i księża, którzy odegrali swego czasu spora rolę w
kształtowaniu się tej społeczności. Nie ma chyba takiego zjawiska, które
zostałoby pominięte.
W tle wszystkich opowiadań jest historia, są
nie tylko wojny, ale 11 września, dojście do władzy Trumpa i masa innych. Jest
to więc też książka, która można traktować jako historyczną. Wspomniane jest
też zjawisko współczesnych bezdomnych Amerykanów, o którym obszerniej jest w
„Nomadland”. Mieszkają oni w skupiskach, w namiotach, rozbitych na trawnikach,
gdzie są hydranty z wodą. Rano do takiego koczowiska podjeżdża autobus szkolny
i zabiera dzieci na lekcje, potem oczywiście je odwozi. Paradoksalnie, w tych
koczowiskach nie ma chyba Polaków. Los okazał się złośliwy, bo ta Ameryka przez
dziesiątki lat uchodziła u nas w wielu kręgach za co w rodzaju ósmego cudu
świata.
No i oczywiście podczas lektury nasuwają
się refleksje natury psychologicznej, np. jak to się dzieje, że jedni ludzie są
bardziej zaradni, potrafią zaryzykować i
zawalczyć o swoją pozycję, inni pozostają tylko tymi pracownikami fizycznymi. Zastanawiałam
się nad tym i wydaje mi się, że kalifikacje mają tu mniejsze znaczenie,
najważniejszy jest chyba stan umysłu i nastawienie psychiczne. Są też i inne
aspekty życia na emigracji, jedni pomagają innym drudzy odwrotnie, oszukują
ich. Jest też opisane kolejne dziwne zjawisko inercji, jakiej bezwoli, gdy
niektórzy ludzie chcieliby wrócić do Polski, ale „nie mogą”, cały czas się
zastanawiają, analizują itp.
Całość czyta się wymienicie, gdy mowa jest
o współczesnej emigracji, gdy ci ludzie się wypowiadają. Część historyczną, np. powstanie Greenpointu czyta
się znacznie gorzej, jest po prostu mniej interesująca. Podobnie nieszczególnie
interesujące są opisy najwcześniejszej emigracji z XIX wieku, wydrukowane są
oryginalne listy, który były przedmiotem badań, pisane przez ludzi, którzy
ledwo umieli pisać. Wszystkie są do siebie bliźniaczo podobne. Całość jest rzetelna, poprawna, ale nie znalazłam tu nic porywającego, czy odkrywczego.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz