Sięgając po książki z Molly Murphy mam wrażenie, jakbym spotykała się już z kimś znajomym, nawet całkiem dobrym znajomym. W przypadku tej serii wystarczył jeden tom, aby wsiąknąć. Książki te gwarantują przypływ dobrego humoru i pozytywnej energii. Młoda irlandzka emigrantka w Nowym Jorku nigdy się nie załamuje, doły i zły humor ma jedynie chwilowo, jest specjalistką od wpadania w kłopoty i jednocześnie od zgrabnego ich rozwiązywania. W pewnym stopniu to damska odmiana Jacka Reachera z powieści Lee Childa. Molly w przeciwieństwie do niego jest jednak częściowo ustatkowana, chce wykonywać zawód , o jakim marzy , czyli detektywa, no i chce być samodzielna finansowo. Ale jak i Reacher nie załamuje się. Ponieważ zaczynała wszystko od zera, bez protekcji i bez wsparcia finansowego, nawet bez kąta do mieszkania, jest w stanie przyjąć każde zlecenie. Mimo ówczesnej mentalności , w myśl której kobiety nadają się tylko do bycia gospodynią domową, walczy uparcie o swoje marzenia.
W tym właśnie tomie Molly dostała dwa pierwsze zlecenia jako detektyw. Jedno pochodziło od właściciela szwalni, któremu konkurencja podkradała nowe projekty i szukał złodzieja, drugie zaś od angielskiego bogacza, którego córka uciekła do Ameryki z nieodpowiednim dla rodziny ukochanym. Dość szybko okazało się, że te zlecenia w pewien sposób się łączą. Molly zdecydowała się podjąć pracę jako szwaczka, najpierw w szwalni, której właścicielem był jej zleceniodawca, potem w drugiej, konkurencyjnej, która dzięki złodziejstwu zdobywała projekty. Dowiedziała się, że zaginiona również pracowała w jednej z szwalni. Nie braknie też i zabójstwa.
Tym razem patrzymy na obraz Nowego Jorku sprzed ponad 100 lat przez pryzmat emigrantów i biedoty. Część przybyszów znalazła się w Ameryce "za chlebem", ale część uciekła np. Żydzi przed pogromami. Warunki pracy w szwalniach były katastrofalne, ogrzewanie ledwo działało, oświetlenie do niczego się nie nadawało. Szwaczki zdane były na łaskę i niełaskę pilnującego ich nadzorcy, który mógł według własnego widzimisię obniżać im wynagrodzenie. W razie utraty pracy nie mogły na nic liczyć, nie było opieki społecznej, zasiłków i niczego podobnego. Istny koszmar. Ale biedacy powoli zaczęli walczyć o swoje prawa, wybuchały pierwsze strajki i właśnie w tym tomie można je obserwować.
Nadal aktualny jest wątek kapitana policji Daniela Sulliwana, w którym Molly się podkochiwała już od pierwszego tomu. Z racji tego, że był on zaręczony z inna kobietą, Molly zerwała z nim wszelkie kontakty i wpadła w wir pracy. Nie była w stanie prosić go, aby zerwał z narzeczoną, nie przy tym charakterku. Nie chciała też stać się pogrążoną w rozpaczy nieszczęśliwie zakochaną. I poznała kolejnego mężczyznę, Żyda, również zaangażowanego w walkę o prawa robotników i który błyskawicznie w Molly się zakochał. Można też dzięki temu wątkowi poznać co nieco żydowskie zwyczaje i obyczajowość. I dziewczyna będzie musiała rozstrzygnąć, czy zdecydować się na nowo poznanego, czy też jeszcze poczekać, co ostatecznie zrobi Daniel.
Odnoszę wrażenie, że w miarę jak Rhys Bowen się rozkręcała, pisząc kolejne tomy, są one jeszcze lepsze od tych pierwszych. Najlepiej je czytać w kolejności, ale nie jest to niezbędne. Można też i czytać pojedynczo, wszystko jest zrozumiałe. W tym tomie zagadka kryminalna jest szczególnie ciekawa, a napięcie rośnie. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące. Znaczna część fragmentów powieści jest szalenie wciągająca, oderwanie się od bieżących spraw czytelnik ma zagwarantowane. Trzeba tylko pamiętać, aby nie traktować cyklu zbyt serio i nie wytykać, jak to możliwe, że Molly mogła wyjść z tylu opresji cało.
5/6
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz