Mało
który z pisarzy jest tak wrażliwy na ludzką krzywdę i tak empatyczny, jak był
Dickens. Z niezachwianą konsekwencją pochylał się nad biedakami, sierotami i
innymi skrzywdzonymi. Jeżeli ktoś tęskni za wiekiem XIX i żałuje, że to nie
wówczas się urodził, powinien sięgnąć po Dickensa, a po „Przygody Olivera
Twista” szczególnie. Świetnie się wówczas żyło ludziom dobrze sytuowanym i
dobrze urodzonym, dla pozostałych życie nie było nawet wyzwaniem, tylko czymś w
rodzaju koszmaru. W powieści występuje postać młodej kobiety, wychowywanej w
dobrym domu wśród ludzi nieźle sytuowanych. Mimo tego miała ona świadomość, że z
racji jej nieślubnego pochodzenia nie może wyjść za mąż za mężczyznę, którego
kocha, bo zrujnowałoby to jego karierę i
pozycję towarzyską. Koszmar goni koszmar. Czytałam kiedyś wypowiedź Polańskiego na temat tego, dlaczego
zdecydował się przenieść Olivera na ekran. Powiedział, że obecnie wiele ludzi
żyje w dobrobycie, a ich dzieciom trudno jest sobie wyobrazić świat bez
różnorakich gadżetów, jak chociażby telefony komórkowe czy bez wyjazdów
wakacyjnych, często są one trzymane pod kloszem i nie mają świadomości, że
istnieje też bieda i zło. I w tej sytuacji chciał on pokazać dzieciom, a
dorosłym przypomnieć, że nie zawsze było tak świetnie, że nie ma co narzekać na
obecne czasy i że warto docenić to, co się ma. Sam Polański zaś z racji
przeżytego w dzieciństwie getta, identyfikował się z Oliverem, którego
dzieciństwo było piekłem.
Jedyne, co można zrzucić całości to to,
że audiobooka przez pierwsze dwie, czy nawet trzy godziny słucha się bardzo ciężko,
jest tam opis koszmaru, jaki przeżywał mały Oliver w sierocińcu, a potem w
różnych innych miejscach. Przypomina to trochę różne nowelki czy opowiadania
pozytywistyczne, do których nigdy nie miałam przekonania np. z Rózią, upieczoną żywcem w piecu. Sama się sobie dziwię,
że przetrwałam te opisy. Potem gdy w końcu koszmar się zakończył, akcja rusza
do przodu, pojawiają się kolejne wątki, nowi bohaterowie, słucha się zdecydowanie
lepiej. Są tam oczywiście osoby skrzywdzone przez los, ale są też i degeneraci
i mordercy. Gdyby nie makabryczne warunki, w jakich przyszło im żyć i brak
perspektyw na względnie normalną przyszłość, tych degeneratów byłoby z pewnością nieco
mniej.
W porównaniu do innych książek Dickensa ta
chyba jest jedną z najbardziej okrutnych. W nieśmiertelnej „Opowieści
wigilijnej” tak samo trudne tematy są podane w zdecydowanie lżejszej i mniej
odstraszającej czytelnika formie. Bartłomiej Topa tekstowi nie pomaga. Dla mnie
czytał trochę sztucznie i tak, jakby czytał tekst po raz pierwszy.
A zupełnie już niezależnie od tego wszystkiego,
to dla mnie najwspanialszą książką Dickensa będzie „Opowieść o dwóch miastach”.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz