Dziennik to jakby zatrzymanie pędzącego czasu, zatrzymanie na zawsze i nie
tylko dla siebie. A dzięki temu zatrzymaniu czytelnik może garściami czerpać i
z doświadczeń autora i z jego rozmyślań.
„Dziennik hipopotama” ma sobie masę rzeczy unikalnych, przede wszystkim
jest bardzo dużo o książkach, które autor czyta, a jest to i klasyka i pozycje
nowe. Są nawet i fragmenty np. o wiecznym układaniu książek na półkach,
przekładaniu itp., co przerabiam ze swoim księgozbiorem na bieżąco, podobnie
chyba jak i każdy, kto czyta. Obecnie nie za wiele osób czyta książki i
znalezienie sensownego i inspirującego rozmówcy w tym temacie jest dość trudne.
A czytając dziennik czułam się tak, jakbym w taki oryginalny sposób rozmawiała
z autorem. Z wieloma opiniami się zgadzałam, z równie wieloma już niekoniecznie,
niektóre z kolei były dla mnie wręcz absurdalne. Całości nie dało się jednak
czytać bez emocji. Gdy się z czymś zgadzałam, to w myślach przytakiwałam, gratulując trafnego ujęcia zagadnienia, gdy
zaś stanowiska autora nie podzielałam, to emocje były jeszcze większe, bo w myślach układała mi się już polemika.
Dziennik czyta się dobrze, aczkolwiek jest to lektura wymagająca uwagi, są tematy lżejsze i cięższe, ale jest też doskonale wychwycona proporcja w opisywaniu różnych aspektów życia, autor poza literaturą pisze o sztuce, muzyce, filmach czy serialach, a oprócz tego jeszcze o życiu osobistym, społecznym, polityce i całej masie rzeczy. W zależności od tego, co dzieje się w życiu autora czy w polityce, niekiedy więcej jest o kulturze, niekiedy właśnie o innych sprawach. Są opisy pewnych zjawisk, są i refleksje. Nie ma absurdalnych fragmentów o genialnym potomstwie, od opowiadania czego większość rodziców nie jest w stanie się uwolnić, autor nie ma dzieci, nie ma więc tematu. Dziennik do wielu rzeczy mnie zainspirował, nad innymi mocno się zastanowiłam. Wisienką na torcie były liczne nawiązania do Mokotowa, do ulic, sklepów, placów, które są mi doskonale znane. Szkoda, że nie znam autora, z pewnością jest świetnym rozmówcą.
Od fragmentów z książkami trudno było mi się oderwać. Nie będę w stanie dorównać autorowi w liczbie przeczytanych książek, podobnie jak i zdecydowana większość czytelników, ale ja chodzę regularnie do pracy, a on pracuje w domu pisząc i czytając. Chociaż też pewna nutka zazdrości się we mnie wyzwoliła, też chciałabym mieć czasu na lekturę więcej. K. Varga często sięga do klasyków, co też robię, a szczególną estymą darzy Bolesława Prusa. Rzeczywiście sięgnięcie po niego po latach robi wrażenie. Poza szkołą nie czytałam żadnych krótkich form autorstwa Prusa i chyba teraz zainspirowana jednak po nie sięgnę, zupełnie umknęło mi, że Prus pisał w Warszawie i o Warszawie, między innymi oczywiście. Z sentymentem czytałam w dzienniku nawiązania do „W poszukiwaniu straconego czasu” i skojarzyłam, że pierwszego tomu wysłuchałam jako audiobooka jeszcze zanim zaczęłam pisać bloga, zatęskniłam za tamtymi bohaterami i zakupię ten brakujący książkowy tom i do niego wrócę. Pewnych nazwisk mi z kolei brakowało, np. Josepha Rotha, E.M. Remarque, Javera Mariasa, sióstr Bronte, Jane Austin, Tolkiena. Być może tak się złożyło, w okresie pisania dziennika, tj. w latach 2018-2020 autor nie sięgał po książki w.w., albo po prostu ich nie ceni.
Zastanawiąjący jest dla mnie natomiast i niepojęty wstręt autora do tzw.
literatury popularnej. To że nie zostawia na Remigiuszu Mrozie suchej nitki jest
całkowicie zrozumiałe, ale całą literaturę lżejszą niż klasyka i tzw. ambitne książki
współczesne, których jest bardzo niewiele, wrzuca do jednego worka i traktuje
jako bezwartościowe. Szczególnie atakuje kryminały. Jest to dla mnie absurdalne,
bo jest tylko jeden fragment, świadczący
o tym, że przeczytał jakiś kryminał. Przeczytał mianowicie trylogię Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim, którą ocenił bardzo pozytywnie. Być może wynika to
z uprzedzeń, ale pewnie głównie z tego, że autor nie chodzi do pracy, nie czuje
zmęczenia i potrzeby oderwania się od rzeczywistości. Może też nie chciał atakować konkretnej książki i obrażać autora, swojego znajomego. Szkoda, że nie przyjmuje
do świadomości, że naprawdę spora część kryminałów dorównuje klasyce i z
pewnością te właśnie przetrwają próbę czasu.
Największą herezją dla mnie było krytyczne stanowisko wobec „Mistrza Małgorzaty”, teraz czytam je po raz kolejny,
ale w tłumaczeniu Krzysztofa Tura. Myślę,
że aby zostać uwiedzionym przez tą książkę i aby chcieć po nią sięgać ponownie,
konieczne jest otwarcie czytelnika na transcendencję, a K. Varga deklaruje się jako
ateista.
W dzienniku jest też co nieco o życiu społecznym, o tym co dzieje się w
polityce, to jest jakby tło wydarzeń. Uderza dość mocno szalenie silny antyklerykalizm.
Duchowieństwo autor postrzega przez pryzmat pedofilii jako osoby mocno
zaburzone, które albo dopuszczały się przestępstw pedofilskich, albo kryły
pedofili lub były bierne. Innych aspektów życia i działania księży nie ma. Polityka
postrzegana jest mocno jednostronnie, tak jak i spolaryzowana jest scena
polityczna. Bałam się w pewnym momencie, czy autor nie będzie aby przewidywalny aż do bólu. Na szczęście tak nie jest, są więc i elementy zaskoczenia. Przykładowo podkreślając, iż bardzo wysoko ceni O. Tokarczuk jako pisarkę, z dystansem i ironią nawiązywał do zrobienia z noblistki autorytetu moralnego i wyroczni w każdej dziedzinie życia. Na
szczególną uwagę zasługują też opisy pewnych zjawisk czy sytuacji, połączone z komentarzem
i refleksjami, np. opis jak to podczas jednego festiwalu prowadzący zorganizowali spotkanie
autorskie z autorami badziewi, a po
nich z autorem piszącym na zupełnie innym poziomie i czy nie jest to poniżające
dla tego ostatniego.
Życie prywatne autora też budzi zainteresowanie, szczególnie z tego
względu, że nie jest ono standardowe, prowadzi on niezwykle bogate życie wewnętrze, owszem spotyka się ze znajomymi czy
z rodziną, ale sporo czasu spędza na rozmyślaniu, ta refleksyjność jest dziś niestety
rzadka, większość ludzi z równych względów jest stale w biegu. Nie zauważyłam
jakiegoś szczególnego zamiłowania do modnego obecnie podróżowania, jest oczywiście sentyment
do Węgier. W okresie, który obejmuje dziennik, a jest to do marca tego roku,
autor odbywał podróże po kraju, co związane było z różnymi festiwalami
literackimi czy spotkaniami autorskimi. A co do rozmyślań to obejmują one chyba
wszelkie możliwe tematy, w tym również i o przemijaniu i o śmierci.
Wyczuwalne
jest też poczucie humoru, niektóre fragmenty zapamiętam chyba już na zawsze. A
ostatecznie całość można zreasumować stwierdzeniem, że dawno nic nie dało mi
tak dużo do myślenia, jak ten dziennik .
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz