środa, 17 kwietnia 2019

J.S. Margot "Mazel Tow. Jak zostałam korepetytorką w domu ortodoksyjnych Żydów" - audiobook, czyta Agnieszka Czekańska

      Większość czytelników zachwyca się tą książką. Ja z kolei mam pewne wątpliwości i w zachwyt nie wpadłam. Tytuł jest mylący, gdyż J.S. Margot opowiada nie tylko o tym, jak  została korepetytorką,  ale opowiada też o długoletniej znajomości z całą rodziną Schneiderów. Znajomość ta utrzymywana była jeszcze wiele lat po tym, jak dzieci, które uczyła,  dorosły i założyły własne rodziny. Celowo piszę - znajomość, bo nie wydaje mi się, aby była to przyjaźń. Opisy obyczajowości żydowskiej są szalenie powierzchowne, a autorka nie zrobiła nic, aby je zgłębić tą kwestię, to co zauważyła, to opisała. A że Schneiderowie i ich dzieci byli mało wylewni,  to poziom refleksji porażający nie jest. Całość jednak czyta się, a w moim przypadku słuchało się, całkiem dobrze. Lektorka Agnieszka Czekańska nie jest Gosztyłą, raczej tekst odczytuje, niż interpretuje, ale nie wychodzi to najgorzej. 

   To co wyjątkowo mocno rzuca się w oczy, to olbrzymia tolerancja autorki.  Tak przynajmniej oceniałam to na początku. Chociaż niektóre obyczaje żydowskie były dla niej bardzo dziwne, nie oceniała ich, nie krytykowała, w ogóle nie wyrażała swojego zdania.  Dostosowała się do postawionych przed nią wymagań bez większego problemu. Nie zrezygnowała przy tym ze swoich przekonań i swojej osobowości.  Z pewnością przyczynił się do tej postawy fakt, że w tamtym czasie mieszkała z chłopakiem, który był Persem,  wyznawał islam i miał mocno lewicowe poglądy. Była poniekąd przyzwyczajona do odmienności i obcowania z nią, do odmienności obyczajów, religii, kuchni i  właściwie wszystkiego. 

    Autorka swojego chłopaka znała wyśmienicie, ale państwa Schneiderów szalenie powierzchownie. I myślę, że gdyby podejmowała z nimi rozmowy na nieco głębsze tematy, przynajmniej raz na jakiś czas, to z tą znajomością mogłoby być różnie. Czy można mówić o przyjaźni, gdy w rozmowach nie podejmuje się żadnych głębszych i osobistych wątków? Coś na kształt przyjaźni występowało jedynie pomiędzy autorką i jedną z dziewczynek, ale to głównie wtedy, gdy tamta jeszcze nie była mężatką. Myślę też, że ta tolerancja była możliwa dzięki temu, że Margot tak mało wiedziała o rodzinie i nie drążyła niewygodnych tematów. Wiedziała, że rodzina czerpie olbrzymie dochody z handlu diamentami. Czytałam kiedyś o wydobyciu diamentów, odbywa się to w krajach trzeciego świata, w koszmarnych warunkach, a pracownicy dostają za pracę marne grosze i narażają przy tym i życie i zdrowie. Tymi pracownikami niejednokrotnie są dzieci. Autorce to nie przeszkadzało, była tolerancyjna. Tak samo wiedziała, że najstarszy syn służył w izraelskim wojsku, ale też nie wnikała, co konkretnego on tam robił. Cóż, w niektórych przypadkach nie powinno się jednak być tak bardzo tolerancyjnym, tylko trzeba interesować się tym, co dzieje się dookoła, trzeba reagować, gdy dzieje się coś złego.  

     Jedyna chyba refleksja, która mnie zaskoczyła, dotyczy zagrożenia Żydów we współczesnym świecie. Chyba to Pan Schneider powiedział kiedyś autorce, że oni, Żydzi, zawsze muszą mieć oszczędności i muszą być gotowi do ucieczki, bo nigdy nie wiadomo, co może się stać, antysemityzm odżywa. I gdy tylko mogą sobie na to pozwolić, wybierają do życia te miejsca, gdzie czują się najbezpieczniej i gdzie widzą stosunkowo najmniej zagrożeń. Autorka sama była też świadkiem paru sytuacji, gdy Żydzi rzeczywiście wzbudzali samą swoją obecnością agresję.  

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz