poniedziałek, 10 grudnia 2018

Marek Krajewski „Mock”

Okładka książki Mock


Mimo że jestem miłośniczką kryminałów retro, nie znałam książek Krajewskiego z Mockiem. Najbardziej rzuca się w oczy to, że  Mock różni się, przynajmniej na tym etapie jego życia, od innych książkowych detektywów i policjantów. Jest szalenie ambitny i pracowity, a praca jest jego pasją. Chce prowadzić śledztwa w poważnych sprawach kryminalnych, co równoznaczne jest ze robieniem policyjnej kariery. Jest uczciwy, chce wykryć sprawcę bez zwracania uwagi na to, kim on jest i jakie ma koneksje i bez względu na pogląd przełożonych na taką postawę. Ale jednocześnie nie może sobie pozwolić na bycie totalnym outsiderem. Jeżeli jest potrzeba, to potrafi być wobec swoich szefów bardzo miły. Nie ma nałogów, które mogłyby go zgubić  i zaprzepaścić szanse na tą karierę. Jest w stanie świadomie podporządkować pracy wszystko i to bez żadnego żalu.

     Tło historyczne Krajewski potrafi odmalować jak mało kto. Nie znam Wrocławia, ale dla osób, które tam mieszkają, taka książka musi być czymś rewelacyjnym. Nie za bardzo kojarzę kryminały retro o Warszawie, może coś przegapiłam. O Lublinie sprzed kilkudziesięciu, prawie stu latach, fenomenalnie pisze Wroński. Krajewski również ma tą umiejętność, że  zwraca uwagę na zjawiska ponadczasowe. Przykładowo, gdy jeszcze nie wiadomo było, kto faktycznie stoi za powieściową zbrodnią, już pewne grupy miały plany, aby kogoś w nią wrobić. A kogo na przestrzeni dziejów często tzw. lud obarcza  odpowiedzialnością za różne mało ciekawe wydarzenia? Żydów i masonów oczywiście. Zwalenie czegoś na masonów z jednej strony odwraca uwagę od innego środowiska, które ma coś do ukrycia, a z drugiej  może osłabić pozycję poszczególnych masonów i to nie w loży, ale w społeczeństwie. A gdy z kolei obarcza się odpowiedzialnością Żydów, to już większość ludzi jest zadowolona, jest się na kim wyżyć. Brzmi to strasznie, ale taka jest niestety prawda.  

          Wydarzenia rozgrywają się we Wrocławiu w 1913r. i młody policjant Mock rozpoczyna służbę. Nie godzi się na rolę podrzędnego pionka w zespole i na własną rękę zaczyna śledztwo w sprawie zabójstwa czterech młodych chłopców i nieznanego mężczyzny, przebranego w strój mitologicznego Ikara. Wrocław jest trochę polski, trochę niemiecki, nikt nie myśli o niepodległości Polski, każdy żyje swoimi sprawami. Zbliżającej wojny też jeszcze się nie przeczuwa.  

       Nasunęły mi się porównania do innych kryminałów retro, do całych serii. Seria Wrońskiego z Zygą, niestety już zakończona, jest moją ulubioną. Jest bardzo mroczna, ale za to realna aż do bólu, zarówno pod względem realiów życia, jak i charakterów postaci. Zyga pod wieloma względami jednak nie przypomina Mocka, wspólna jest chyba tylko ich uczciwość. Ćwirleja znam tylko jedną pozycję, ale też bardzo ją cenię. Seria z Rhys Bowen z Molly Murphy , umiejscowiona w Nowym Jorku 100 lat temu, rewelacyjnie odzwierciadla realia, ale pod względem charakterologicznym jest już pół żartem pół serio. Jest za to jest dużo lżejsza od tych polskich. Podobnie jest z rosyjskim Akuninem,  o ile Rosja 100 lat temu  szalenie ciekawi, o tyle Fandorin jest sztucznym charakterem. Myślę, że chyba aktualny nastrój czytelnika najlepiej może zadecydować, co na daną chwilę jest najodpowiedniejsze.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz