Na ten tom trzeba było czekać rok! Ale się opłacało. Molly
Murphy jak zwykle jest niezawodna. Nowy Jork sprzed 100 lat i zagadka
kryminalna gwarantują dobrą rozrywkę i dobry humor. Tak jak i tomy poprzednie,
ten również czyta się błyskawicznie. Tym razem Molly zajmuje się głównie tajemniczymi
zgonami wśród swoich znajomych. Lekarze wskazywali na grypę jako przyczynę
zgonu, ale ona podejrzewała otrucie. O trucizny w tamtych czasach było jeszcze
łatwiej, niż obecnie, arszenik był obecny np. w zielonej tapecie. Molly rozwiązuje
też zagadkę zdradzającego męża, co jest bardzo zabawne.
Jeszcze
ciekawszy jest jednak problem tytułowej złotej klatki. To symbol kobiet,
nierzadko mądrych i wykształconych, pochodzących z wyższych sfer, które po zamążpójściu
stawały się uzależnione od męża. To uzależnienie dotyczyło nie tylko sfery
materialnej. To mężczyzna decydował o
tym, kiedy i z kim żona może się
spotykać, jak ma spędzać wolny czas. Pozornie przebojowe dziewczyny, mające
odwagę, aby się wykształcić, a nawet i być sufrażystkami, po ślubie stawały się
cichymi kurami domowymi. Nie tylko porzucały wszelkie ambicje zawodowe, ale
przestawały się interesować chociażby kulturą, literaturą i generalne
wszystkim, co nie dotyczyło prowadzenia domu. Molly podczas spotkania towarzyskiego w gronie
młodych mężatek zorientowała się, że absolwentki dobrej uczelni rozmawiały tylko
o strojach, mężach, przyjęciach itp.
Zastanawiałam się, w jakim czasie pisać o
tych zjawiskach. Wbrew wszelkim pozorom, nie jest to przecież tylko przeszłość.
Nie na taką już skalę, ale obecnie wiele kobiet zachowuje się podobnie. Rhys Bowen
w każdym tomie pisze w taki sposób, że poza historycznymi już opisami miasta i
pewnych zwyczajów, podejmuje problemy, które tak do końca się nie zdezaktualizowały.
Sama Molly właśnie zastanawia się, jak to zrobić, aby przyjąć oświadczyny
ukochanego, ale nie dać się zapędzić do złotej klatki.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz