„A
co ja mam z tym wspólnego” jest naprawdę niezwykłym dziełem. W zalewie tandety
i nachalnie promowanych pozycji, mimo nominacji do Nagrody R.
Kapuścińskiego, jednak się nie wybiło.
Autor, dziennikarz, Węgier z pochodzenia, u nas jest nikomu nieznany. Tematyka książki
też może nie wydawać się zbyt pociągająca, odnosi się częściowo do czasu wojny
i do kwestii bierności, braku
zaangażowania, tchórzostwa i wygodnictwa. Ale oczywiście nawiązuje do
teraźniejszości, a nawet i do przyszłości. Jest częściowo reportażem, ale są
tam też wspomnienia i jest cała masa refleksji.
„Nie jesteśmy wprawdzie strażnikami i nie
prowadzimy przesłuchań, nie każemy też nikogo rozstrzelać, ale jak się
zachowujemy w sytuacjach, które znacznie mniej są groźniejsze niż wojny? Na
przykład w biurze, kiedy nam zależy, żeby dobrze wypaść. Czy mamy dość odwagi,
by stanąć po stronie prawdy, chociaż może to być w dane chwili niewygodne? Czy
braliśmy w obronę ludzi, którzy stali się ofiarami mobbingu szefów, czy też
staliśmy bezczynnie obok, jak tamci przechodnie w Budapeszcie, kiedy topiono
Żydów w Dunaju?”, „Czy w ogóle bywamy gotowi do podejmowania jakiegokolwiek
ryzyka? Kto bywa do tego gotów? I w imię czego?” „Czy kiedykolwiek przeciwko
czemu się buntowałem?” Autor ma w pamięci
liczne wirtualne akcje protesty czy też akcje poparcia, ale pyta „Jakbyśmy
reagowali, gdyby wszystkie te wydarzeni zaczęły się przenosić z ekranów naszych
komputerów na ulice?”
Sacha Batthyany pochodzi z bogatego,
arystokratycznego węgierskiego rodu. Kiedyś przypadkiem dowiedział się o tym, że
jego ciotka Margit w czasie wojny wyprawiła bal, na który zaproszeni byli
również i wysoko postawieni żołnierze niemieccy, esesmani i gestapowcy. Goście
ci musieli na krótki czas opuścić bal po to, aby rozstrzelać niemal 200 Żydów, potem
wrócili i kontynuowali zabawę . Autor urodził się w 1973 roku, w czasach
współczesnych i z gazety dowiedział się o tej zbrodni i o roli ciotki. Wstrząsnęło to nim do tego stopnia, że przez
7 lat drążył dzieje rodziny, chodził do psychoanalityka i zastanawiał się nad
dobrem, złem, odpowiedzialnością, odwagą, zaangażowaniem. Wykrył przy okazji czytania
pamiętników babki i drugie wydarzenie również wojenne. Otóż jego babka bawiła
się jako dziecko z dziećmi Żydów, Mendlów. W trakcie wojny córki Mendlów
zostały złapane i wsadzone do pociągu, wiozącego Żydów do Oświęcimia. Rodzice przyszli
do pałacu, w którym mieszkała i na dziedzińcu pałacowym usiłowali wybłagać
hrabiego Batthyany, aby coś zrobił, aby ratował te dzieci. Hrabia, bajecznie
bogaty, był wówczas jeszcze Kimś, kto wiele mógł. Ale co zrobił? Nic. A rezydujący
w pałacu niemiecki żołnierz zastrzelił małżeństwo Mendlów, co stało się i na
oczach hrabiego i babki pisarza. Babka do końca życia nie otrząsnęła się z tego
wydarzenia i to nie tylko z powodu śmierci tych ludzi. Ona całe dalsze życia
żyła z poczuciem winy i zarzucała sobie bierność, a konkretnie to, że nie wstawiła się za Mendlami. Nie wiadomo oczywiście, czy to coś dałoby, ale
ona czuła, że tak. Czuła też, że „chociaż ich mogła uratować.” Gdy autor czytał
jej pamiętnik, to charakterystyczne było to, że właśnie to wydarzenie było
najczęściej i na wiele sposobów opisywane. A o urodzeniu własnych dzieci, jak
też o śmierci jednego z ich w pamietniku były zaledwie wzmianki.
Pisarz uświadomił sobie, że hrabia
Batthyany, żyjący w czasach II wojny „był człowiekiem apolitycznym. Nie
obchodziły go deportacje. Nie słyszał o nieludzkich okrucieństwach. Co go
naprawdę interesowało, to polowania,
przyroda, las.” Pozornie nie byłoby może i w tym nic złego, tylko wskutek tej
apolityczności i braku zainteresowania tym, co dzieje się w świecie, „umknęło”
mu ludobójstwo. Hrabiemu było tak wygodnie,
nie musiał się zastanawiać, co zrobić w danej sytuacji. I nadal wielu osobom też
jest wygodnie być apolitycznymi, nie chodzić na wybory, ”nie wiedzieć” pewnych
rzeczy, nie podejmować żadnych działań, a już z pewnością nie takich, które
wymagałyby trudu czy ryzyka.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz