Kolejny tom kryminału retro z rudowłosą Molly i z Nowym Jorkiem z początku XX wieku nie zawodzi, o poprzednim pisałam tutaj. Znowu jest sporo rozrywki i humoru. Tym razem młoda irlandzka emigrantka i zarazem pani detektyw przyjęła zlecenie na tzw. prowincji. W tym tomie nie ma już mowy o biedzie, robotnikach, szwaczkach, Żydach, ani też o bohemie artystycznej, ale za to jest o spirytyzmie. Molly miała zdemaskować słynne medium, które rzekomo nawiązywało kontakty z duchami. A seanse spirytystyczne odbywać miały się na prowincji w rezydencji amerykańskiego senatora. Ale jak to ona zaczęła też zgłębiać kwestię porwania synka senatora, do czego doszło kilka lat wcześniej.
Po lekturze Ameryka sprzed 100 lat wydaje się jakby mniej obca, wiadomo czym martwili się mieszkańcy, czym fascynowali, za czym tęsknili, jak spędzali czas, jakie nowe wynalazki testowali itp. Itd. Wiadomo jest, czym był wówczas postęp, a czym zachowawczość.
Panowała mowa na spirytyzm, wywoływano duchy. Pojawili się pierwsi psychiatrzy, Jung był już znany jako twórca psychoanalizy. Teresa, żona senatora zaprosiła spirytystki do domu, wraz Molly oraz innymi domownikami uczestniczyła w seansach, wszyscy widzieli płynącą w powietrzu ektoplazmę, słyszeli głosy i inne dźwięki. Teresa z racji trawiącej ją depresji odbyła też sesję u lekarza od dusz. Obie te decyzje poprzedzone były głębokim namysłem senatora, który teoretycznie zgodnie z ówczesną obyczajowością powinien się wypowiedzieć, czy w ogóle się zgadza na takie fanaberie. Siostra Teresy, mocno wyemancypowana i postępowa pod każdym względem umiała już jeździć na rowerze, a robiła to ubrana w … pantalony! Pewnego dnia zapanowała panika, bo kobieta ta oświadczyła, że jedzie rowerem na przejażdżkę do pobliskiego West Point. Dla domowników pomysł ten był niewyobrażalny, bo przecież młodzi wojskowi mogli zobaczyć u niej kawałek gołej nogi! Nie wiadomo, jak mogliby zareagować na ten widok! Molly szybko się zorientowała, że małżeństwo senatora to fikcja na pokaz, a on uganiał się za kobietami. Więcej czasu spędzał z najbliższymi współpracownikami, niż z rodziną. Służący tez robili wrażenie, jakby coś ukrywali. Kilka pierwszych dni pobytu upłynęło dziewczynie na obserwacji najbliższego otoczenia, potem zaś wydarzenia ruszyły i zaczęło się sporo dziać. Wiejska rezydencja przestała być taka cicha i spokojna, jaką była zaraz po przyjeździe. A w Nowym Jorku w tym samym czasie panowała epidemia tyfusu.
Zakończenie powieści jest przewrotne. Wątek spirytyzmu na pierwszy rzut oka wydaje się prosty do rozgryzienia, ale nie do końca jest tak, jak mogłoby się wydawać. Finału wątku porwania domyśliłam się tylko częściowo. W tym tomie atmosfera przypomina nieco Agatę Christie, jest zamknięte grono osób, które mogą być zamieszane w przestępstwo, są tajemnice z przeszłości. Znakiem firmowym całej bardzo pogodnej serii są happy endy, pamiętać należy jednak, że nie są to happy endy w 100%. Gdy zna się dzieje Molly i innych postaci, występujących w niemal w każdym tomie, każdy kolejny tom jest jeszcze ciekawszy, niż poprzedni. Szkoda tylko, że na naszym rynku nadal do kupienia jest tylko pierwszych 6 tomów cyklu, siódmy w wydawnictwie figuruje jako zapowiedź.
Po przeczytaniu książki świat wydaje się jakby bardziej przyjazny, różne życiowe przeszkody zdają się być do pokonania. W głowie dźwięczy dewiza Molly, żeby nigdy się nie poddawać i niczego nie bać, że najlepszą formą obrony jest atak. Trzeba próbować nowych rzeczy, ryzykować, nawiązywać nowe kontakty, a przy tym wszystkim zachować trzeźwość myślenia. Nie ma co się przejmować przesadnie różnymi rzeczami. Po lekturze dostaje się kopa energetycznego i to jeszcze z dawką humoru. Czego można chcieć więcej? Tak jak pisałam już uprzednio, trzeba tylko patrzeć na całość z lekkim przymrużeniem oka. Okładki poszczególnych tomów też są zachęcające, zawsze jest zdjęcie plenerowe sprzed 100 lat i mniejszy już portret Molly.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz