niedziela, 10 maja 2020

Jacek Żakowski, Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki "Rozmowy o Evereście"

    Książka przerosła moje oczekiwania, a zdarza się to rzadko. Spodziewałam się po prostu relacji z wyprawy sprzed 40 lat spisanej   niemal na bieżąco, bo krótko po powrocie himalaistów, ewentualnie jeszcze dodatku w postaci wprowadzenia do nowego wydania. Okazało się, że jest to jednak coś więcej. Zasadnicza część książki to rzeczywiście tekst pierwotny, ale jest jeszcze obszerny wstęp, napisany współcześnie, a ponadto w trakcie czytania też zdarzają się drobne komentarze, formułowane już z perspektywy czasu, który upłynął.  


  Nie będę oczywiście streszczać opisu wyprawy, ale skupię się na tym, co z całej opowieści wydało mi się najbardziej godne uwagi, a były to kwestie psychologiczne. Opowiadając o uczestnikach wyprawy, rozmówcy zwrócili uwagę na to, że część z nich była ryzykantami, część zaś cechowała rozwaga i zachowawczość. Ci bardziej zachowawczy starali się tłumaczyć tym brawurowym, żeby nie przesadzali z ryzykiem, że życie ludzkie jest najważniejsze, że w razie niebezpieczeństwa lepiej jest zawrócić. Jednym z tych zachowawczych himalaistów, właściwie najbardziej zachowawczym  był Zygmunt Heinrich ps. "Zyga". L. Cichy i K. Wielicki w pierwotnym tekście komentowali, że "Zyga" ma szanse dożyć starości i że przy takim podejściu, jeśli nie stanie się nic nadzwyczajnego, w górach nic mu nie grozi. No i dodali już, że jednak 40 lat temu nie mieli racji, że "Zyga" jednak zginął w górach. Sprawdziłam, otóż 9 lat później gdy był z wyprawą znów pod Everestem, spadła na nich lawina i zabiła 5 osób. Nasunęły mi się porównania chociażby z wojną, nie było wówczas żadnej reguły, ginęli i odważni i zachowawczy, a przeżywali zarówno ci, co się nie narażali, jaki i ci, co działali w podziemiu i walczyli w powstaniu. Regułą był brak reguły. Ciekawe obserwacje można też prowadzić i teraz, gdy trwa epidemia. Jedni zabezpieczają się wszelkimi możliwymi sposobami, noszą maseczkę i przyłbicę, rękawiczki, a to też sporadycznie, bo generalnie starają się w miarę możliwości nie wychodzić z domu. Inni stosują minimum z minimum zabezpieczeń. A czas pokaże, jak to się dla kogo skończy. 

    Innym ciekawym aspektem była determinacja w dążeniu do celu, co w teorii brzmi banalnie, a w praktyce jest jednak poważnym problemem. W 1980 r. Everest uchodził za niemożliwy do zdobycia zimą, tak twierdził też pierwszy zdobywca szczytu E. Hillary. Nasi himalaiści jechali więc z misją, że spróbują dokonać niemożliwego, bariera psychologiczna była więc potężna. Parę dni przed tym, jak Cichy i Wielicki szczyt zdobyli, inna dwójka naszych wspinaczy z tej samej wyprawy miała wierzchołek  "w zasięgu ręki". Warunki były całkiem dobre, oni byli zdrowi i nie zdarzyło się nic szczególnego, co uniemożliwiałoby podjęcie ataku. Byli zaopatrzeni we wszystko, co możliwe. I doszli do niższego wierzchołka południowego, a następnie ... zawrócili. Fragment rozmowy z książki dotyczy też właśnie tego epizodu. Było to irracjonalne, ale widocznie tamci tak naprawdę nie wyobrażali sobie tego, że to oni mogą być pierwszymi zimowymi zdobywcami szczytu. Takiego problemu na szczęście nie mieli Cichy i Wielicki. 
   Ciekawe są też rozdziały o Cichym i Wielickim, gdy Żakowski rozmawia tylko z jednym rozmówcą o jego życiu. Wówczas można zauważyć niestandardowość postaci już od wczesnej młodości. Przykładowo Wielicki uległ wypadkowi podczas wspinaczki, miał gips i gorset i położono go do szpitala. Po stosunkowo krótkim czasie chyba 2 tygodni opuścił szpital mimo zakazu lekarzy, gorset sam zdjął i pojechał potem na wspinaczkę. Myślę, że każdy czytelnik po przeczytaniu czy odsłuchaniu książki znajdzie dla siebie jeszcze inne , równie ciekawe aspekty rozmowy. 


     Nie podzielam natomiast zachwytu nad wykonaniem audiobooka. Żakowski jest doświadczonym dziennikarzem, zarówno piszącym jak też występującym w radiu i telewizji, on podczas czytania wypada naprawdę dobrze. Z Cichym i Wielickim jest dużo gorzej. Problem z poprawną dykcją jest najmniejszy. Himalaiści wyszli najprawdopodobniej z zalożenia, że to oni zdobyli szczyt, to oni w 1980r. udzielili wywiadu i że odczytanie swoich wypowiedzi nie będzie żadnym problemem. Podczas luźnej rozmowy z pewnością sprawdziliby się doskonale. Ale czytają fatalnie, sztucznie. Dochodzą np. do końca strony, gdzie wyraz jest przedzielony i kończą pauzą w połowie tego wyrazu, przez co zdanie staje się mało czytelne. Potem gdy przewrócą kartkę zaczynają od tej połówki przerwanego słowa. Wykonanie było dla mnie tak złe, że podczas pierwszego rozdziału zastanawiałam się, czy w ogóle będę w stanie dotrwać do końca i czy nie lepiej byłoby, gdybym przerwała słuchanie. Ale można jednak przyzwyczaić się i do tego. A z pewnością było warto.
5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz