poniedziałek, 29 lipca 2019

Robert Małecki „Skaza” – cykl z Bernardem Grossem tom I

Okładka książki Skaza


„Skaza” uzyskała Nagrodę Wielkiego Kalibru 2019. Być może zasłużenie, nie przeczytałam tylu kryminałów, wydanych w 2018r., co nagradzający, ale niewątpliwie jest to powieść wysokich lotów. Fabuła jest prawdopodobna, tzn. rzeczywiście mogło wydarzyć się coś, co Małecki opisał. Przebieg wydarzeń jest zaskakujący. Autor konsultował powieść od strony prawnej z fachowcami, w tym z prokuratorem. Są fragmenty, z których można dowiedzieć się czegoś nowego, chociażby o ludziach w wieloletniej śpiączce, albo np. o bezdomnych. Komisarz Gross jest inteligentny, skomplikowany, melancholijny i po traumatycznych przeżyciach. To, jak rozwiąże swoje prywatne problemy, ciekawi.  Problemy te nie ograniczają się bynajmniej do spraw damsko – męskich. Główny bohater to jeden z większych atutów książki. Sylwetki innych osób też zasługują na uwagę, nawet gdy jedną z tych osób jest prostacki cwaniak, małomiasteczkowy biznesmen, świetnie zresztą odmalowany. Klimat małego miasteczka z jego lokalnymi układami i układzikami również jest sugestywny. Mało zachęcający, a nawet wręcz odstraszający od zamieszkania.

     Wydarzenia rozgrywają się współcześnie w małym miasteczku, w Chełmży pod Toruniem. Zagadek jest kilka.  10 lat temu zaginęły 3 osoby:  małżeństwo i kobieta w wieku około 40 lat. A współcześnie jednego dnia w zamarzniętym jeziorze znaleziono zwłoki nastolatka, a w łódce nieopodal zwłoki nieznanego nikomu bezdomnego. W miarę rozwoju akcji wszystko zaczyna się powoli ze sobą łączyć.

    Całość jest mocno melancholijna, a zimowa sceneria tą melancholię podkreśla. Wydawało mi się początkowo, że liczba bohaterów z niepokonaną traumą jest tu ponadstandardowa. Ale gdy pomyślałam o najbliższym otoczeniu, np. w pracy, okazało się , że tych osób, właśnie z traumą, albo zmagających się z bardzo poważnymi problemami, nie jest aż tak mało. Tylko nie każdy się afiszuje czymś takim. Osób szczęśliwych w książce trzeba szukać bardzo wnikliwie, a poszukiwania te z góry skazane są na niepowodzenie. Przypomniało mi to nieco klimat islandzkich powieści Erlendura Indridasona, gdzie zawsze jest smutno i zimno, a bohaterowie są samotni. U Małeckiego może w następnych tomach nie będzie aż tak źle, bo widać światełko w tunelu. Cały cykl z Grossem zapowiada się bardzo zachęcająco.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz