poniedziałek, 12 marca 2018

Kazuo Ishiguro "Okruchy dnia" - audiobook, czyta Krzysztof Gosztyła

Okruchy dnia Kazuo Ishiguro - audiobook mp3

    "Okruchy dnia" znane są  jako film z Anthonym Hopkinsem i Emmą Thompson, gdyby nie tegoroczna Nagroda Nobla dla Kazuo Ishiguro, to pewnie nie zainteresowałbym się książką. Japończyk otrzymał Nobla za całokształt twórczości, ale za tą właśnie powieść nagrodzono go wcześniej Bookerem. Film uzyskał 8 nominacji do Oscara. Okazuje się, że w tym przypadku zaistniała rzadka sytuacja, kiedy to i film i książka są równie znakomite, wyśmienity jest też audiobook w wykonaniu niezrównanego Krzysztofa Gosztyły. W przypadku Gosztyły, to każda książka, czytana przez niego zyskuje. Powieść z pozoru bardzo powściągliwa i elegancka,  jest przerażającą opowieścią o świecie niemal bez uczuć i o obrachunku z życiem.  


    Narracja książki jest nieśpieszna, narratorem zaś jest główny bohater, kamerdyner Stevens, który po ponad 30 latach pracy wyjechał na mini urlop do Kornwalii, aby odwiedzić dawną znajomą i miłość swojego życia, pannę Kenton. Stevens przez lat ponad 30 pracował o jednego z bogatszych i bardziej wpływowych lordów angielskich, Derlingtona, miało to miejsce w połowie XX wieku. Był kamerdynerem doskonałym. Tak doskonałym, że aż przerażającym. Zachowywał się jak świetnie zaprogramowany robot, którego celem jest być idealnym służącym. Życie osobiste Stevensa nie istniało. Czasu wolnego właściwie nie miał. Podczas słuchania książki cały czas przypominał mi się grający go Anthony Hopkins. Jako Stevens był równie przerażający jak i jako Hanibal Lecter w "Milczeniu owiec". 


    Na samym początku powieści Stevens otrzymał pełen rozpaczy list od dawnej gospodyni,  właśnie dawnej panny Kenton,  w którym żaliła się na pustkę w życiu i zwierzała się, że jej małżeństwo się rozpadło. Wydarzenia rozgrywają się w przeciągu kilku dni, kiedy to kamerdyner był we wspomnianej podróży do panny Kenton. Jest natomiast cała masa retrospekcji, które umożliwiają zorientowanie się, co robili wcześniej nasi bohaterowie.   Panna Kenton nigdy nie powiedziała Stevensowi, że żywi do niego jakiekolwiek uczucie, kilka razy dała to jednak mocno do zrozumienia. Co do niego miałam wątpliwość, czy w ogóle jest i był zdolny do jakiegokolwiek uczucia i to wobec kogokolwiek. Ale zagadka jest rozwiązana, był zakochany w pannie Kenton. Stevens nigdy nie zastanawiał się nad sobą i swoimi doznaniami, wydaje się, że owa podróż to chyba pierwszy moment, kiedy to zrobił rozrachunek z życiem. 


     Nie tylko miłość do panny Kenton okazała się zmarnowana. Poświęcenie się służbie lordowi Derlingtonowi  było pomyłką. Stevens uważał, że służący mają swój udział w wielkich wydarzeniach, w których uczestniczą ich pracodawcy, przez służbę na ich rzecz właśnie. Chciał, aby służyć więc dobrej sprawie, np. na rzecz pokoju na świecie,  tymczasem Derlington mocno sympatyzował z nazistami i był antysemitą. W czasie podróży powracały do kamerdynera wydarzenia sprzed lat, które mogłoby się wydawać, już dawno przeminęły. Tymczasem one wbrew wszelkim pozorom, nie dawały mu spokoju, tak chociażby wyglądała sprawa z wyrzuceniem ze służby dwóch pokojówek tylko i wyłącznie z tego powodu, że były Żydówkami. O ile pannie  Kenton było trudno po tym fakcie normalnie funkcjonować, rozważała odejście ze służby, o tyle Stevens ani jednym słówkiem, czy gestem nie pokazał, że uważa to na niesprawiedliwe. Gdy jego ojciec umierał, Stevens spokojnie obsługiwał odbywające się u lorda spotkanie. Generalnie ten rozrachunek z życiem nie wygląda pokrzepiająco. 


     Wielka historia gdzieś w tle dodaje smaczku powieści. Lord Darlington przyjmował u siebie Ribbentropa, premiera angielskiego, również mocno pronazistowskiego i dążącego do sojuszu z Hitlerem lorda Halifaxa i inne znane osobistości. Jak bowiem mawiał, najważniejsze decyzje polityczne nie zapadają na różnych konferencjach i oficjalnych spotkaniach. Ustalenia odbywają się wcześniej, na spotkaniach nieoficjalnych. Obecnie mało się mówi o tej karcie w dziejach Anglii, ale Hitler przed wojną miał tam mocnych zwolenników i nie brakowało wiele, aby to oni sprawowali rządy. 


     Japoński pisarz jest wyjątkowo powściągliwy w opisach, wszak przemawia ustami Stevensa.  Mało kto z postaci z powieści mówi, co myśli, prawie nikt nie okazuje się ani zadowolenia, ani gniewu, ani smutku, niczego. Koszmar. Zastanawiające jest, jak można doprowadzić się do takiego stanu. Ale myślę, że chyba metodą małych kroczków. Zaczyna się lekceważyć i nie zwracać uwagi na jedno odczucie, potem drugie, trzecie, a potem niepostrzeżenie jest się już takim quasi Stevensem. Tacy ludzie są przecież wokół nas, a i każdy z nas chyba ma w sobie coś ze Stevensa.  Mimo, że od odsłuchania audiobooka minęło już kilka dni, cały czas on we mnie jest i nie mogę go zapomnieć. 

    Powieść przypomina mi też  trochę i film Martina Scorsese i książkę Edith Warthon "Wiek niewinności", też o obrachunku z życiem, o związaniu konwenansami, złych wyborach i braku odwagi, aby zaryzykować. O powieści pisałam tutaj. I przypomina mi się też świetny komediowy serial "Pan wzywał, milordzie", w którym kamerdyner jest człowiekiem z krwi i kości, wobec pracodawcy jest uprzejmy, za jego plecami go obgaduje i okrada. 

6/6  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz