„Pocałunki
składane na chlebie” to świetny przykład na to, jak z wielkim powodzeniem można
znaleźć szalenie interesujący temat i jeszcze w równie absorbujący czytelnika
sposób go opisać. Twórcy często mają
problem ze znalezieniem tematu, słyszałam nawet o wyjazdach zagranicznych w
trakcie kursów reportażu, mających na celu znalezienie czegoś ciekawego. A. Grandes
zaś opisała życie codzienne życie kilkunastu mieszkańców Madrytu w czasie niedawnego
kryzysu gospodarczego.
O kryzysie wiele się mówiło w różnych mediach,
ale jak dotąd nie kojarzę żadnej książki beletrystycznej na ten temat. Autorka pokazała różne postawy ludzkie, jedni
walczą, inni poddają się, co ciekawe – nie zawsze ci niby silni stają do walki.
Jedni zacieśniają więzi z innymi ludźmi, inni wręcz przeciwnie, zaczynają się
izolować. Jeszcze inni wpadają w marazm. To właśnie w tej traumatycznej
sytuacji okazało się, kto tak naprawdę potrafi radzić sobie w takich warunkach.
Jedna ze starszych bohaterek boi się o swoją rodzinę, bo oni całe życie żyli w
dobrobycie, nie są odporni na prawdziwe trudności. Jej pokolenie tyle przeżyło,
że z kryzysem da sobie radę, widzieli gorsze rzeczy. Całość opowiadana jest bez
moralizowania i politykowania, nie ma dyskusji, dlaczego tak się stało, kto ma
za to odpowiadać itp. Zaletą książki jest lekki ton narracji, nie przytłacza to
tak, jak np. książki wojenne. I jeszcze wszystko dzieje się w scenerii rozświetlonego
słońcem Madrytu. Bohaterami są ludzie różnych pokoleń o różnym statusie
społecznym, ci którym się dotąd wiodło i przeciwnie, wykształceni i
niewykształceni, mający rodzinę i samotni.
Obraz Madrytu w dobie kryzysu jest mało
ciekawy. Ludzie tracą pracę, albo mają
zamrażaną lub obcinaną pensję. Wstydzą się przyznać, że brakuje im pieniędzy na
żywność. Zdarzają się sytuacje, że w szkole dzieci są głodne i nauczyciele muszą wychodzić
z inicjatywą, aby z własnych pieniędzy kupować im kanapki. Zamykane są
przychodnie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przebiegało to aż tak ostro i
że dotknęło niemal wszystkich.
Powieść ma kilkunastu głównych bohaterów,
autorka wyjątkowo oszczędnie stosuje retrospekcje, skupia się na tym, co dzieje
się z nimi w danym momencie. Mamy np. fryzjerkę, której zakład ledwo zipiał, a
naprzeciwko właśnie powstał kolejny, chiński z cenami dumpingowymi. Mamy
kobietę, która z braku pracy podjęła decyzję o powrocie w rodzinne strony i reaktywowała
gospodarstwo rolne, o czym wcześniej nie miała jakiegokolwiek pojęcia. Jest też
były przedsiębiorca, który musiał wyprzedać prawie cały majątek i został
stróżem na parkingu. Jest też przypadek samobójstwa z bezsilności wobec tego
wszystkiego. A. Grandes opisuje zmagania tych ludzi z rzeczywistością, ale też
i ich życie prywatne, u jednych rozpadające się małżeństwo, u innych budowanie
nowych więzi, jest też przypadek borykania się z samotnością po stracie
współmałżonka. Niektórzy mało przedsiębiorczy potrafili wykazać się sporą
inicjatywą i np. odkupić upadający sklep, podjąć decyzję o życiu niemal na
granicy ubóstwa i skupić się na ciężkiej pracy w sklepie w nadziei na zyski w
przyszłości.
Całość jest szalenie ciekawa, aż trudno
było mi się oderwać. Jest to książka wyjątkowo oryginalna, w tej chwili nie
jestem w stanie znaleźć czegoś, do czego mogłabym ją porównać. Autorka u nas
mało znana, jest jedną z czołowych pisarek hiszpańskich, laureatką nagród
literackich. Powieść jest pięknie wydana, z ciekawą okładką. Niby to nie
powinno odgrywać większej roli, ale jednak przyjemnie jest brać do ręki coś, co
wygląda ładnie.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz