piątek, 15 maja 2020

Lilian Jackson Braun "Kot, który przyszedł na śniadanie" tom 16 cyklu

     Kocham serię z Qwillem.  Chyba w ogóle tak jest z cyklami kryminalnymi, że czytamy te, których bohater po prostu się nam podoba i którego lubimy. W przypadku Qwilla dochodzi jeszcze taki aspekt, że on ma pewne cechy, które są bardzo rzadkie i które można podziwiać, albo nawet można ich pozazdrościć, jednocześnie wiedząc, że mało kto je ma.  

    Qwill jako dziennikarz ma umiejętność nawiązywania kontaktu z obcymi ludźmi, bez względu na ich pozycję społeczną czy charakter. Chociaż wyśmienicie czuje się w szarej codzienności, gdy raz na jakiś czas gdzieś wyjedzie, odnajduje się w tym nowym miejscu rewelacyjnie i nie ma żadnego problemu z adaptacją. Jak zawsze ma przy sobie 2 koty, może liczyć na wypróbowanych, starych i nowych przyjaciół. Zawsze coś czyta, a w tym tomie zmierzył się z problemem ekologii, sercem i duszą będąc oczywiście po stronie przyrody. 

    Otóż jego przyjaciel Nick z żoną stali się właścicielami pensjonatu na Wyspie Śniadaniowej, dość szybko jednak turystów zaczęły dosięgać różne wypadki, np. zatrucie, skręcenie nogi, utopienie się itp. Na wyspie toczyła się walka dewelopera, chcącego zabudować wszystko, co możliwe i miejscowych, którzy oczywiście chcieli, aby wyspa na której z reguły mieszkali  od urodzenia, nie zamieniła się w zabetonowane siedlisko turystów. Zachodziło podejrzenie, że może za tymi wypadkami stoją autochtoni. Qwill na prośbę Nicka udał się z kotami na wyspę, aby zbadać sytuację, kiedyś był przecież dziennikarzem śledczym. Na miejscu napisał nawet satyrę na masową turystykę, w której zaatakował chytrość turystów, obżarstwo i spędzanie czasu, zorganizowane co do niemal minuty przez organizatora.  Satyra jest naprawdę wyśmienita. 

     Jak zwykle w tym cyklu w każdym tomie pojawiają się nowe postacie, a tym razem jest to Elizabeth, młoda dziewczyna uzależniona totalnie od toksycznej matki, a fascynująca się ziołami i numerologią. Usiłowała nawet numerologią zainteresować Qwilla, twierdząc że w cyfrach jest element magiczny. Qwill zaś miał okazję, aby w nowym miejscu rozwinąć swoje umiejętności i nawiązać nowe kontakty, co udało mu się idealnie, a co czytelnik może zaobserwować. 

     Nie brakuje oczywiście różnych scenek z kotami Koko i Yum Yum, dla miłośników kotów zawsze jest to atrakcja. Tym razem koty z racji wyjazdu musiały przeżyć podróż, w tym płynięcie jachtem, a potem zamieszkanie w małym domku, w którym brakowało im powierzchni do biegania. A co najgorsze, to dostawały jedzenie, które im nie smakowało i to był naprawdę wielki problem. 

    Na wyspie pojawia się też i przyjaciel Qwilla z lat szkolnych, z którym razem pracują w lokalnej gazecie, a z którym przyjaźnią się od czasów szkolnych, czyli od około 50 lat. Pokazane jest i to nie pierwszy raz, że panowie nie zawsze się ze sobą zgadzali, ale żaden nie chciał zmieniać drugiego na siłę. Niekiedy nawet prawili sobie drobne złośliwości, ale w razie potrzeby zawsze mogli na siebie liczyć. 
    Jak zawsze, na książkach z Qwillem się nie zawiodłam.
5/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz