Kolejny
tom serii z Molly nie zawiódł. Młoda
detektyw jak zwykle kipi od energii, nie poddaje się żadnym
przeciwnościom losu, ale tym razem ma wyjątkowo pod górkę. Tym razem nigdzie z Nowego Jorku nie wyjeżdża.
Rhys Bowen umie pisać książki wciągające i pozwalające zapomnieć o bieżących
sprawach. Czytając ten właśnie tom szczególnie można doskonale sobie
uświadomić, jak wiele od stu lat zmieniło
się w kwestii i praw człowieka i pozycji kobiety w świecie.
Molly jest w tym tomie zdana, poza dwoma przyjaciółkami Sid i
Gus, tylko na samą siebie. Jej ukochany
Daniel, nowojorski policjant, został aresztowany za rzekome przyjęcie łapówki. Molly
postanowiła znaleźć dowody,
potwierdzające że nie było żadnej łapówki i że zostało to przez kogoś
zaaranżowane.
Zamiast szukać zleceń dla swojego biura
detektywistycznego, zajęła się Danielem. Problem polegał na tym, że poza biurem nie miała żadnych innych źródeł
utrzymania. Sto lat temu w Nowym Jorku i właściwie nigdzie indziej żadnego socjalu
nie było, nie mogła liczyć na żadne zasiłki z opieki społecznej, ani na nic
podobnego. Gdy zorientowała się, że jest w ciąży, uświadomiła sobie, że gdy
urodzi jako samotna matka, panna na dodatek, nie będzie miała z czego żyć.
Wstęp do wielu domów będzie dla niej zabroniony. Purytańskie zasady cały czas
obowiązywały. Nie uzyska już wówczas żadnych zleceń w swoim zawodzie. Podjęcie
się innego zajęcia też nie byłoby możliwe. Kto chciałby wówczas zatrudnić taką
kobietę? I co zrobiłaby z dzieckiem? W ogóle miejsc, gdzie kobieta mogła
znaleźć zatrudnienie, nawet gdy nie była
w ciąży, była znikoma ilość. Mogła patroszyć ryby, być służącą, szwaczką,
kobietą do towarzystwa kogoś z wyższych sfer, nauczycielką i to chyba wszystko.
Bezpłatnej opieki zdrowotnej też nie było. Pieniędzy na lekarza nie miała. To,
jak sobie poradzi z ciążą i połogiem bez opieki zdrowotnej, było tylko i
wyłącznie jej problemem, z czego będzie
żyć, również. Prawa Daniela, jako aresztowanego, były żadne. To czy Molly
będzie mogła się z nim zobaczyć, zależało od widzimisię strażników. Na dodatek miasto było potwornie skorumpowane
i wraz z burmistrzem rządziły w nim gangi. Imigranci, a szczególnie
Irlandczycy, czyli m. in. Molly, byli wyjątkowo źle widziani.
Poza problemem z Danielem, Molly udało się
jednak uzyskać jedno detektywistyczne zlecenie. Dotyczyło odnalezienia
zaginionej kobiety. A w mieście szalał
wtedy seryjny zabójca, działający na wzór londyńskiego Kuby Rozpruwacza. Dość
szybko Molly zaczęła podejrzewać, że poszukiwana dziewczyna padła już jego
ofiarą. Całość mimo scenerii upalnego amerykańskiego lata, robi wrażenie
mroczne. Nieco luzu daje obraz wesołego miasteczka na Coney Island, ale tylko
chwilowo, bo tam właśnie prowadziły tropy do zabójcy.
Piąty tom jest porównywalny do innych tomów
z tej serii, w sensie pozytywnym oczywiście. Czyta się go wyjątkowo lekko.
Niektórzy mówią, że "nie mają siły na czytanie, bo są zmęczeni", na tą
lekturę nie trzeba żadnych sił, czyta się samo.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz