Autorka
opowiada o luksusie w PRL, ale bynajmniej nie tylko o luksusie materialnym. To
dosyć krzywdzące dla książki utożsamianie jej tylko z opisami tego, czego w PRL
brakowało.
Luksusem było też posiadanie znajomości,
bo to właśnie przez różnych znajomych można było pozałatwiać różne rzeczy. Kwestie
materialne były w tym przypadku drugorzędne. Ale książka traktuje ten temat jeszcze szerzej. Luksusem
było też pielęgnowanie zanikających przedwojennych obyczajów, np. przez dawne
ziemiaństwo. Autorka opisuje też postawy tych, którzy z luksusem nie obcowali, wobec
tego luksusu. Bynajmniej nie było to tak, że zawiści nie było, że jest tylko
teraz. Ale można było i żyć bez zazdrości
czy zawiści, tworząc własny mikroświat, który rządził się niemal zupełnie
innymi prawami, jak np. na Saskiej Kępie. Tam luksus polegający na spotykaniu
się w kawiarni i rozmowach o książkach czy muzyce, dostępny był dla każdego
chętnego.
No i można się zastanowić, jak to sugeruje
autorka, czy aby na pewno warto było o ten niby to luksus aż tak zabiegać. W
przypadku marynarzy chociażby, dzieci wychowywały się bez ojców. A gdy marynarze
przyjeżdżali z całą masą rzeczy, żony musiały to potem sprzedawać, zachowywać się
jak handlarki, czy im się to podobało, czy nie. Musiały znosić bez sprzeciwu
rożne humorki mężów i pucować na wysoki połysk cały dom. Posiadanie domu
przecież zobowiązywało. Syn jednego z marynarzy, dorosły już, opowiadał, jak
straszny był w domu rygor dbania o czystość podłogi i jak potem, gdy dorósł,
aby odreagować, chodził po swoim już domu w zabłoconych butach.
Autorka usystematyzowała wiele kwestii, np.
pozycje marynarzy czy górników, które to grupy miały pewne bonusy i uchodziły
za uprzywilejowane, zresztą słusznie. Opisała straszną sytuację spauperyzowanych
koszmarnie byłych ziemian i to, jak dzielnie starali się nie dać zgnoić, dbali
o zachowanie kultury w rodzinie, o to, by chociażby w rodzinie była kultywowana
godzina ciszy, kiedy to domownicy miel czas dla siebie, na czytanie czy
milczenie. Luksusem było już spotykanie się we własnym gronie. Dość przewrotne były opisane w odrębnym rozdziale enklawy,
jak chociażby wspomniana już Saska Kępa, gdzie o powszechnie pożądany luksus,
mało kto zabiegał. Tam zabiegano o książki czy dostęp do muzyki. Stworzono
sobie luksus własny, zupełnie inaczej rozumiany i taki, który jednak był
możliwy do osiągnięcia. Jest też opis przywilejów władz PRL.
Ciekawe są też spostrzeżenia Al.
Boćkowskiej na temat postaw ludzkich. Unika ona moralizowania i nie ujawnia
własnych poglądów i chwała jej za to. Ale opisując pewne kwestie zapisuje swoje
spostrzeżenia, które dają czytelnikowi wiele do myślenia. Przykładowo w PRL zabiegano bardzo o znajomości, a
najbardziej pożądane były znajomości z osobami, które najwięcej mogły, czyli
tymi, którzy byli najbardziej uprzywilejowani, jak chociażby SB-ecy. I o ile
wtedy wiele osób zabiegało o kontakty z nimi, o tyle teraz nikt się do tego nie
przyznaje. O ile wówczas wiele osób w tamtych warunkach się asymilowało i jakoś
urządzało, o tyle teraz każdy twierdzi, że był przeciw.
W
książce są też odniesienia do filmów czy utworów muzycznych. Można poczytać,
jaka obsesja panowała na punkcie zegarków i jaki nosił porucznik Borewicz z „07
zgłoś się.” Opisana jest np. restauracja „U Maksima” w Gdyni, o której wspominał
Lady Pank. Są też zdjęcia, które w porównaniu do tego, jak żyje się obecnie,
robią koszmarne wrażenie.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz