Jak każdego roku po wyłonieniu laureata Nagrody Wielkiego Kalibru za najlepszą polską powieść kryminalną roku sięgnęłam po nagrodzoną książkę. I "Wiosna zaginionych" mnie rozczarowała. Przez długi czas była po prostu nudna, zaciekawiać zaczęła dopiero grubo po połowie, gdy poszczególne wątki powoli zaczęły się zazębiać. Zakończenie z kolei jest przekombinowane. Nie znalazłam tu niczego godnego uwagi, niczego o czym można pamiętać dłuższy czas.
Kompletnie nie przekonała mnie Krystyna Lesińska, ponad 70 letnia emerytowana policjantka. Pomysł, aby seniorka została główną bohaterką trylogii kryminalnej był wyśmienity, ale wykonanie zdecydowanie gorsze. Uwielbiam pannę Marple z powieści Agaty Christie, zawsze występuje ona jako staruszka. Czytając Christie nie czuję żadnego zgrzytu, panna Marple ma wielkie doświadczenie życiowe i wielką życiową mądrość, to widać przy każdej opisywanej rozmowie, jaką ona przeprowadza, czy też i przy każdej refleksji, jaką snuje. Z racji tych obserwacji psychologicznych i gruntownej znajomości ludzkich charakterów, panna Marple zaciekawia. Christie pierwszą powieść o niej napisała mając lat około 40, a kolejną 50, następne oczywiście jeszcze więcej. I ta staruszka w jej wykonaniu jest wiarygodna. W nią wpisane są osobiste doświadczenia autorki. A Krystyna Lesińska niczym szczególnym się nie wyróżnia. Gdyby wyeliminować fragmenty o wnukach, to równie dobrze mogłaby mieć 50 czy 40 albo i 30 lat i być np. na wcześniejszej rencie, albo na urlopie wychowawczym. Trzeba byłoby tylko wnuki zamienić na dzieci. Nie zauważyłam w niej mądrości życiowej, wręcz przeciwnie, niektóre jej posunięcia były idiotyczne. Książki o staruszce nie musi oczywiście pisać ktoś w tym samym wieku, ale dla osoby około 40 może to być trudne. Borys Akunin pisząc cykl o detektywie Fandorinie robił tak, aby fikcyjny Fandorin miał tyle lat, co on, autor, i w ten sposób postać detektywa jest wyjątkowo wiarygodna. Fandorin rozmyśla niekiedy o wieku, gdy np. skończył 50 lat w "Świat jest teatrem". Czytałam kiedyś sporo książek Joanny Chmielewskiej, które pisała właściwie niemal w każdym okresie życia, prawie w każdej była też bohaterką książki, również było to wiarygodne. W przypadku Kańtoch jest odwrotnie. Lesińskiej nie można też w żaden sposób nazwać seniorką o mentalności osoby młodej, ona jest nijaka.
Wątek zaginionego przed laty w Tatrach brata Lesińskiej też okazał się niewypałem. Chyba ten pomysł miał tylko przyciągnąć czytelnika, w tym tomie w tym zakresie nie dzieje się nic konkretnego, poza wspomnieniem, że takie zdarzenie miało miejsce. Jeżeli kogoś interesują Tatry, wypadki tatrzańskie czy zaginięcia lepiej zrobi, gdy sięgnie po literaturę tatrzańską, napisaną przez tych, którzy się na tym znają i Tatry kochają, lub oczywiście znali i kochali, np. Wawrzyńca Żuławskiego, Konstantego Steckiego, Jana Długosza, Michała Jagiełłę i in.
Ciekawie i wiarygodnie opisany jest problem zaginięcia bliskiej osoby w kryminałach Islandczyka Arnaldura Iindridasona, tam policjantowi Erlendurowi w dzieciństwie podczas zamieci śnieżnej w górach zaginął brat. To wydarzenie naznaczyło Erlendura na zawsze i w każdym tomie widać, jak nie może się z tego podźwignąć.
W "Wiośnie zaginionych" podobało mi się wprowadzenie wątku zwierząt, ich obrońców, tego jak ludzie do nich się odnoszą. Nie ma tu niczego szczególnie drastycznego, ale zagadnienie jest wprowadzone, i ten temat Anna Kańtoch ewidentnie czuje. I za samo to daję tej nieszczególnej książce jedną gwiazdkę więcej.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz